czwartek, 20 czerwca 2013

Czterdzieści siedem

W sobotę dziesiątego listopada odbył się kolejny mecz, ale na niekorzyść Rzeszowian. Przegrali na własnej hali dwa do trzech z zespołem Wkręt-met AZS Częstochowa, a MVP powędrowało do Grzegorza Boćka.
W poniedziałek udałam się razem z Iwoną do Gdańska, na badania. Nie wyszły tak dobrze, jak poprzednie, ale to przez to, że byłam za długo w zimnym.
Następnego dnia po powrocie miałam rozprawę sądową w sprawie włamania do domu Ignaczaków, na którą pojechałam razem z Grześkiem. Trochę dziwnie czułam się w jego towarzystwie, ale udawałam, że wszystko jest okej, jesteśmy przyjaciółmi i nic więcej. Kosa chyba całkowicie wyrzucił tamto zdarzenie z głowy, ponieważ zachowywał się tak samo jak przed moim porwaniem. Szybko złożyliśmy zeznania i byliśmy wolni, więc poszliśmy na jakiś obiad, a później Kosa odwiózł mnie do domu.
Następny mecz odbył się siedemnastego listopada, tym razem zwycięski dla mojej drużyny. Rzeszowianie pokonali na Podpromiu zespół z Kielc trzy do zera, a MVP został kapitan Resovii, Olieg Achrem. Dziewiętnastego dnia listopada mogłam już zdjąć opaskę na kostkę i zacząć małą rehabilitację, którą zajął się lekarz Asseco Resovii Rzeszów. Kiedy siatkarze mieli trening, ja również zjawiłam się na hali, ale w celu indywidualnych ćwiczeń na lewą stopę.
Kilka dni później odbył się kolejny proces tyle, że w sprawie Jurka. Do sądu przyjechałam razem z Grześkiem, który wspierał mnie na każdym kroku, za co byłam mu dozgonnie wdzięczna. Przed salą, w której miał odbyć się proces, czekali na nas już Piotrek i Zbyszek. Przywitaliśmy się z nimi i zasiedliśmy na krzesełkach przed salą rozpraw.
Siedziałam i gapiłam się przed siebie. Byłam strasznie zdenerwowana, nawet nie wiem dlaczego. Wiedziałam, że Jurek dostanie jakiś wyrok. Czy to w zawiasach, czy skazujący, nieważne. Ważne, że wreszcie zakończę ten rozdział na wieki wieków.
Jako pierwszy wywołany został Zbyszek, ponieważ to on został pobity przez Jurka. Maglowali go przez dobre dziesięć minut, a ja siedziałam jak na szpilkach.
- Wszystko będzie dobrze – zapewnił Grzesiek i ujął moją dłoń.
Odwzajemniłam uśmiech i ścisnęłam jego dłoń, aby dodać sobie otuchy. Nawet nie spodziewałam się, jak bardzo mi to pomogło.
- Emilia Sławska proszona na salę – rozbrzmiał głos kobiety, która wyszła z sali.
- Będzie dobrze – powiedział jeszcze raz Kosa i puścił moją dłoń.
Odetchnęłam głęboko i weszłam na salę, gdzie mój wzrok od razu napotkał błagalny wzrok Jurka. Podeszłam szybko do barierki i wlepiłam oczy w sędzinę.
Przedstawiłam się szybko i zaczęły się pytania zadawane przez prokuratora, obrońcę Jurka, mecenasa Kordeckiego oraz przez Wysoki Sąd.
- Jak długo zna pani oskarżonego? - pytanie od sędziny.
- Ponad dwa lata.
- Coś panią łączy z oskarżonym? - kolejne pytanie od Wysokiego Sądu.
- Łączyło – podkreśliłam. - Byliśmy parą.
- Dalej nią możemy być – odezwał się Jurek z nadzieją w głosie.
- Nie udzieliłam panu głosu – zauważyła sędzina.
- Przepraszam – burknął oskarżony.
- Można, Wysoki Sądzie? - zapytał prokurator.
- Proszę – wyraziła zgodę sędzina.
- Dlaczego rozstała się pani z Jerzym Krasiewiczem? - spojrzał na mnie prokurator.
- Zdradził mnie – odpowiedziałam.
- Kocha pani nadal oskarżonego?
- Panie prokuratorze, co to ma wspólnego ze sprawą? - zapytała sędzina.
- Odpowiem na to pytanie – odezwała się. - Moja odpowiedź brzmi: nie.
- Moje miejsce zajął już siatkarzyk – burknął pod nosem Jurek.
- Panie Krasiewicz! - podniosła głos sędzina.
- Przepraszam.
- Wróćmy do sprawy – powiedział prokurator. - Może nam pani powiedzieć, co robiła dnia trzeciego września?
Kiwnęłam głową.
- Wstałam jak zwykle o ósmej rano. Obudziłam dzieci oraz mojego przyjaciela, Krzysztofa Ignaczaka. Zjedliśmy wspólnie śniadanie...
- Czy coś więcej łączy panią z panem Ignaczakiem? - zapytał mecenas Kordecki.
- Przyjaźnimy się od dziecka, tylko tyle – wzruszyłam ramionami. - Po tym jak dzieciaki i Krzysiek opuścili dom, zaczęłam czytać jakąś książkę, a później zabrałam się za robienie obiadu.
- Była pani sama w domu? - zapytał kolejny raz z rzędu adwokat Jurka.
- Do godziny jedenastej, ponieważ Sebastian razem z tatą i siostrą wrócili do domu po rozpoczęciu roku szkolnego.
- A co z panią Ignaczak? - dopytywał się Kordecki.
Nie ma pan o co pytać?, cisnęło mi się na usta, ale ugryzłam się w język. Spotkaliśmy się tutaj, żeby usadzić Jurka, a nie opowiadać o życiu Ignaczaków.
- Była w pracy, jak zwykle – odpowiedziałam. - W gotowaniu pomagał mi Sebastian, syn Krzyśka, a po jakiś dwóch godzinach do domu wróciła również Iwona. Zasiedliśmy do stołu, zjedliśmy i postanowiliśmy resztę dnia spędzić na tarasie. W chwili, kiedy grałam z Sebastianem w badmintona, na tarasie pojawili się Piotrek i Grzesiek...
- Mówi pani o Piotrze Nowakowskim i Grzegorzu Kosoku? - upewnił się prokurator.
- Tak – kiwnęłam głową. - Powiedzieli, że nie mogą skontaktować się z Zibim, to znaczy ze Zbigniewem Bartmanem – poprawiłam się szybko. - Opowiedzieli, że byli w mieszkaniu, ale nikt im nie otworzył, ale słyszeli jakieś szmery.
- Dlaczego przyjechali akurat do domu państwa Ignaczaków? - zadał mi pytanie Kordecki.
- Chcieli sprawdzić, czy może Zbyszka nie ma u nas? - zabrzmiało to jak pytanie.
- Pani Sławska – upomniał mnie sąd.
- Przepraszam – powiedziałam. - Chcieli sprawdzić, czy może Zbyszek jest u nas – poprawiłam się.
- Co było dalej? - spytał prokurator.
- Przypomniałam sobie, że mam klucze od mieszkania Zbyszka...
- Mogę zadać pytanie? - z krzesła podniósł się Jurek, a moje oczy wbiły się w niego z zaciekawionym spojrzeniem.
- Proszę – wyraziła zgodę sędzina.
- Skąd miałaś klucze do jego mieszkania? - wbił we mnie ostry wzrok. - Już jesteście na tym etapie, a może niedługo się do niego wprowadzisz?!
- Mnie z Emilią łączy tylko przyjaźń – powiedział podnoszący się z ławki Zbyszek.
- Dokładnie – potwierdziłam słowa mojego przyjaciela. - Tylko niektórym osobom ciężko to wbić do głowy – burknęłam.
- Panie Krasiewicz, proszę nie podnosić głosu, a pan panie Bartman, niech zajmie miejsce, bo nie udzieliłam panu głosu.
Zbyszek przeprosił i posłusznie zajął swoje miejsce.
- Wróćmy do wydarzeń z dnia trzeciego września – zadecydował Wysoki Sąd.
- Skończyła pani na kluczach... - przypomniał prokurator.
- A tak, więc klucze od mieszkania Zbyszka miałam, ponieważ dał mi je kiedyś. Miałam podlać kwiatki, kiedy on był u przyjaciela w Jastrzębiu Zdroju – odpowiedziałam na pytanie postawione przez Jurka. - Cała nasza trójka, to jest ja, Piotr Nowakowski oraz Grzegorz Kosok, wskoczyła do mojego samochodu i ruszyliśmy do mieszkania Zbyszka. Otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka. W mieszkaniu wszystko było porozrzucane, a nad nieprzytomnym Zbyszkiem pochylał się oskarżony...
- Mogłabyś chociaż wypowiedzieć moje imię – żachnął się Jurek.
- Panie Krasiewicz – upomniała go kolejny raz sędzina.
- Co było dalej? - zapytał prokurator.
- Oskarżony zorientował się, że stoimy w mieszkaniu i odwrócił się w naszą stronę. Zapytałam, co tu robi, a on stwierdził, że mógł się domyśleć, że przyjdę do swojego Romeo – skrzywiłam się trochę. - Nic mu nie odpowiedziałam, więc stwierdził, że przyszłam z obstawą i zapytał czy z nimi też sypiam. Zdenerwowało mnie to pytanie, więc wymierzyłam mu policzek.
- Mój klient miał racę? - zapytał obrońca.
- Oczywiście, że nie – powiedziałam. - Ostatnim mężczyzną z jakim spałam był oskarżony – odpowiedziałam luźniej niż przypuszczałam.
Sędzia trochę zdziwiła się moją otwartością.
- Co oskarżony jeszcze pani powiedział? - spytał prokurator.
- Że w niezłym towarzystwie się obracam, czy coś w tym stylu. Kazałam mu wyjść, wykonał moje polecenie, a ja rzuciłam się do nieprzytomnego Zbyszka. Później przyjechała policja, pogotowie, a najważniejsze było, to że Zibi się ocknął.
- Czy jest pani pewna, że to mój klient pobił pani przyjaciela? - zapytał Kordecki patrząc mi prosto w oczy.
- Na sto procent – odpowiedziałam mu nie odrywając od niego wzroku.
- Chciałaby pani coś jeszcze dodać? - zapytała sędzina.
- Proszę tylko o to, aby sąd skazał Jurka, za to co zrobił – odparłam patrząc na Wysoki Sąd.
Kobieta kiwnęła głową i kazała zająć mi miejsce. Usiadłam obok Zbyszka, którego dyskretnie chwyciłam za rękę.
- Było dobrze – szepnął i ścisnął moją dłoń.
Odetchnęłam z ulgą, przesłuchanie miałam już za sobą. Teraz tylko czekać na wyrok, miejmy nadzieję, dzisiaj.

Przez następne piętnaście minut przesłuchiwani byli Piotrek i Grzesiek, którzy sprawnie odpowiadali na pytania, z czego zadowolona była sędzina oraz prokurator, gorzej było z mecenasem Kordeckim, który siedział i intensywnie myślał nad tym, co by zrobić, aby ocalić swojego klienta.
Wysoki Sąd stwierdził, że wszystko czego chciał się dowiedzieć, to się dowiedział i zarządził przerwę, po której miał zapaść wyrok. Z ulgą opuściłam salę rozpraw i oparłam się o zimną ścianę na korytarzu.
- Chcesz coś do picia? - zapytał Grzesiek stając obok mnie.
Pokręciłam głową i zamknęłam oczy.
- No to teraz raz na zawsze się od ciebie odczepi – powiedział zadowolony Zbyszek i razem z Piotrkiem stanęli obok nas.
- Mam nadzieję – westchnęłam.
- Zapomniałaś, że prokurator wniósł o zakaz zbliżania? - zapytał Piotrek, a ja otworzyłam oczy.
Całkowicie o nim zapomniałam. Z mowy prokuratora całkowicie się wyłączyłam. Podczas jego przemówienie, byłam tylko i wyłącznie zajęta swoimi myślami.
- Zobaczysz, już się do ciebie nie zbliży – powiedział Grzesiek i objął mnie lekko ramieniem.
Byłam mu wdzięczna za ten przyjacielski gest. Znaczył on dla mnie więcej niż mogłoby mu się wydawać.
Na korytarzu staliśmy jeszcze przez dziesięć minut. Nie powiem, aby były one przyjemne, ponieważ w sądzie znalazła się matka Jurka, która nie spuszczała ze mnie gniewnego wzroku. Dopiero, kiedy Zbyszek zwrócił jej uwagę, odwróciła ode mnie wzrok.
Na sali zasiadłam obok Zbyszka oraz Kosy, a obok bruneta zajął miejsce Piotrek.
- Proszę wstać, sąd idzie – nakazała kobieta, która notowała wszystko na komputerze.
Wszyscy posłusznie wstaliśmy z miejsc, a sędzina zajęła swój wygodny fotel.
- Wyrok w imieniu rzeczpospolitej polski, sąd okręgowy po rozpoznaniu sprawy Jerzego Krasiewicza uznaje go za winnego dokonanego mu czynu i wymierza wyrok jednego roku pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem kary na okres próby lat yrzech. Ponadto sąd zabrania zbliżania się Jerzemu Krasiewiczowi do Emilii Sławskiej przynajmniej na pięćdziesiąt metrów. Proszę zająć miejsca.
Odetchnęłam z ulgą i spojrzałam na Grześka, który wlepiał gniewny wzrok w Jurka, z którego twarzy nie można było wyczytać nic. Siedział i wpatrywał się w sędzinę.
Kobieta powiedziała jeszcze kilka słów i rozprawa zakończyła się. Z wielką ulgą opuściłam salę sądową.
- Wreszcie koniec – wypuściłam powietrze z płuc i odpięłam guzik czarnego żakietu. - Przynajmniej tej sprawy.
- Z tamtą pójdzie gładko – zapewnił Kosa i uśmiechnął się lekko.
- Miejmy nadzieję – odwzajemniłam uśmiech.
- Należy nam się porządny obiad – powiedział Zbyszek.
- I porcja lodów – dopowiedział Piotrek.
- To co, na miasto? - zapytałam z wielkim uśmiechem.
Każdy siatkarz kiwnął głową.
Jestem wolna, a przyjaciół mam najlepszych na świecie. I nikt nigdy tego nie zepsuje.


Epizod stosunkowo wcześnie, gdyż jestem nad jeziorem, a dopiero wczoraj około dziewiętnastej dowiedziałam się, że jadę ;p Także ja weekend rozpoczęłam wcześniej ;) Jeszcze jutro i kończymy maraton, a i czekamy na mecz z Francją! ;D DO BOJU POLSKO OO!
Jeszcze raz dziękuję Kindze, bardziej znanej jako Buntowniczka ;* Naprawdę, strasznie mi się ta praca podoba! ;D


Do jutra ;*
poziomkowa

środa, 19 czerwca 2013

Czterdzieści sześć

Do szpitala zawitali jeszcze funkcjonariusze policji, którzy mnie przesłuchali, co trwało jakieś pół godziny. Później zdążyłam jeszcze zjeść jakiś paskudne szpitalne śniadanie, dostałam leki i śmiało mogłam opuścić szpital.
Siedziałam w samochodzie Kosy na tylnym siedzeniu. Razem ze mną z tyłu siedział właściciel oraz Krzysiek, Piotrek prowadził, a Bartman rozsiadł się wygodnie na siedzeniu pasażera.
Posadzili mnie obok Grześka, na którego nie mogłam normalnie spojrzeć. Ciągle w głowie miałam wpatrzone we mnie czekoladowe tęczówki i to, jak moje wargi usilnie chciały napotkać na swojej drodze usta bruneta.
Walnęłam lekko głową w szybę, a Piotrek aż na mnie spojrzał. Westchnęłam cicho i zamknęłam oczy. Chciałam wyrzucić z głowy tę sytuację, jaka miała miejsce w sali, kiedy byliśmy z Grześkiem sami. Dlaczego właściwie chciałam go pocałować? Potrzebowałam bliskości? Poczucia bezpieczeństwa? Potrzeby wtulenia się w czyjeś ramiona i pewność, że nikt nie zrobi mi już nigdy krzywdy? Nawet jeśli, to przecież mogłam zrobić, to po przyjacielsku, a nie od razu wylatywać z pocałunkiem.
Martwiłam się trochę tym, że nasza przyjaźń może przez to ucierpieć. Widziałam, że czarnowłosemu środkowemu też wcale nie jest łatwo. Patrzył na wszystko inne, prócz mojej osoby, co mogłam zrozumieć. Nawet siedzieć za blisko mnie nie chciał, a głowę odwróconą miał w stronę Krzyśka.
Stwierdziłam, że to wszystko musi bardzo dziwnie wyglądać. Pomiędzy nas można było wcisnąć butelkę z piciem, a pomiędzy Krzyśka i Grześka nie zmieściła by się nawet szpilka. Każde z nas głowy w przeciwną stronę i oby się nie dotknąć oraz, aby nie napotkać wzroku drugiego.
Jak dzieci w podstawówce, pomyślałam i skrzywiłam się mocno.
- Grzesiek, weź się trochę przesuń – warknął libero. - Emilka gryzie, parzy czy co? - popatrzył na niego z wyrzutem.
Środkowy nie powiedział nic, tylko lekko przesunął się w moją stronę. Moje kolano dotknęło jego i przeszedł mnie pozytywny prąd, ale nic nie dałam po sobie poznać. Siedziałam z głową opartą o szybę i z zamkniętymi oczami. Moje myśli krążyły wokół bruneta, tyle, że przyjemne już teraz. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy zasnęłam.

- Coś jest nie tak – powiedział Bartman, kiedy razem z Krzyśkiem oraz Piotrkiem szli na Orlen, aby zakupić kawę i jakieś jedzenie.
- Mówisz o Emilce i Grześku? - chciał upewnić się Igła.
Atakujący kiwnął głową.
- Jakoś dziwnie się zachowują – dodał. - Tak jakby w tym szpitalu coś się wydarzyło... - zamyślił się.
- Chyba, co się nie wydarzyło – mruknął pod nosem Nowakowski.
- Ty coś wiesz – Igła i Zibi wbili w blondyna wzrok.
- Gdybym wszedł kilka chwil później – westchnął Piter – to wszystko byłoby inaczej.
- O czym ty mówisz? - domagał się odpowiedzi Zbyszek.
Weszli do sklepu i stanęli w kolejce.
- W zasadzie to im przeszkodziłem – skrzywił się Piter.
Nowakowski przez całą drogę był na siebie wściekły. Przeszkodził im w najlepszym momencie, aby wreszcie coś między nimi zaiskrzyło. Gdyby wszedł kilka chwil później, każdy byłby szczęśliwy, a tak siedzą z głowami odwróconymi tyłem do siebie i udają, że nic się nie stało.
- W czym?
- Już by się... a ja...
- Oni się całowali?! - krzyknął uradowany i lekko zdziwiony Zbyszek na pół sklepu, a kilka ciekawskich spojrzeń zwróciło się ku niemu.
- Nie. I trochę ciszej – warknął Piotrek. - Niepotrzebnie, tam wchodziłem...
- Skąd mogłeś wiedzieć? - odezwał się Igła.
- Co dla państwa? - usłyszeli sympatyczny głos ekspedientki.
Krzysiek najszybciej jak się tylko dało złożył zamówienie, a kiedy skończył odeszli na bok.
- Teraz jakoś trzeba, to wszystko naprawić – powiedział zdecydowanym głosem Zbyszek.
- Tylko jak? - zastanawiał się na głos blondyn.
- Siedzą teraz w samochodzie, może rozmawiają? - odezwał się Igła i spojrzał w stronę, gdzie zaparkowana była czarna alfa romeo.
- Przecież oboje spali – przypomniał Bartman.
- To co robimy? - zapytał Nowakowski.
- Jeśli do Rzeszowa im nie przejdzie, to jutro wsadzimy ich do jednego pokoju i albo się pokochają albo pozabijają – stwierdził Igła.
- Wielkie pocieszenie – prychnął środkowy.
- Masz lepszy pomysł? - libero popatrzył na blondyna, który pokręcił tylko głową. - Poczekamy do jutra.
Zbyszek i Piotrek kiwnęli równo głowami.

Obudził mnie Igła, który przyniósł dla mnie gorącą herbatę i jakąś kanapkę, za którą bardzo mu podziękowałam. Libero obudził również Grześka i jemu wręczył podobny zestaw do mojego tyle, że środkowy dostał kawę.
- Wszyscy jedziecie do nas na obiad – powiedział Igła, kiedy Piotrek odpalił silnik. - Iwona mówiła, że sprzeciwu ma nie być.
- Wreszcie zjem coś normalnego – uśmiechnęłam się.
Jedzenie w szpitalu pozostawiało wiele do życzenia. Jeszcze przed wyjazdem zdążyłam skubnąć tylko kawałek chleba i kawałeczek szynki.
Kiwnęłam głową i wgryzłam się w kanapkę, którą dostałam od Ignaczaka.
- Nie wylej – poprosił Kosa łapiąc nagle mój kubek z gorącą herbatą.
- Dzięki – powiedziałam biorąc od niego kubek w ręce.
Spojrzałam na niego, ale szybko odwrócił wzrok. Miałam ochotę walnąć głową o zagłówek, ale wolałam nie zdradzać jak czułam się w danym momencie.
Przez resztę drogi odzywali się tylko Piotrek, Igła i Zibi, a ja udawałam, że śpię, podobnie jak Grzesiek. Kiedy wreszcie dotarliśmy pod dom Ignaczaków, odetchnęłam z ulgą. Zarzuciłam na siebie bluzę, którą bez słowa wręczył Kosa i wygramoliłam się z auta.
Pokuśtykałam w stronę domu, gdzie w drzwiach czekała już Iwona. Rzuciła mi się na szyję i mocno uściskała. Szybko znalazłam się w salonie na kanapie. Do pomieszczenia wtoczyli się również Igła, Zibi i Cichy Pit.
- Gdzie Grzesiek? - zapytałam patrząc na nich.
- Pojechał do domu – odpowiedział krzywiąc się Krzysiek.
- Przecież mówiłam, że nie ma wymigiwania – powiedziała Iwona, a ja podniosłam się z kanapy.
- Musiał coś załatwić, czy coś – poinformował Zbyszek i razem zresztą zasiedli do stołu.
Skierowałam się w stronę wyjścia z domu.
- A ty gdzie? - spytał wlepiając we mnie wzrok Piotrek.
- Do domu – skłamałam. - Przepraszam cię za ten obiad – powiedziałam do Iwony.
Całe szczęście, że miałam na sobie bluzę Kosy i trampki, przynajmniej poszło szybko.
- Jesteś pewna? - spytała.
Kiwnęłam głową.
- Czekaj odwiozę cię – Krzysiek podniósł się z krzesła.
- Nie trzeba, ale miałabym do ciebie jedna prośbę.
- No? - Krzysiek wbił we mnie wzrok.
- Pożycz kluczyki do samochodu – uśmiechnęłam się błagalnie.
- Jak ty chcesz ze skręconą kostką...? - zaczął Piotrek.
- Dam radę – wyszczerzyłam się. - To jak dasz te kluczyki, czy nie?
- Nie wiem, czy to dobry pomysł...
- Pytałam – powiedziałam sama do siebie.
Cieszyłam się, że zwyczaj Igły się nie zmienił. Klucze wisiały na jednym z wieszaków w przedpokoju.
- Zwrócę jutro! - krzyknęłam i drapnęłam klucze.
- Muszę zmienić nawyki – usłyszałam jeszcze jak mówi.
- To do jutra! - pożegnałam się i zamknęłam drzwi.
Doczłapałam się się do auta Ignaczaków. Wskoczyłam na siedzenie kierowcy i odpaliłam silnik. Wyjechałam z podwórka Ignaczaków i ruszyłam w stronę mieszkania Grześka, ponieważ musiałam wszystko wyjaśnić i przeprosić go za moje zachowanie.
Na szczęście nie było żadnego korku, więc dotarłam w miarę szybko. Wyskoczyłam z samochodu, zamknęłam go i ruszyłam wolnym krokiem w stronę mieszkania Grześka. Na szczęście w budynku była winda, bo nie wiem jakby zareagowała na tyle schodów moja kostka.
Wjechałam na wyznaczone piętro i zastukałam w odpowiednie drzwi.
- Idę! - usłyszałam krzyk środkowego, a po chwili widziałam go już w całej okazałości.
- Mogę wejść? - zapytałam patrząc mu w oczy.
Kiwnął głową, a ja weszłam do mieszkania. Stanęłam w salonie, podobnie jak środkowy.
- Przyszłam, żeby cię przeprosić – spojrzałam na niego. - Nie wiem, co mi odbiło...
- Nie przepraszaj, nie ma za co.
- Słuchaj, ja nie chcę psuć naszej przyjaźni – powiedziałam poważnie. - Zapomnimy o tym? Potraktujmy, to jako chwilę słabości z mojej strony, dobrze?
Kiwnął głową.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się lekko. - Nie chciałam, żebyś poczuł, że czuję do ciebie coś więcej niż przyjaźń.
Zabolały mnie moje własne słowa. Wtedy zdałam sobie sprawę, że właściwie, to czuję do Grześka coś więcej niż przyjaźń, ale czy to można było nazwać miłością?
- Rozumiem – uśmiechnął się trochę sztucznie.
- Cieszę się, że wszystko wyjaśniłam – powiedziałam i skierowałam się do wyjścia. - To do jutra?
- Do jutra – uśmiechnął się i zamknął drzwi.
Odetchnęłam głęboko. Dotarło do mnie coś, co nigdy nie będzie miało prawa się ziścić. Skoro Kosa potraktował, to tak na luzie, to pozostaje mi szybko wyleczyć się z tego lubienia go bardziej niż wszystkich innych na świecie.

Kosa z całej siły walnął pięścią w ścianę, a po chwili zamknął oczy. Kiedy tu stała, miał ochotę ją pocałować i wziąć w ramiona, po prostu przytulić. Zabolały go słowa Emilki i to bardzo. Właśnie w tamtej chwili zdał sobie sprawę, że nie czuje do niej tylko i wyłącznie przyjaźni. Piotrek, Zbyszek i Igła mieli racę. Kochał ją i to najbardziej na świecie. Tylko w jednym się mylili. Emila go nie kochała, traktowała jak przyjaciela, nic więcej. I to dokładało się jeszcze do bólu, jaki środkowy czuł...



No to zbliżamy się do końca maratonu ;)
Dzięki za kolejny list, który dostałam od Ani! ;D Oczekuj odpowiedzi niedługo ;p
KINGA BARDZO CI DZIĘKUJĘ! ;* MOŻE UZNASZ, ŻE TO GŁUPIE, ALE AŻ ŁZY MI SIĘ W OCZACH POJAWIŁY! Jeśli pozwolisz chciałabym to jutro zamieścić na blogu, zgadzasz się? ;)
Nowe wpisy dodał Krzysiu! ;D Kto rano wstaje... Ten się nie wyśpiSię lata :) :)
Nie wiem jak Wy, ale ja się zakochałam w tym zdjęciu, które zamieścił Andrzej! ♥ Więcej takich poprosimy! ;D


do jutra, poziomkowa ;*

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

wtorek, 18 czerwca 2013

Czterdzieści pięć

Pomału zaczynałam otwierać oczy. Światło nie raziło mnie, ponieważ było lekko stłumione. Dopiero po chwili zorientowałam się, gdzie jestem. W sali szpitalnej, a ktoś trzyma mnie za rękę. Szybko spojrzałam w prawą stronę i zobaczyłam na drugim łóżku, które stykało się z moim, śpiącego Grześka. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że to jego dłoń trzyma moją.
Spojrzałam na niego ciepło i leciutko się uśmiechnęłam. Był tutaj, nie zostawił mnie, tak jak obiecał. Ale gdzie była reszta siatkarzy? Co stało się z Pawłem? I która godzina?
Nigdzie nie widziałam telefonu komórkowego, ani nawet zegarka. Z łóżka wyjść nie mogłam, ponieważ byłam podłączona do różnych kabelków, a Grześka budzić nie zamierzałam.
Westchnęłam i przymknęłam oczy, ale od razu pojawił się przed nimi obraz Pawła, więc szybko je otworzyłam. Dziwne, bo właśnie w tej chwili, dłoń środkowego mocniej ścisnęła moją. Kiedy tylko na niego popatrzyłam, zrobiło mi się cieplej na sercu.
Nachyliłam się na środkowym i pocałowałam lekko w policzek, a potem szepnęłam „dziękuję”. Wróciłam do swojej pozycji i zamknęłam oczy próbując zasnąć. Tym razem w wyobraźni zaczęły przelatywać chwile spędzone z Grześkiem. Od poznania się w budynku na ulicy Lenartowicza, po powrót z imprezy u Bartka, wspólną wycieczkę do Gdańska, wycieczkę rowerową do azylu środkowego, to wesołe sytuacje z autokaru, kiedy jechaliśmy na mecz z Delectą, pokazanie grześkowego domu, a na telefonie do niego o pierwszej w nocy kończąc.
Będąc już na granicy świata Morfeusza, pokręciłam lekko głową z małym uśmieszkiem, który wykwitł na ustach. Jeszcze jedno wspomnienie uśmiechu bruneta i odpłynęłam do krainy snów...

Kiedy obudziłam się rano, Grzesiek jeszcze spał i wciąż trzymał mnie za rękę. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Podobał mi się ten poranek, chociaż byliśmy w szpitalu.

Ale co z moimi tabletkami?!
, ryknęło mi w głowie.
- Cholera! - zaklęłam, zdecydowanie za głośno, ponieważ Grzesiek lekko się poruszył.

No ładnie, brawo!
, zbeształam się w myślach.
Środkowy pomału zaczął otwierać oczy, nie puszczając mojej dłoni. Wpatrywał się we mnie przez kilka sekund, a ja się do niego uśmiechnęłam.
- Obudziłaś się! - krzyknął nagle i poderwał się z łóżka, a ja zaczęłam się cicho śmiać. Obiegł szybko dwa łóżka i rzucił mi się na szyję. - Jak się czujesz?
- Teraz o wiele lepiej – powiedziałam z uśmiechem.
Grzesiek ponownie chwycił moją dłoń i usiadł na moim łóżku.
- Ile spałam? - spytałam.
- Jak wczoraj straciłaś przytomność, to od tamtej pory... - pokręcił głową.

Czyli nie było aż tak źle
, jak myślałam.
- A co z chłopakami? - zapytałam.
- Są w hotelu. Za niedługo powinni przyjechać – odpowiedział patrząc na swój zegarek.
- Która? - wskazałam na małe urządzenie odmierzające czas, które było na jego ręce.
- Kilka minut przed ósmą – poinformował mnie.
- A co z moimi lekami? - spytałam.
- Zaraz pójdę po lekarza – powiedział i podniósł się z krzesła.
- Dziękuję – spojrzałam mu prosto w oczy i chwyciłam mocniej jego dłoń. - Dziękuję za to, że byłeś tu przez całą noc i trzymałeś mnie za rękę – uśmiechnęłam się z wdzięcznością i uniosłam nasze splecione dłonie lekko do góry.
Grzesiek odwzajemnił uśmiech, kiwnął głową i wyszedł z sali zostawiając mnie sam na sam z pikającymi urządzeniami.
Po dwóch minutach do sali wrócił środkowy, a za nim wszedł nieznany mi doktor. Popytał jak się czuję, i tak dalej i stwierdził, że jeszcze dzisiaj mogą wypuścić mnie ze szpitala, ponieważ mojemu życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Kiwnęłam głową na jego słowa.
Kiedy zapytałam o leki, powiedział, że mam je brać normalnie i wyszedł z sali. Kosa wręczył mi moje pudełeczko z pastylkami. Szybko zażyłam dwie.
- A co z Pawłem? - spytałam.
- Zbyszek tak nacelował, że brakowało pięciu centymetrów, a przestrzeliłby mu serce – odpowiedział Grzesiek.
Westchnęłam.
- Mam nadzieję, że nie będzie miał przez to żadnych kłopotów?
- Działał w obronie własnej – oznajmił brunet, a mnie kamień spadł mi z serca. Jeszcze tego brakowało, żeby Bartman poszedł siedzieć przez moją głupotę.
- Tyle dobrze – uśmiechnęłam się krzywo. - Jest w tym samym szpitalu? - spytałam odkrywając się.
Na stopach miałam założone białe skarpetki, a na skręconej kostce opaskę albo jak inni wolą, ściągacz. Ubrana byłam w jakąś białą koszulę, która była trochę za duża, ale nie przeszkadzało mi to. Ważne było to, że żyję i nic poważniejszego oprócz skręconej kostki, mi nie dolega.
- Taa... - skrzywił się. - Co prawda na innym piętrze, ale jak dla mnie, to i tak stosunkowo za blisko ciebie... - spojrzał na mnie ciepło.
- Już jedziemy – powiedziałam z uśmiechem i chwyciłam go za rękę zbliżając się do niego przy okazji. - A później będzie oglądał świat zza kratek... - przyłożyłam swoje czoło do czoła Kosy. - Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęłam się i popatrzyłam mu w oczy.
Czekoladowe tęczówki przeszyły mnie na wylot, a ja nie mogłam oderwać od nich swojego wzroku. I właśnie wtedy moja twarz, a raczej moje usta zaczęły niebezpiecznie zbliżać się do warg Kosy. Kiedy nasze usta dzieliły milimetry do sali ktoś wszedł.
- Dzień doberek! - krzyknął uśmiechnięty od ucha Pit, a ja odskoczyłam od Kosy jakbym się poparzyła. - Yyy... - zająknął się Nowakowski i stanął w miejscu.
- Tak się cieszę, że cię widzę – wstałam szybko z łóżka i rzuciłam mu się na szyję.
Nie wiedziałam dlaczego akurat zareagowałam tak, a nie inaczej. Dlaczego moje usta z całej siły pragnęły na swojej drodze napotkać wargi Grześka? Byłam w jakimś stopniu wdzięczna Piotrkowi, że wszedł akurat w tym momencie. Tym pocałunkiem mogłam przecież zniszczyć całą naszą przyjaźń, a tego bardzo nie chciałam.
Kilka sekund później w sali pojawili się Igła razem ze Zbyszkiem. Rzuciłam się na każdego z osobna i mocno przytuliłam.
- Czyli nic jej już nie jest – zaśmiał się Bartman.
- Oprócz tego – wskazałam na kostkę – to nic.
- Jak się czujesz? - spytał Krzysiek.
- Okej – uśmiechnęłam się. - Ale jedyne o czym teraz marzę, to wrócić do domu i położyć się we własnym łóżku... A no i jeszcze o tym, żeby trener Kowal mnie nie zabił. Zabrałam mu z treningów kluczowych zawodników – skrzywiłam się. - Nie wiem, jak ja go za to przeproszę... Macie przeze mnie same kłopoty.
- Daj spokój – machnął ręką Pit i objął mnie przyjacielsko ramieniem. - Ty w niczym nie zawiniłaś, chciałaś pomóc, a to, że Paweł to idiota, to już nie nasza wina – uśmiechnął się lekko.
- Ale i tak was bardzo przepraszam – spojrzałam na każdego z osobna. Na Grześku wzrok zatrzymałam tylko na sekundę. Jakoś nie mogłam spojrzeć mu w oczy i czułam się z tym bardzo źle.
- Ważne, że już po wszystkim – uśmiechnął się ZB9.
- Chcecie jakąś kawę? - zapytał nagle Kosa.
- Świetny pomysł – powiedział głośno Igła.
- Zgadzam się – poparł go Zbyszek.
- Ja dziękuję – odparłam uciekając od jego wzroku.
- Ja też – powiedział Nowakowski.
- Ale jak możesz, to skombinuj jakąś kanapkę – poprosiłam, ponieważ zaburczało mi w brzuchu.
Grzesiek kiwnął głową nawet na mnie nie patrząc i wyleciał z sali jak torpeda. Miałam ochotę strzelić sobie w twarz.
Co ja zrobiłam?!
- A temu co? - zainteresował się atakujący. - Stał jak wbity w ziemię, kiedy tu weszliśmy.
- Mnie nie pytaj – uniosłam ręce do góry, kłamiąc przy okazji. - Nie wiecie gdzie są moje inne ubrania? - spytałam zmieniając temat.
Siatkarze szybko go podchwycili, więc mogłam bić się jedynie ze swoimi myślami.

Grzesiek wypadł z sali jak torpeda. Nie wiedział co ma myśleć. Dlaczego Emilia o mało, co go nie pocałowała?! To jasne, byli przyjaciółmi, a przyjaciele się w ten sposób nie zachowują. Nie całują się w usta, ale wiedział, był pewny na milion procent, że by nie jej nie odtrącił.
A może potrzebowała czyjejś bliskości i dlatego tak, to wszystko wyszło? Było zrozumiałe, że czuła się zagubiona i nawet trochę przerażona. Przecież nie codziennie porywa cię człowiek, do którego miałeś zaufanie.
Mimo wszystko, chciał tego pocałunku, tego zaprzeczyć nie mógł, a nawet nie chciał.
Środkowy potrząsnął głową, aby oddalić od siebie te myśli. Szybko podszedł do automatu i zaczął wystukiwać numerki jedzenia oraz picia, które miał zamiar dostać...



No to mamy kolejny dzień maratonu :) Czy u kogoś też tak gorąco jak u mnie? ;p Coraz bliżej mecz, ale też coraz bliżej wakacje, jak ja się cieszę! ;D Apropo wakacji, gdzie chciałybyście pojechać? Takie małe wakacyjne, wymarzone miejsce? :)
https://fbcdn-sphotos-b-a.akamaihd.net/hphotos-ak-ash4/1003863_524118417656188_65002359_n.jpg – rozwaliło mnie to :D Oj Piter, Piter ;p Ale nie sposób się z Tobą nie zgodzić ;)
Ja idę zażywać słońca, rozwiązywać łamigłówki oraz karmić się muzyką :) Trzeba korzystać, a co! ;D
do jutra ;*
poziomkowa

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Czterdzieści cztery

Z przerażeniem w oczach spojrzałam na Grześka.
Skąd tam broń, do cholery?!

Kosa nie mało myśląc zaczął zbiegać po schodach ze mną na ręku. Byłam mu wdzięczna, że nie zostawił mnie tam samej na górze.
Pierwsza myśl jaka przeszła przez głowę? Oby, to nie był żaden z siatkarzy. Nie wybaczyłabym sobie tego nigdy.
Szybko zjawiliśmy się na dole. Piotrek razem z Igłą stali jak wmurowani w podłogę, a Paweł leżał na Zbyszku. Czułam jak w moich oczach pojawiają się łzy.
- Nie! - krzyknęłam i wyswobodziłam się przy pomocy Grześka z jego objęć.
Najszybciej jak tylko mogłam, zmagając się z bólem podbiegłam do leżących mężczyzn.
- Zbyszek! - ryknęłam i zwaliłam ciało statystyka na bok, uwidaczniając całego atakującego. Patrzył na mnie niedowierzającym wzrokiem. - Ty żyjesz! - rzuciłam się mu na szyję w ogóle nie przejmując się nieruszającym się Pawłem.
- Nic.. nic ci nie jest? - spytał obejmując mnie lekko.
- A tobie? - zapytałam biorąc jego twarz w dłonie.
- Czy ja właśnie...? - odpowiedział pytaniem na pytanie i spojrzał w swoją prawą stronę, gdzie leżał pistolet.
- Nie ważne – szepnęłam i przytuliłam go kolejny raz. - Przepraszam – po policzkach spłynęło kilka łez. - Mogłam cię posłuchać – powiedziałam prosto w jego ramię. - Nie jechać nigdzie, zostać w Rzeszowie...
- Ważne, że nic ci nie jest – odparł i mocno mnie przytulił.
Byłam mu wdzięczna. Nie wypominał niczego, nie powiedział „a nie mówiłem?”.
- Znowu macie przeze mnie kłopoty – zawyłam w jego ramię. - Czy ja zawsze muszę ściągać na siebie i osoby mi bliskie tyle nieszczęść?
- Nic nie mów – poprosił i pogłaskał mnie po głowie. - Już po wszystkim.
- To dopiero początek – zawyłam.
Koszmar wcale się jeszcze nie skończył. Wiedziałam, że teraz trzeba będzie włóczyć się po policjach, sądach, prokuraturze. Najgorsze w tym wszystkim było to, że kolejny raz musiałam wplątać w to wszystko moich przyjaciół. Moich jedynych, prawdziwych przyjaciół.
- Policja zaraz tu będzie – poinformował Krzysiek.
Oderwałam się od Bartmana i niezbyt zgrabnie podniosłam się z ziemi. Dobrze, że Piotrek razem z Igłą stali blisko. Objęłam ich swoimi krótkimi ramionami.
- Przepraszam – zachlipałam w ramię Pita.
- Nic poważnego ci się nie stało? - zapytał libero.
- Coś z kostką, ale to nic – powiedziałam cicho. - Tak się cieszę, że tu jesteście – przytuliłam ich jeszcze mocniej.
- Jesteśmy przecież przyjaciółmi – powiedział cicho Piter u uśmiechnął się leciutko. - A o ile wiem, to oni sobie pomagają.
- I są zawsze, kiedy się ich potrzebuje – dokończył Igła.
Z moich oczu popłynął kolejny potok łez.
- Tak się cieszę, że was mam – szepnęłam.
- Hej, nie płacz już – powiedział libero i podniósł moją głowę lekko do góry. - Już wszystko będzie dobrze – uśmiechnął się lekko i otarł kilka łez.
Pokręciłam tylko głową i mocno przytuliłam się do Krzyśka. Czułam się bezpiecznie, za co chciałam całować ziemię. Wiedziałam, że żaden z nich nie mógłby mnie skrzywdzić, tak jak zrobił, to Paweł.
- Już dobrze – szepnął Igła i pogłaskał mnie po głowie.
Nawet nie zwracałam już uwagi na bolącą kostkę. Ważne było teraz to, że czułam się bezpieczna, a moim przyjaciołom nic się nie stało. No prawie nic...
- Przegapicie dzisiejsze treningi – skrzywiłam się.
- Trener zrozumie – powiedział Grzesiek.
Wtem do pomieszczenia wparowało kilku mężczyzn z bronią w ręku. Przestraszyłam się tak, że chyba za mocno wbiłam Krzyśkowi swoje paznokcie w jego ramiona.
Policjanci popatrzyli na nas, a potem przerzucili wzrok na nieruszającego się Pawła.
- Który z panów...? - zaczął jeden z funkcjonariuszy.
- To było w obronie własnej! - krzyknęłam sama nie wiem dlaczego.
- Proszę nie krzyczeć – poprosił kolejny policjant.
Kolejny potok łez i kolejne mocniejsze wtulenie się w bezpieczne ramię przyjaciela.
- Najlepiej by było, gdyby któryś z panów zajął się...
- Jasne – powiedział szybko Kosa. - Em, chodź – podszedł do mnie i do Krzyśka; wyciągnął dłoń w moim kierunku.
Spojrzałam na nią niepewnie, sama nie wiem dlaczego, ale chwyciłam jego dłoń.
- Pogotowie jest już w drodze, ale wcale nie łatwo tu trafić – poinformował któryś z policjantów.
Grzesiek wziął mnie na ręce i wyniósł z pomieszczenia. Oślepiła mnie jasność, ale też zimne powietrze. Była późna jesień, a ja byłam aktualnie bez kurtki.
- Cała się trzęsiesz – mruknął pod nosem Kosa.
- Przepraszam – powiedziałam kolejny raz już dzisiaj.
Grzesiek otworzył tylne drzwi swojej alfy i posadził mnie na siedzeniu.
- Nie masz za co przepraszać – spojrzał mi w oczy i pocałował czule w czoło.
Uśmiechnęłam się leciutko, a środkowy odskoczył ode mnie tak, jakby zrobił coś złego.
- Zaczekaj, przyniosę jakiś koc – poinformował mnie i zniknął z pola mojego widzenia, ale po chwili pojawił się z czarnym kocem w ręku. - Przesuń się troszkę – polecił.
Przesunęłam się, ale nie byłabym sobą, gdybym sobie czegoś nie zrobiła. Walnęłam się własną nogą w bolącą kostkę, a moja twarz się wykrzywiła.
- Boli? - zapytał patrząc na mnie uważnie. Nie zdążyłam nic powiedzieć, ponieważ szybko dodał: - No tak, zadaję pytania jak jakiś debil.
Pokręciłam tylko głową, a Kosa rozłożył koc, którym dokładnie mnie okrył. Spod materiału wystawała mi teraz tylko głowa.
- Dziękuję – powiedziałam. - I przepraszam...
- Już ci powiedziałem, nie masz za co – odgarnął zbłąkany kosmyk blond włosów z prawego oka.
- Mam. Wyciągnęłam cię, a właściwie was, w środku nocy z łóżka i jeszcze kazałam dojechać do Warszawy i szukać mnie nie wiadomo gdzie – skrzywiłam się. - I jeszcze dzisiejsze treningi...
- Niczym się nie przejmuj, trener zrozumie – kiwnął głową.
Usłyszeliśmy pukanie w szybę. Oboje spojrzeliśmy w tamtą stroną. Za oknem stała ubrana na czerwono kobieta po czterdziestce. Pokazała apteczkę, więc Kosa jak najszybciej otworzył drzwi samochodu i wysiadł z niego.
Lekarka przedstawiła się szybko i zapytała jak się czuję, po czym wsiadła do auta.
- Zaraz do ciebie wrócę – obiecał Grzesiek. - I już nie zostawię - zamknął drzwi i ruszył do rozwalającego się drewnianego domku.
Pani Izabela, tak miała na imię lekarka, zbadała mnie, czy nie mam żadnych większych obrażeń i obejrzała spuchniętą kostkę.
- Ten facet panią tak urządził? - zapytała wskazując na stopę.
- Wyskoczyłam z jadącego samochodu, a potem jeszcze biegłam... - powiedziałam krzywiąc się.
Lekarka pokręciła głową i powiedziała, że bez wizyty w szpitalu się nie obejdzie, na co się skrzywiłam. Nakleiła mi dwa plastry na lewą brew, nawet nie wiedziałam, że było z nią coś nie tak i zapytała czy nie piecze mnie lewy policzek. Szybko chwyciłam się za dany policzek i przejechałam po nim palcami. Cholernie piekło. Zastanawiałam się, gdzie rozwaliłam brew i zdarłam policzek, nie mogłam nic sobie z tym związanego przypomnieć.
Dowiedziałam się, że kostka jest prawdopodobnie skręcona, więc trochę odetchnęłam z ulgą. Mogło być coś o wiele gorszego.
Pani doktor powiedziała, że teraz pojadę z nimi do szpitala, a moi przyjaciele dojadą później. Kiwnęłam głową i powoli wygramoliłam się z alfy Grześka. Stanęłam na jednej nodze i zauważyłam Kosę. Uśmiechnęłam się do niego trochę krzywo, a potem świat lekko zawirował, po czym nastała cisza i całkowita ciemność...

Uśmiechnęła się do niego, krzywo, ale uśmiechnęła się. Grzesiek uniósł lekko i swoje usta, kiedy zauważył, że dziewczyna zamknęła oczy i zaraz runie na ziemię. Rzucił się biegiem w jej stronę, ale zdążyła złapać ją lekarka.
- Em! - powiedział głośno i lekko trącił jej policzek. - Em!
- Bierze jakieś leki? - spytała doktorka.
- Jest po przeszczepie serca – wydukał Grzesiek wpatrzony w nieruszającą się blondynkę.
- I nikt mi nie powiedział?! - spytała podniesionym tonem Izabela.
Funkcjonariusze szybko wsadzili dziewczynę na nosze i wpakowali do karetki. Przez całą drogę do szpitala Grzesiek trzymał przyjaciółkę za rękę i nie spuszczał z niej wzroku. Nie wiedział nawet ile jechali do szpitala.
Kiedy przyjechali pod budynek, wszystko działo się tak szybko, a środkowy mógł patrzeć na to wszystko z boku. Zabrali Emilkę do sali, do której nie mógł wejść. Nie wiedział co się stało, przecież już się uśmiechnęła, a tu...
- Co z nią? - zapytali siatkarze, którzy nagle pojawili się w szpitalu.
Grzesiek tylko bezradnie wzruszył ramionami. Nienawidził takiego stanu, w jakim znajdował się teraz. Bezradność... Możesz tylko czekać, na to co przyniesie los, a ty masz związane ręce.
Piotrek chodził w tę i z powrotem, Zbyszek siedział na krzesełku i bezmyślnie wpatrywał się w jeden punkt, Krzysiek rozmawiał przez telefon z Iwoną, która chciała przyjechać, ale mąż wybijał jej to z głowy, a Grzesiek siedział po turecku na podłodze, łokcie podpierały głowę, a z kolei kolana podpierały łokcie.
Siedzieli tak przez czterdzieści minut, kiedy wreszcie wyszła doktor Izabela. Siatkarze poderwali się z miejsc i rzucili się w jej stronę.
- Co z nią? - zapytali w tym samym momencie.
- Jest osłabiona i wyziębiona, a kostka skręcona – poinformowała siatkarzy kobieta. - Nie muszę panom mówić, że zostaje w szpitalu na noc...
- Jasne, że nie – powiedział szybko Bartman.
- A z sercem wszystko w porządku? - spytał przejęty Grzesiek.
Doktorka pokiwała głową, a mężczyźni odetchnęli z ulgą.
- Można do niej wejść? - zapytał Piotrek.
- Któryś z panów jest z rodziny? - odpowiedziała pytaniem na pytanie lekarka.
- On jest jej narzeczonym – powiedział szybko Bartman i wskazał na Kosę.
Brunet stał lekko wbity w ziemię, ale Piotrek go szturchnął i szybko powiedział:
- Prawda.
- Skoro tak, to można, ale na chwilę – westchnęła lekarka.
- Dziękuję – powiedział Grzesiek i poszedł za lekarką.
Przeszli kilka metrów i zatrzymali się przy białych drzwiach.
- Tylko nie za długo – przypomniała Izabela, na co środkowy kiwnął głową.
Drżącą ręką otworzył drzwi i wszedł do niedużej sali, gdzie stało tylko jedno łóżko, na którym leżała nieprzytomna Emilka poprzypinana do jakiś kabelków, a w tle pikało jakieś urządzenie. Grzesiek przełknął ślinę i wolno podszedł do łóżka. Sięgnął po krzesełko i cicho na nim usiadł, tak jakby każdy jego ruch mógł zbudzić spokojnie śpiącą blondynkę.
Delikatnie chwycił jej małą dłoń w swoje. Przypomniał sobie, jak obiecał jej, że nie pozwoli jej skrzywdzić. Miał ochotę uderzyć samego siebie. Pozwolił na to, aby ktoś spowodował, że dziewczyna bała się, a do tego leżała teraz w szpitalu.
Położył głowę tuż przy jej ramieniu ciągle trzymając jej dłoń. Zamknął oczy. Zmęczenie szybko wdało się we znaki i nie minęły nawet dwie minuty, a Grzesiek otworzył bramy krainy Morfeusza...





No i mamy piąty dzień maratonu :) Jeszcze trochę codziennie będziecie musieli ze mną pomęczyć ;p
 
http://www.siatkarskaligatv.pl/Igla-szyte-Sofia-zdobyta-cz.1.html<--- „Dobre zegarki będą!” haha! No lałam z tego kompletnie ;D
Teraz plażówki trochę :) Grzegorz Fijałek i Mariusz Prudel z brązowym medalem w World Tour Grand Slam w Hadze! Gratulacje! ;D
Dawid Konarski niestety doznał kontuzji i prawdopodobnie nie zagra w meczach z Francją ;/
Dzięki ostatniemu postowi stwierdziłam, że Wy, Czytelnicy macie ze sobą bardzo dobry kontakt, z czego bardzo się cieszę i po prostu Wam dziękuję! ;* A jak czytałam Wasze wyzwiska na Pawła, to przy niektórych się nieźle uśmiałam ;D Jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI! ;*
Kolejne trzy listy znalazłam dzisiaj w swojej skrzynce, za która bardzo, bardzo Wam dziękuję ;* Kinga, Linka i Duśka, dzięki Wam bardzo ;* Czytając to co do mnie piszecie mam wielkiego banana na twarzy, nie ma słów, które mogłyby wyrazić to jak szczęśliwie się czuję ;D Wiem, że ktoś czyta to co piszę, że się podoba, że moja praca nie idzie na marne, a i dowiaduję się o Was ciekawych rzeczy ;D Linka powiem Ci, że mnie zaskoczyłaś, ale bardzo Ci dziękuję za prezent, jest przepiękny! ;* Resztę dowiesz się w liście, tak samo jak i Kinga oraz Duśka ;)
Cieszę się bardzo, ze jesteście ;*
poziomkowa ;*


https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

niedziela, 16 czerwca 2013

Czterdzieści trzy

Świtało, kiedy siatkarze wjeżdżali na piątą już z kolei drogę leśną. Każdy z nich denerwował się niemiłosiernie, a serce przyspieszyło swoje bicie, kiedy ich oczy zauważyły znak pomalowany niebieskim sprejem.
- Jest! - ożywił się Piotrek i wskazał na znak.
Każdemu z nich promyk nadziei rozbłysnął jeszcze większym blaskiem.
Grzesiek chciał przyspieszyć, ale na tej drodze było to niemożliwe. No chyba, że chciałeś stracić koło albo wylądować na drzewie.
Jechali w ciszy i skupieniu, aż dojechali na koniec drogi. Nigdzie nie było widać żadnego domu, chatki, wszędzie tylko drzewa i krzaki.
- A może kolor tego spreju jej się pomylił? - zastanawiał się na głos Krzysiek i wysiadł z samochodu.
Jego kumple zrobili to samo. Cała czwórka stanęła przy masce czarnej alfy romeo Grześka.
- Ja pójdę tędy – Kosa wskazał swoją lewą stronę. - Krzysiek kilka metrów bardziej w prawo. Piotrek prosto – pokazał palcem przed siebie. - A Zibi lewo. Gdyby coś, to dzwońcie – zamachał telefonem i ruszył w wyznaczonym dla siebie kierunku.
- Jak on jej nie powie w przeciągu miesiąca, że ją kocha, to wpierdzielę mu osobiście – powiedział Bartman.
- Czyli nie tylko ja zauważyłam, że to na poważnie – stwierdził Piotrek.
- Nie tylko ty – potwierdził Ignaczak. - Dobra, rozdzielamy się, bo jak tak dalej będziemy stać, to jej nie znajdziemy to, nie daj Boże, żaden z nas już nigdy nic jej nie powie.
Przez kolejną godzinę siatkarze krążyli bez celu. Żaden z nich nie znalazł żadnego śladu Emilki, ani Pawła, a już tym bardziej żadnego śladu samochodu, którym musieli tu przyjechać. Zebrali się ponownie przy masce samochodu Grześka.
- Wsiadajcie – polecił Kosa, a reszta wykonała jego polecenie.
- Może zadzwonimy na policję? - zaproponował Piotrek, kiedy brunet odpalał silnik.
- Co ci da policja? - żachnął się Bartman. - Nie minęły jeszcze dwadzieścia cztery godziny, więc nic nie będą mogli zrobić – skrzywił się.
- Znajdziemy ją sami – powiedział pewnym głosem Grzesiek i ruszył w drogę powrotną.
- Tylko gdzie? - zapytał zrezygnowany Piotrek. - Wszędzie tylko drzewa, krzaki – skrzywił się.
- Damy radę – odparł Kosa.
- Znajdziemy ją – szepnął do siebie Krzysiek.
Mijali właśnie znak, o którym mówiła Emilka, kiedy Bartman powiedział:
- A może skręcili w prawo? - zapytał Zbyszek wskazując wąską drogę.
- Warto sprawdzić – kiwnął głową właściciel alfy romeo i skręcił w prawo, a mężczyzn w samochodzie aż zakołysało.
- Rozglądajcie się, może gdzieś coś zamajaczy – polecił Krzysiek i wyostrzył wzrok.
Grzesiek z całych sił zaciskał pięści na kierownicy. Będzie jej szukał do upadłego. Jeśli dzisiaj jej nie znajdą, będzie szukał jutro, a jeśli nie jutro, to pojutrze. Nie ważne w tamtej chwili były treningi, mecze, rzeszowski świat. Liczyła się tylko blondynka o niebieskich oczach i pięknym, optymistycznym uśmiechu, który poprawiał nastrój w pochmurny dzień.
Obiecał i jej i sobie, że ją znajdzie, a słowa dotrzymywał zawsze.

Obudził mnie jakiś huk. Poderwałam się i od razu skrzywiłam. Prawa stopa dała się od razu we znaki, podobnie jak ból głowy. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym obecnie się znajdowałam. Małe, szare pomieszczenie, z jednym fotelem, stolikiem i jakąś kuchenką gazową, przy której kręcił się teraz Paweł. Dwie szafki i to by było na tyle.
- O wstałaś już – ucieszył się statystyk. - Zrobiłem śniadanie – uśmiechnął się i podał mi talerz z kanapką ze serkiem topionym.

Skąd on to wszystko tu wziął?

Trąciłam ręką naczynie tak, że poleciało w kąt.
- Waleczna – uśmiech nie schodził Pawłowi z twarzy. - Będzie ciekawiej, niż mi się wydawało.
Uwierzyć nie mogłam, że siedziałam w pomieszczeniu z tym Pawłem. Z Pawłem, któremu ufałam i chciałam pomóc, a on tak mnie potraktował.
Położyłam się z powrotem, tyłem do mojego oprawcy. Byłam na siebie wściekła i bałam się, że siatkarze mnie nie znajdą, że będę musiała tutaj siedzieć do końca życia i patrzeć na statystyka. Zibi miał rację w stu procentach, a żadne z nas go nie posłuchało. A szkoda.
Leżałam tak przez kolejne dziesięć minut, a Paweł pieprzył jakieś głupoty o naszym przyszłym życiu, wspólnym życiu. Nie chciałam nawet myśleć, o tym ile dzieci chciał ze mną mieć, gdzie wziąć ślub i tak dalej.
W duchu zaczęłam się modlić, żeby Grzesiek i reszta znaleźli mnie jak najszybciej, bo zaraz tu zwariuję. Jak trwoga to do Boga, sprawdza się.
- O już ósma – ucieszył się. - Za chwilę będziemy wyjeżdżać – uśmiechnął się do mnie.
Ósma?! Moje tabletki! Gdzie jest torebka?! I gdzie wyjeżdżać?!
- Muszę wziąć tabletki – powiedziałam wlepiając w niego wzrok.
- Jakie tabletki? - zdziwił się.
- Dla twojej wiadomości jestem po przeszczepie serca, więc jeśli nie chcesz, żebym ci tu umarła, to daj mi te cholerne tabletki – warknęłam.
- Nigdy nic mi nie mówiłaś – odparł smutnym głosem.
- Z czego się bardzo cieszę – burknęłam pod nosem. - Są w mojej torebce – powiedziałam głośniej.
- Naprawdę nie rozumiem dlaczego mi nie powiedziałaś - pokręcił głową i zza fotela wyciągnął moją torebkę i zaczął w niej grzebać.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz – mruknęłam.
- Mamy całe życie przed sobą – uśmiechnął się i wyciągnął opakowanie tabletek. - Ile pani sobie życzy? - zapytał otwierając pudełko.
- Dwie – powiedziałam niezbyt miłym głosem i wyciągnęłam otwartą dłoń przed siebie.
Dwie tabletki znalazły się szybko na mojej dłoni, a później w jamie ustnej.
- Tak bez popijania? - zdziwił się.
- Kwestia przyzwyczajenia – wzruszyłam ramionami.
- Jak długo je bierzesz? - spytał.
- Wystarczająco długo, żeby ich nie popijać – warknęłam.
Szybko tego pożałowałam, ponieważ otwarta dłoń Pawła z prędkością światła zderzyła się z moją twarzą. Uderzenie było tak mocne, że aż głowa przekręciła mi się o kilka stopni więcej, niż powinna.
- Nigdy więcej tak do mnie nie mów – warknął tuż przy moim uchu i wstał, aby kontynuować swoją wypowiedź o naszym przyszłym życiu.
Po dwóch minutach nagle Paweł przerwał swój monolog i popatrzył w dół, na schody. Mój wzrok też tam podążył. Coś zaszeleściło. Serce zaczęło szybciej bić i w głowie pojawił się obraz czwórki moich przyjaciół.
Oby, to oni, pomyślałam i trochę się podniosłam na duchu.
- Ciekawe, kto chce nas odwiedzić – zastanawiał się na głos i zaczął cicho schodzić po schodach.
Najszybciej, jak tylko potrafiłam, doczołgałam się do ściany i próbowałam podnieść. Było przerażająco cicho, co doprowadzało mnie do białej gorączki. Nie wiedziałam, kto przyszedł, co w ogóle dzieję się tam na dole.
Z wielkim bólem stanęłam na własnych nogach, a właściwie, to na jednej, tej zdrowej. Spojrzałam na lewą stopę. Za ciekawie, to ona nie wyglądała, cała spuchła. Skrzywiłam się.

Oby to było jakieś zwichnięcie, ale nie złamanie, błagam!

Podpierając się o ścianę ruszyłam w stronę schodów.
- Gdzie ona jest, do cholery?! - usłyszałam krzyk Grześka.
Serce jeszcze szybciej i głośniej zaczęło mi bić. Znalazł mnie, znalazł!
- Sam sobie ją znajdź – odparł śmiejąc się statystyk. - O jest i reszta! - ucieszył się.
- Zamknij się! - warknął Zbyszek.
- Jak zawsze waleczny, chyba to jej się w tobie najbardziej podoba – stwierdził statystyk.
Przełknęłam ślinę. Co on wygaduje?!
- Co ty pieprzysz?! - krzyknął do niego Bartman. - A ty, co tak stoisz?! - ryknął na kogoś. - Idź jej szukać!
Po chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi po schodach.
- A ty, zapamiętaj sobie raz na zawsze, ja i Emilka jesteśmy tylko przyjaciółmi – warknął ZB9. - Ale to nie znaczy, że możesz ją krzywdzić! - w tym momencie usłyszałam jak ktoś dostaje w twarz.
- Emilka – usłyszałam jak Kosa wypowiada moje imię.
- Grzesiek! - krzyknęłam i zaczęłam kuśtykać w jego stronę.
Przestąpiłam może jakieś dwa kroki, ponieważ siatkarz był szybszy. Wziął mnie na ręce i mocno przytulił.
- Już myślałam, że mnie nie znajdziecie – powiedziałam prosto w jego szyję.
- Obiecałem przecież – powiedział. - Nic ci nie jest? - zapytał.
Pokręciłam głową.
- Dziękuję... i przepraszam... - wydukałam.
Grzesiek nie zdążył już nic powiedzieć, bo i mnie i jego wmurowało w ziemię, ponieważ usłyszeliśmy strzał i huk jaki wywołuje odpalana broń...



To lecim z czwartym dniem ;D Leniwą niedzielę na świeżym powietrzu z rodzinką wyczuwam :D
A Wy, macie już wszystkie? ♥ 


do jutra, poziomkowa ;*

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

sobota, 15 czerwca 2013

Czterdzieści dwa

Pomału zaczęłam otwierać oczy. Głowa bolała mnie niemiłosiernie, podobnie nogi, a już najbardziej nieznośnym bólem odznaczała się prawa stopa. Chwilę zajęło zanim mój wzrok przyzwyczaił się do półciemności, jaka panowała w pomieszczeniu, w którym obecnie się znajdowałam.
Leżałam na podłodze przykryta jakimś starym kocem. Niedaleko mnie znajdował się fotel, w którym spał teraz Paweł. Świeca świeciła już bardzo słabym światłem, ale zdążyłam zauważyć telefon znajdujący się na stoliku, jakieś cztery metry ode mnie.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Oświadczyny Pawła, wyjście na jaw tego, że nie jestem jego dziewczyną, droga powrotna do Rzeszowa, która okazała się być najgorszą podróżą w całym moim życiu.
Nie mogłam się podnieść, więc resztkami sił postanowiłam doczołgać się do stolika, na którym leżał telefon. Starałam się robić, to jak najciszej, nawet oddychałam najciszej jak się dało. W czasie mojej „podróży” do stolika przysięgłam sobie, że będę słuchać Zbyszka. Albo przynajmniej brać jego zdanie pod uwagę. Mówił od razu, żebym się w to nie pakowała, żebym w ogóle zerwała kontakty z nowym statystykiem Resovii, ale nie posłuchałam.
Dlaczego?!, ten pieprzony wyraz przelatywał ciągle przez moją głowę.
Kidy wreszcie udało mi się doczołgać do stolika, chwyciłam telefon, jakbym nigdy nie widziała takiej rzeczy na oczy. Spojrzałam na wyświetlacz, a moim zmęczonym oczom ukazała się godzina pierwsza w nocy. Jęknęłam w duchu.
Drżącymi palcami wpisałam jedyny numer jaki znałam na pamięć. Numer Igły całkowicie wyleciał mi z głowy.
- Odbierz, proszę – szepnęłam sama do siebie.
Poleciało kilka sygnałów, ale jedna w słuchawce usłyszałam zaspany głos Grześka.
- Słucham?

Dzięki Ci Panie Boże!

- Grzesiek, to ja – szepnęłam.
- Emilia! - ożywił się. - Jesteś już w Rzeszowie? Miałaś wpaść...
- Cicho – poprosiłam szeptem.
- Gdzie ty jesteś? - domagał się odpowiedzi.
- Słuchaj, Zbyszek miał rację...
- Z czym? - dopytywał się.
- Z Pawłem... - odpowiedział cicho i popatrzyłam, czy aby przypadkiem statystyk się nie poruszył. - On, on mi się oświadczył, nie zgodziłam się i kiedy wracaliśmy zaciągnął mnie do jakiegoś lasu...
- Co zrobił?! - ryknął do słuchawki.
- Słuchaj, jakąś godzinę przed wjazdem do Warszawy jest boczna droga, prowadząca do lasu – przełknęłam ślinę. - Na tej drodze będzie stał znak z jakimś napisem o lasach i będzie pomalowany niebieskim sprejem – powiedziałam.
- Przyjadę – powiedział szybko i coś zaszeleściło w słuchawce.
- Grzesiek, przepraszam – powiedziałam słabym głosem.
- Nie przepraszaj, zrobił ci coś? - zapytał szybko.
- Nie – odpowiedziałam ciągle szepcząc.
- Tyle dobrze. Pamiętaj, znajdę cię – obiecał. - Będę jak najszybciej się da.
Wydukałam tylko „dziękuję” i zakończyłam połączenie. Nie miałam pojęcia jak ja się mu odwdzięczę.
Byłam zmęczona i jedyne o czym marzyłam, to sen, ale także ucieczka. To pierwsze było możliwe jak najbardziej, ale to drugie nierealne. Nie miałam siły się podnieść, a co dopiero pokonać schody i to w taki sposób, aby nie obudzić mojego oprawcy.
Z moich oczu popłynęło kilka łez. Głowa szybko znalazła się na ramieniu i zamknęłam oczy, odpływając natychmiast w krainę Morfeusza, w której przywitał mnie wesoły głos oraz sympatyczna twarz Grześka.

Kosa z łóżka wyskoczył migiem. Nie fatygował się nawet, żeby zmienić koszulkę, tylko zaczął szukać spodni wykręcając w tym samym czasie numer telefonu Piotrka.
- Odbierz ten pieprzony telefon – warknął i zaczął wciągać na swoje nogi jeansy podtrzymując telefon ramieniem.
- Człowieku, czy ty wiesz, która jest godzina? - jęknął do telefonu Nowakowski.
- Wyskakuj z łóżka, ubieraj się i czekaj na mnie pod blokiem – powiedział szybko Grzesiek i rozłączył się.
Wybiegając z sypialni wykręcił numer do Igły.
- Grzesiek, co jest do cholery tak ważne, że budzisz mnie o tej porze? - zapytał Ignaczak po kilku sygnałach.
- Ubieraj się i czekaj pod domem. Będę za pięć minut – oznajmił szybko i rozłączył się nie dając dojść do głosu libero.
Ubrał buty, drapnął kurtkę z wieszaka, klucze z komody i wybiegł z mieszkania. Kiedy zamykał drzwi, wykręcił numer do Bartmana.
- Kurwa, Kosa spać nie możesz? - zapytał niezadowolony atakujący.
- Ubieraj się, będę za pięć minut – powiedział szybko i zbiegł z prędkością światła ze schodów.
Otwierał alfę w biegu i dziękował komuś kto wymyślił coś takiego, jak pilot do samochodu. Wskoczył szybko do swojego auta, rzucił telefon na siedzenie pasażera i odpalił silnik. Z prędkością, która była prawie o trzy razy za duża wjechał na ulice Rzeszowa.
Przez głowę przelatywały mu informacje, które podała mu Emilka. Miała taki słaby głos, jeszcze nigdy jej takiej nie słyszał. Był na siebie wściekły, że w ogóle pozwolił jej jechać z tym idiotą. Potwierdził już w dwustu procentach, to co powiedział Piotrek. Zależało mu na niej, i to cholernie. Nie był w stanie nawet pomyśleć, co zrobi Pawłowi, kiedy go złapie w swoje ręce.
U Bartmana pod blokiem był trzy minuty później. Jeszcze chyba nigdy w życiu nie jechał tak szybko. Atakujący właśnie wychodził ze swojego bloku ubrany, jakby szedł na Sybir. Szybko wskoczył do czarnej alfy.
- Co było tak ważne, że wybudziłeś mnie ze snu o pierwszej w nocy? - zapytał.
Kosa odjechał z piskiem opon w kierunku mieszkania Nowakowskiego.
- Ten idiota porwał Emilkę – powiedział przez zęby.
- Że co?! - ryknął Bartman na cały samochód. - Skąd o tym wiesz?!
- Znalazła jakimś cudem telefon i zadzwoniła – oznajmił.
Bartman wyciągnął spod swojego tyłka telefon Grześka i rzucił go na deskę rozdzielczą.
- Wiesz gdzie jest? - zapytał.
- Wiem, że jakąś godzinę przed Warszawą mam skręcić w jakąś drogę leśną – odparł Grzesiek przejeżdżając szybko przez skrzyżowanie.
- Wiesz ile jest tam takich dróg?! - zapytał podniesionym tonem.
- Jakiś znak pomalowany niebieskim sprejem, to ma być wskazówką – odpowiedział środkowy.
- Już mi określenia na tego gada brakuje – warknął Zibi.
- Nie tylko tobie – mruknął pod nosem Kosa i zatrzymał samochód.
Byli już pod blokiem Piotrka, ale nigdzie nie było go widać.
- Gdzie on jest? - właściciel alfy zacisnął prawą dłoń na kierownicy.
- Idzie – atakujący wskazał palcem leniwie poruszającą się postać.
- Ileż można na ciebie czekać? - zapytał Kosa, kiedy Piter wgramolił się na tylne siedzenie.
- Jakieś kółko różańcowe zakładasz o pierwszej w nocy? - żachnął się Nowakowski i ściągnął czapkę z głowy.
- Paweł więzi Emilkę – poinformował przez zaciśnięte zęby brunet i odjechał z piskiem opon, już trzeci raz dzisiaj.
- Co ty, nie możliwe! - odparł Piter.
- A żartowałbym?! - warknął na niego Kosa i jeszcze bardziej docisnął pedał gazu.
- No raczej nie... - powiedział już ciszej Piotrek. - Ale gdzie my jedziemy? Wiesz gdzie ona jest? - ożywił się.
- Mniej więcej wiemy – oznajmił Bartman.
- Tyle dobrze, ale nic jej nie jest?
- Mówiła, że nic – poinformował go Grzesiek.
- To czekaj, Paweł ją gdzieś przetrzymuje i zostawił jej telefon? - zauważył Piotrek.
- Dzwoniła z nieznanego, chyba z telefonu Pawła – powiedział Kosa. - Mówiła cicho, więc pewnie tamten spał...
- To czemu nie zadzwoniła do Igły, tylko do ciebie? - zapytał tępo Zbyszek.
- Może ten numer znalazła w jego spisie kontaktów? - zastanawiał się brunet.
- Mojego numeru nie miał, na milion procent – powiedział Bartman. - Do Igły też nie, bo się kiedyś pytałem, a do ciebie Piter? - obrócił się w jego stronę.
Nowakowski pokręcił głową.
- Do mnie też nie miał numeru – zauważył Kosa, ale ugryzł się w język. Domyślił się, że dziewczyna musiała znać jego numer na pamięć, zresztą to samo pomyślał Piotrek i Zbyszek. - Ale dobra, zostawmy to – powiedział szybko kierowca. - Ważne jest to, żeby ją teraz znaleźć.
Zatrzymał samochód pod domem Ignaczaków, gdzie czekał już zaspany i ubrany podobnie do Zibiego, Krzysiek.
- Pali się, czy jak? - zapytał z wyrzutem wsiadając do auta.
Nie zdążył zamknąć drzwi, a Kosa ruszył z miejsca.
- Ej, ej, co jest?! - krzyknął Igła.
- Paweł uwięził gdzieś Em – poinformował go siedzący obok Piter.
- Macie naprawdę porąbane sny – stwierdził libero.
- Krzysiek, to czysta prawda – powiedział kierujący pojazd.
- Jak to uwięził?! - Krzysiek ryknął nagle na cały samochód.
- Nie chciała przyjąć oświadczyn, to... - zaczął Kosa.
- Jakich kurwa oświadczyn?! - ryknęła cała trójka w tym samym momencie.
- No oświadczył jej się, a ona ich nie przyjęła! - wytłumaczył głośno Grzesiek.
- Mówiłem, że z tego nic dobrego nie będzie – żachnął się Bartman i walnął pięścią w swoje udo.
- Miej tę pieprzoną satysfakcję! - prychnął głośno Nowakowski.
- Uwierz, że teraz je nie mam! - warknął ZB9.
- Zamknijcie się oboje! - krzyknął Igła. - Emilka jest teraz nie wiadomo gdzie z jakimś pieprzonym idiotą, a wy się kłócicie! Tym raczej sobie, ani jej nie pomożemy.
- Sorry, po prostu się zdenerwowałem – powiedział Bartman. - Teraz najważniejsze jest tylko to, aby ją znaleźć.
Piotrek razem z Krzyśkiem kiwnęli głowami i oparli się bezradnie oparcia tylnych siedzeń. Bartman spojrzał na Grześka, który teraz był w całkowicie innym świecie, a potem na licznik prędkości. Środkowy jechał prawie dwieście dwadzieścia kilometrów na godzinę i sprawnie wyprzedzał samochody, które również podróżowały autostradą.
Martwi się najbardziej z nas, stwierdził w myślach Zbyszek. Widział, że Kosie zależy na Emilce, a nawet ryzykował stwierdzenie, że zdążył ją już pokochać, ale wcale nie jak przyjaciel, ale jako mężczyzna. Poprzysiągł wtedy sobie, że jak Grzesiek sam nie ruszy tyłka i coś z tym nie zrobi, to cicho mu w tym pomoże...


Trzeci dzień maratonu ;)
Zauważyliście, że Pit coraz częściej się uśmiecha? ;D Jak dla mnie bomba jedna wielka ;D
 
http://www.siatkarskaligatv.pl/IGLA-SZYTE-POWRACA.html Krzysztofie, trzy razy TAK, przechodzisz! ;D
Dobra ja zmykam na grilla, a potem smażing, a co! ;D
Do jutra, poziomkowa ;*


https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci


piątek, 14 czerwca 2013

Czterdzieści jeden

- Przepraszam, ale ja nie mogę – pokręciłam głową i uciekłam z salonu.
Byłam całkowicie wkurzona. Jak on mógł?! Jak?! Umawialiśmy się na to, że będę tylko i wyłącznie udawać jego dziewczynę, o żadnych zaręczynach nie było mowy.
- Emilia! - usłyszałam za sobą krzyk Pawła, a po chwili poczułam, jak łapie mnie za rękę.
- Co ty odpierdalasz?! - ryknęłam na niego. - Zgodziłam się, bo chciałam ci pomóc, a ty wyskakujesz z zaręczynami?! - wlepiłam w niego wzrok.
- Myślałem...
- To źle myślałeś! - krzyknęłam. - Miałam udawać tylko i wyłącznie twoją dziewczynę, ale nie narzeczoną! - wykrzyczałam to zdanie bardzo wyraźnie. - Nic więcej!
- Przepraszam – powiedział.
- Ty lepiej nie mnie przeproś, tylko swoją rodzinę! - wskazałam na matkę, ojca oraz brata statystyka, którzy stali ze zdezorientowanymi minami wpatrzeni w nas. - A mnie, mnie tylko zawieź do Rzeszowa, nic więcej od ciebie nie chcę – uniosłam ręce do góry.
- Co on takiego w sobie ma, że jest lepszy ode mnie? - zapytał patrząc mi prosto w oczy.
O czym on mówi, do cholery?!
- Nie rozumiem...
- Bartman – odpowiedział jakby to była najistotniejsza rzecz na świecie.
Wbiło mnie dzisiaj kolejny raz już w ziemię.
- Co on ma, a ja nie? - nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Mnie ze Zbyszkiem nic nie łączy, oprócz przyjaźni – wypowiedziałam, to zdanie bardzo wyraźnie.
- Akurat.
- Nie będę ci się z niczego tłumaczyć – powiedziałam stanowczo. - Ja wracam do Rzeszowa, a ty rób co chcesz.
Pobiegłam w stronę domu. Przeprosiłam zdezorientowaną rodzinę Pawła i wbiegłam na górę. Wrzuciłam wszystkie rzeczy, które zdążyłam wypakować, do walizki i zniosłam ją na dół.
- Zaczekaj, nigdzie sama nie pojedziesz – powiedział Paweł i wziął ode mnie bagaż, który szybko zaniósł do samochodu.
- Przepraszam państwa – powiedziałam do rodziny statystyka i zajęłam miejsce pasażera w aucie.
Zbyszek miał rację. Nic dobrego z tego wyniknąć nie mogło i nie wynikło. Wyciągnęłam wibrujący telefon z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił Piotrek.
- Słucham? - odebrałam.
- Hej Em! - przywitał się zadowolony.
Pit, oddaj trochę tego wesołego humoru, poprosiłam w duchu.
- Jak tam? - zapytał.
- Opowiem, jak wrócę dobrze?
- Stało się coś? - spytał od razu.
- Nic takiego – odpowiedziałam siląc się na miły ton głosu. - Pogadamy jeszcze dzisiaj, jak przyjadę, dobrze?
- Jasne, wpadnij, będziemy z Kosą czekać – powiedział wesołym głosem.
Coś we mnie drgnęło, kiedy powiedział, że będzie czekał razem z Grześkiem. Tylko, dlaczego tak na to zareagowałam?
- Do zobaczenia – pożegnałam się szybko i zakończyłam połączenie, a w tym samym momencie w samochodzie pojawił się Paweł.
- Przepraszam – spojrzał na mnie i odpalił auto.
- Nic do mnie nie mów – odparłam nawet na niego nie patrząc.
Przez godzinę drogi w samochodzie odzywało się tylko radio. Siedziałam ze wzorkiem wbitym w boczną szybę i nie wiedziałam co mam myśleć, kiedy nagle statystyk skręcił w jakąś boczną drogę, która prowadziła do lasu.
- Ta droga na pewno nie prowadzi do Rzeszowa – powiedziałam ostrym tonem głosu i spojrzałam na niego.
- Spostrzegawcza jesteś – prychnął i zablokował wszystkie drzwi w samochodzie.
Nie wiedziałam, co się dzieje. Serce szybciej zaczęło mi bić.
- Gdzie ty mnie wieziesz?! - ryknęłam na niego.
- Tutaj na pewno cię nie znajdzie – uśmiechnął się szeroko.
Zaczynałam się bać, bez żartów.
- Kto miałby mnie znaleźć, o co ci chodzi, do jasnej cholery?!
- Skoro ja cię nie mogę mieć, to nikt nie będzie cię miał – powiedział ostro.
- O czym ty mówisz?! - wbiłam w niego przestraszony wzrok. - Wysadź mnie tu i teraz!
- Mogłaś się zgodzić, a tak to...
- Jesteś chory! - ryknęłam, a on tylko się zaśmiał.
Wtedy zrozumiałam w jak dużym stopniu Bartman miał rację. Nawet pół procenta od stu nie mogłam mu odjąć. Czemu byłam taka głupia i go nie posłuchałam?! Miałam ochotę dać sobie w twarz. Marzyłam, żeby cofnąć czas i w ogóle się na to nie zgadzać.
Czy ja zawsze muszę wplątywać się w kłopoty?!
- Wysadź mnie! - krzyknęłam najgłośniej jak się dało i szarpnęłam za klamkę.
Nic nie powiedział, ale zaśmiał się w głos.
Pociągnęłam do góry bezpiecznik, który zamykał drzwi na klucz i szybko pchnęłam drzwi. Sekundę później zimny wiatr owiewał całe wnętrze samochodu. Serce biło jak szalone, a przez głowę przeleciała myśl: jak nie teraz, to nigdy.
- Co ty...?!
Odetchnęłam głęboko i wyskoczyłam z pędzącego samochodu prosto na trawę. Szybko podniosłam się z ziemi i zaczęłam biec przed siebie.
Serce chyba nigdy nie biło mi tak szybko i tak głośno, a w dodatku coś złego działo się z moją prawą stopą. Bolała jak cholera, a do tego nie była skłonna do ruchu.
- Dasz radę – szepnęłam i zacisnęłam mocno zęby.
Biegłam ile sił, ale autostrada wciąż była daleko, w dodatku coraz głośniej słyszałam ryk silnika samochodu Pawła.
Czułam jak oczy mi wilgotnieją, ale wiedziałam, że nie mogłam się poddać. Musiałam biec, wyrwać się stąd.
- Trochę się pomyliłaś! - usłyszałam za sobą wkurzony krzyk statystyka.
Przełknęłam ślinę i próbowałam pobiec szybciej, ale nie udało mi się to, ponieważ Paweł chwycił mnie za prawą rękę i ze zdwojoną siłą obrócił mnie w swoją stronę.
- Myślałem, że jesteś mądrzejsza.
Cała stopa bolała niemiłosiernie, do tego całe nogi. Dawno nie biegałam, jeszcze tak szybko. Ledwo co, patrzyłam na oczy.
Paweł zaczął ciągnąć mnie w stroną samochodu.
- Pomocy! - ryknęłam z całych sił.
- Zamknij się! - krzyknął na mnie.
Po policzku spłynęła jedna, samotna łza.
- Pomocy! - ryknęłam jeszcze raz, ale już słabszym głosem.
- Zamkniesz się, czy nie?! - wydarł się i wymierzył mi mocny policzek.
Przed oczami mignął mi jeszcze znak z napisem „chrońmy lasy”, ale był prawie w całości zamalowany niebieskim sprejem.
Chwilę później leżałam już na tylnym siedzeniu samochodu statystyka.
- Pomocy... - próbowałam krzyknąć ostatkiem sił.
Czułam, że się poddaję, że cały ból bierze nade mną górę.
- Nikt i tak cię nie usłyszy – zaśmiał się Paweł.
Chciało mi się wyć. Miałam ochotę płakać, drzeć się i walić pięściami we wszystko, co popadnie, ale nawet na to pierwsze nie miałam siły.
Powieki zaczęły się coraz częściej zamykać, a przed oczami majaczył obraz uśmiechniętych moich przyjaciół siatkarzy, ale i on zaczynał po chwili blaknąć. Zanim powieki zamknęły się już całkowicie, w wyobraźni pojawił się obraz uśmiechniętego Grześka, kiedy pokazywał mi swój azyl. Moje usta lekko podniosły się do góry, a ja całkowicie odpłynęłam od świata żywych...



No to lecimy z drugim dniem maratonu! ;D Mam nadzieję, że się spodoba ;p
Nareszcie weekend! Piękna pogoda u mnie, a jak u Was? ;)
Czytał ktoś z Was „Władcę Pierścieni”? :)
do jutra, poziomkowa ;*


https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

czwartek, 13 czerwca 2013

Czterdzieści

- A ciebie, to już totalnie popierdoliło? - odezwał się jako pierwszy Bartman.
A nie mówiłam?

- A co jest złego w pomaganiu? - spytałam patrząc prosto w jego zielone tęczówki.
- W pomaganiu? - atakujący jeszcze bardziej wybałuszył na mnie oczy. - Chyba w oszukiwaniu – powiedział.
Przełknęłam ślinę. Miał rację. Oszustwo.
- A poza tym, co dalej z tym zrobisz? - ciągnął Zibi, a cała reszta wpatrywała się w nas. - Dajmy, że jego rodzina cię polubi, to co, zgodzisz się zostać jego żoną?
- Nikt tu o małżeństwie nie wspominał – zauważyłam. - A poza tym, pojadę tam tylko raz – podkreśliłam ostatnie trzy słowa. - Potem Paweł powie, że się rozstaliśmy – wzruszyłam ramionami.
- Bohater jakich mało – prychnął Zbyszek. - Nie potrafi sobie dziewczyny znaleźć, że prosi cię o pomoc? - uniósł brwi do góry.
- On, to przynajmniej zapytał – żachnęłam się przypominając o jego pocałunku, a Bartman spojrzał na mnie wzrokiem zbitego psa.
Żałowałam tego, co przed chwilą powiedziałam.
- O nic więcej nie mam zamiaru cię pytać – powiedział i podniósł się szybko z kanapy. - W ogóle odzywać – ruszył do drzwi.
- Zbyszek! - krzyknęłam i ruszyłam za nim.
- Powiedziałaś już chyba wszystko, to co chciałaś – powiedział i włożył buty.
- Ja nie chciałam... - zaczęłam, ale nie dał mi skończyć.
- Jasne. Powiedziałaś, że nie masz mi tego za złe – przypomniał. - Ale najwyraźniej twoje słowa nic nie znaczą – wbił we mnie wzrok.
Boli, cholernie boli. Czułam jak moje oczy wilgotnieją.
- Bo nie mam – powiedziałam patrząc na niego.
- Właśnie każdy słyszał – odparł i włożył kurtkę. - Baw się dobrze – rzucił i wyszedł trzaskając drzwiami.
Walnęłam pięścią w ścianę i przymknęłam oczy. Wiedziałam, że Bartman szczęśliwy nie będzie, a ja głupia wypomniałam mu ten pocałunek. Gdzie ja miałam rozum, do jasnej cholery? Przecież wybaczyłam mu to.
Byłam wkurzona i to nieźle. Na siebie, na Pawła. Po jaką cholerę w ogóle zgadzałam się na to wszystko? Bartman miał rację, przecież będziemy oszukiwać rodzinę statystyka. Miałam ochotę dać sobie w twarz.
- Mam wyjść? - zapytałam wchodząc do salonu.
- Lepiej usiądź – powiedziała Iwona i wskazała pusty fotel.
- Źle zrobiłam? - zapytałam tępo i usiadłam na wskazanym miejscu.
- Zbyszek chyba zbyt nerwowo zareagował – odezwał się Piter.
- To ja niepotrzebnie mu wypomniałam ten pieprzony pocałunek – zacisnęłam pięści.
- Kiedy zamierzacie jechać? - zapytał dziwnym tonem głosu Grzesiek, a ja poczułam jak coś w sercu mnie zakuło.
Spojrzałam na czarnowłosego środkowego. Jego mina zadowolenia nie wyrażała.
- Jutro – odpowiedziałam.
- A badania? - spytał Kosa.
- Całkowicie o nich zapomniałam – walnęłam się otwartą dłonią prosto w czoło.

Jak mogłam zapomnieć o badaniach?! Jak, cholera, jak?!

Po chwili spojrzałam z wdzięcznością na Kosę.
- Dzięki, że przypomniałeś – powiedziałam. - Można będzie je przełożyć – oznajmiłam.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł... - odezwał się Igła.
- Krzysiu, czuję się świetnie, no może tylko w sensie zdrowotnym – skrzywiłam się, a przed oczami stanął mi obraz wkurzonego i zawiedzionego Zbyszka. - A poza tym, pojadę na badania na pewno, znasz mnie przecież – uśmiechnęłam się leciutko. - I wiesz też, że chcę pomóc Pawłowi, chociaż wy zrozumcie – ogarnęłam wzrokiem wszystkich. - Przecież nic złego mi się nie stanie – powiedziałam pewnym głosem.
- Obyś później tego nie żałowała – westchnął Krzysiek, a w tym samym czasie przyszedł do mnie esemes.
„Mam nadzieję, że się nie rozmyśliłaś?” - napisał Paweł.
„Nie, nie rozmyśliłam się.” - odpisałam szybko i wsadziłam telefon z powrotem do kieszeni.
- Nie będę – powiedziałam.
- A co ze Zbyszkiem? - zapytała Iwona.
- Pogadam z nim jak wrócę – obiecałam. - Niech ochłonie, bo nie mam zamiaru się z nim kłócić.
Ignaczak kiwnęła głową i powiedziała, że idzie do kuchni dokończyć wszystko, co potrzebne do obiadu.
Przez kolejną godzinę, nikt już nie poruszał tematu mojego wyjazdu ze statystykiem, za co byłam im wdzięczna. Szybko zjedliśmy obiad i pożegnałam się z Ignaczakami, Piotrkiem oraz Grześkiem, ponieważ musiałam jechać się pakować.

- Martwisz się o nią – stwierdził Piotrek, kiedy razem z Kosą wyjeżdżali z podwórka libero.
- Jestem jej przyjacielem, więc to chyba normalne – odparł Grzesiek patrząc przez szybę.
- To nie jest takie martwienie – zauważył Nowakowski.
- A jakie? - czarnowłosy środkowy spojrzał na niego.
- Takie, jakby Em była najważniejsza w twoim życiu, jakbyś kochał ją najbardziej na świecie – powiedział blondyn patrząc na przyjaciela uważnie.
- Głupoty gadasz – stwierdził brunet.
- Mówię o tym, co widzę. A ty, dla Emilki też nie jesteś obojętny.
- Tak samo jak ty, Ignaczakowie czy Zibi – odparł Grzesiek.
- Ale nie tak bardzo, jak ty – stwierdził Nowakowski. - I nie kłóć się ze mną, bo nie tylko ja to widzę – powiedział szybko.
Grzesiek westchnął zrezygnowany. Musiał przyznać, że blondyn w jednym miał rację. Martwił się o nią najbardziej na świecie. Czuł, że mógłby zrobić dla nie wszystko. A kiedy powiedziała, o tym, że jedzie z Pawłem jako jego dziewczyna, coś zakuło go w sercu. Uczucie zazdrości? Może, nie potrafił stwierdzić. Wiedział tylko, że przez tę sytuację stracił jakąś część sympatii, którą żywił do statystyka.
Nie powiedział już nic więcej przez całą drogę, podobnie jak Piter, oparł tylko głowę o zagłownik i przymknął oczy, przed którymi zaczęła pokazywać się uśmiechnięta twarz blondynki.

Szybko spakowałam podręczne rzeczy, które zamierzałam zabrać razem z sobą do rodzinnego miasta Pawła. Po tym jak walizka została zapięta, usiadłam w kuchni i wzięłam łyk kawy, która już zdążyła wystygnąć. Ciągle w głowie miałam sylwetkę Bartmana. Zdenerwował się bardzo, a mnie było głupio. Okej, pomogę jednej osobie, ale co z tego skoro doprowadziłam Zbyszka do gniewu? To wszystko bez sensu, ale wycofać się nie mogę.
Po chwili w mojej głowie pojawił się obraz twarzy Grześka. Smutnego i niedowierzającego, a sekundę później przypomniałam sobie o ukłuciu w sercu, kiedy o tym wszystkim im mówiłam. Byłam ciekawa, co wtedy pomyślał sobie czarnowłosy środkowy. Jak każdego, musiało go to zdziwić, ale co pomyślał?
Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi, aż podskoczyłam na krześle. Wstałam i ruszyłam do drzwi, za którymi zastałam uśmiechniętego Pawła. Zapytał, czy jestem gotowa, na co kiwnęłam głową z wymuszonym uśmiechem. Statystyk wpakował moją małą walizkę do swojego samochodu i mogliśmy jechać.
Dopiero, kiedy wyjeżdżaliśmy z Rzeszowa zauważyłam, że nie wiem w ogóle, dokąd jedziemy. Zapytałam Pawła i dowiedziałam się, że zmierzamy do Warszawy. Kiwnęłam głową i zabrałam się za czytanie książki, którą pożyczyłam od Grześka. Nawet nie wiem o czym była, ponieważ ciągle po głowie chodził mi jej właściciel. Nie mogłam wyrzucić go z głowy, zastanawiałam się dlaczego. Przecież był przyjacielem, tak samo jak Piotrek Igła, czy Bartman.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, aby sprawdzić czy, aby przypadkiem atakujący nie dzwonił, czy nie napisał esemesa. Niestety zobaczyłam tylko swoją tapetę. Wrzuciłam telefon do torebki i próbowałam skupić się na książce.
Kilka minut po godzinie dwudziestej trzeciej Paweł zatrzymał samochód pod niedużym domem, z którego wyszła kobieta po sześćdziesiątym roku życia.
- To moja mama – oznajmił statystyk z uśmiechem i wyszedł z samochodu.
Przywdziałam na twarz sztuczny uśmiech i również wyszłam z auta. Zarzuciłam na siebie kurtkę.
- Jak miło, że wreszcie mogę cię poznać! - usłyszałam głos mamy Pawła, a po chwili wisiała już na mojej szyi.
- Mnie też miło panią poznać – powiedziałam.
- Mów mi mamo – ucieszyła się kobieta.
Wbiło mnie w ziemię. „Mów mi mamo”?! Kobieto, nie znasz mnie nawet minuty, a wylatujesz z takim tekstem? Jezu, w co ja się wpakowałam?! Skoro mama Pawła tak szybko o tym powiedziała, to może statystyk powiedział, że przyjedzie z narzeczoną? Nie, pokręciłam głową, przecież by mi powiedział.
- Mamo – jęknął.
- Oj, cicho siedź – zganiła go i chwyciła mnie za rękę. - Emilio, trzeba zrobić ci herbaty, nie można pozwolić, żebyś się nam tutaj przeziębiła – pociągnęła mnie w stronę domu.
Pani Kazimiera kazała zająć mi miejsce w salonie, a sama pognała do kuchni nie przestając mówić. W międzyczasie poznałam jeszcze tatę Pawła, który teraz siedział naprzeciw mnie w fotelu.
- Paweł mówił, że pracujecie razem. To takie fantastyczne – zachwyciła się. - Nawet pracując możecie być blisko siebie.
Przyłożyłam palec wskazujący do skroni i oparłam cały łokieć o kanapę, na której siedziałam.
- Przepraszam – szepnął statystyk siadając obok mnie.
Uśmiechnęłam się tylko do niego.
Na dole siedzieliśmy do dwunastej. Mało, co się odzywałam. Byłam zmęczona po podróży, a poza tym było mi strasznie dziwnie. Czułam, że aż za bardzo nie pasowałam do tego miejsca. Rodzice Pawła byli mili, ale czułam się tak, jakbym robiła coś wbrew sobie.
Wzięłam szybki prysznic i pani Kazimiera wskazała mi pokój, w którym miałam spać. Oczywiście w pomieszczeniu było tylko jedno łóżko, w którym leżał już Paweł.
- Śpijcie dobrze – pożegnała się zadowolona i zamknęła drzwi.
Przełknęłam ślinę i popatrzyłam na statystyka.
- Jeśli chcesz, to mogę spać na podłodze – powiedział wstając z łóżka i podszedł do szafy.
- A masz jakiś koc? - spytałam dalej stojąc w miejscu.
- Mogłem się domyślić – podrapał się po głowie i spojrzał na mnie. - Zabrała wszystko.
- Dobra – westchnęłam zrezygnowana. - To moja połowa łóżka – wskazałam na tę bliższą drzwi – a tamta twoja.
- Okej – odparł z uśmiechem.
Leniwie weszłam do łóżka i przykryłam się kołdrą.
- Dobranoc – powiedział cicho Paweł i zgasił światło.
- Dobranoc – mruknęłam i zamknęłam oczy.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, zniknąć. Okłamywałam rodziców Pawła, chciałam, aby wszystko ze Zbyszkiem wróciło do czasów zanim pojawił się mężczyzna śpiący obok mnie. Chciałam cofnąć czas i nie zgodzić się na to, aby tutaj przyjechać. Miałam siebie dość.

Następnego dnia, jak zwykle obudził mnie budzik, a w zasadzie nas. Zażyłam tabletki i kazałam Pawłowi, aby poszedł jeszcze spać. Posłuchał, ponieważ był zmęczony po podróży. A ja? A ja usiadłam przy oknie i tępo wpatrywałam się w jedną choinkę za oknem przez kolejną godzinę, ponieważ obudził się ponownie Paweł, ale teraz już podniósł się z łóżka.
Ubrałam się szybko i wspólnie z rodzicami statystyka zjedliśmy śniadanie, a potem mama Pawła wyciągnęła jakaś grę i graliśmy w nią do dwunastej. Później pomogłam w robieniu obiadu, a kiedy był już gotowy zasiedliśmy do stołu. W międzyczasie przyjechał jeszcze młodszy brat Pawła, Krystian.
Gdy skończyliśmy jeść obiad, statystyk wstał od stołu i odsunął krzesło.
- Wiem, że to może być dla was zaskoczenie, tak samo jak dla ciebie – popatrzył z uśmiechem na mnie, a ja wpatrywałam się w niego wyczekująco. - Chciałem zapytać, przy wszystkich – zaczął klękać.
Oczy wyszły mi na wierzch, a w myślach krzyczało jedno, wyraźne zdanie: nie, nie rób tego, do cholery!
- Wyjedziesz za mnie? - zapytał i wyciągnął z kieszeni pudełeczko, które szybko otworzył.
Wpatrywałam się w niego kompletnie zbita z tropu. Na to się, kurwa nie umawialiśmy! Mieliśmy przyjechać, wrócić i wszystko miało się zakończyć, a ten wyskakuje z oświadczynami!
Przełknęłam głośno ślinę...





Mamy oto taki epizod :) Mam nadzieję, że się spodoba ;D
Jestem happy, gdyż nasi Szczypiorniści zapewnili sobie awans na Mistrzostwa Europy w Danii, pokonując Holandię 31:23 ;) Gratulacje się Chłopakom należą! ;D
Jakub Jarosz w Lotosie! ;D Jak ja się cieszę, ze zobaczę Go w PlusLidze! ;D
Muszę Wam powiedzieć, że...... ZACZYNAMY KOLEJNY MARATON! Spowodowany jest tym, aby jakoś zleciały te dni, które zostały do kolejnego meczu naszych Orzełków kochanych! ;D Mam nadzieję, że się cieszycie i spodoba się to, co Wam tu będę wstawiała co dwadzieścia cztery godziny ;p
Co tu jeszcze pisać, po prostu do jutra ;)
poziomkowa ;*

wtorek, 11 czerwca 2013

Trzydzieści dziewięć

Kiedy otworzyłam drzwi, ujrzałam postać Pawła.
- Cześć – uśmiechnął się. - Mogę wejść? - spytał.
- Hej, jasne – odparłam i wpuściłam go do mieszkania.
- Mam do ciebie prośbę – powiedział, kiedy wskazałam mu krzesło w kuchni.
- Słucham? - odparłam zajmując miejsce naprzeciw niego.
- Kurde... - podrapał się po głowie. - Nie wiem jak...
- Prosto z mostu – uśmiechnęłam się.
- Prosto z mostu? - powtórzył statystyk patrząc na mnie. - Jadę do rodziców... - zaciął się i odwrócił wzrok od mojej twarzy.
- Ale co ja mam do tego? - zapytałam. - Mam ci upiec ciasto? - zaśmiałam się.

- Pojechaćtamjakomojadziewczyna – wyrzucił z siebie szybko.
Przez dwie sekundy przetwarzałam, to co właśnie usłyszałam. Czy on powiedział, to o co usłyszałam, czy to moja wyobraźnia płata mi figle?
- Poważnie mówisz? - zapytałam wlepiając w niego zaskoczony wzrok.
Kiwnął głową uważnie na mnie patrząc.
- Paweł, jak ty to sobie wyobrażasz? - zapytał wciąż zaskoczona.
- Normalnie – wzruszył ramionami. - Błagam cię – spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. - Rodzice mnie chyba zjedzą, jak kolejny raz przyjadę sam.
- Ale dlaczego ja? - spytałam.
- Nie znam w Rzeszowie żadnej innej odpowiedniej dziewczyny – odparł nie spuszczając ze mnie wzroku.
- A co potem? - wbiłam w niego wzrok. - Przecież nie będziesz oszukiwał rodziny przez całe życie – mało, co nie krzyknęłam.
- Później to odkręcę. Powiem, że nie byłem pewny uczuć co do ciebie, czy coś – powiedział szybko. - Jeden raz, błagam cię...
Spojrzałam na niego i nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Wbiło mnie w krzesło i to bardzo. Gdybym się nie zgodziła, zawiodłabym osobę, którą naprawdę polubiłam i szanowałam, a zawodzić ludzi nie lubiłam.
- Niech ci będzie... - westchnęłam.
Jestem popaprana...
- Serio? - aż wstał z miejsca.
- Ale tylko raz, jeden jedyny raz – przypomniałam.
- Jasne! - krzyknął. - Dzięki ci wielkie – pocałował mnie w jeden i drugi policzek.
- Dobra, dobra – zaśmiałam się. - Kiedy mielibyśmy jechać? - zapytałam.
- Dałabyś radę być gotowa na jutro? - popatrzył na mnie.
- Pewnie – odparłam niepewnie i podrapałam się po głowie.
- Super! - ucieszył się. - Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się odwdzięczyć – wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jeszcze raz dzięki i dobranoc – pomachał i ruszył biegiem w stronę drzwi.
Pożegnałam się i dopiero dotarło do mnie tak naprawdę na co się zgodziłam. Zgodziłam się jechać do rodziców Pawła i udawać jego dziewczynę... Odwrotu już nie ma.
- Jestem porąbana – westchnęłam opierając czoło na lewym łokciu.
Zakryłam twarz dłońmi i siedziałam tak przez kolejne dziesięć minut. Zastanawiałam się jak to wszystko potoczy się dalej... A może, to będzie tak proste jak mówił Paweł? Pojedziemy, odbębnimy swoje i będzie po kłopocie.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk przychodzącego esemesa.
- Jutro wpadasz na obiad, godzina czternasta, nie spóźnij się – przeczytałam, to co napisała Iwona.
Im przecież trzeba będzie powiedzieć. Reakcji Ignaczaków się nie bałam, tak samo jak Piotrka i Grześka, ale Zbyszka, już tak. Każdy wiedział, nawet ten, który go nie znał osobiście, że jest osobą wybuchową i bardzo dobrze potrafi przekazać swoje emocje. Nie lubi Pawła, martwi się o mnie, a tu taki numer.
Podrapałam się po głowie zastanawiając się nad tym, jak przekażę mu tę wiadomość. Przecież nie będzie mnie przez jakieś trzy dni, czego nie będzie się dało nie zauważyć. Bałam się jego reakcji, i to jak cholera.
Odpisałam Iwonie, że wpadnę na pewno i odłożyłam telefon na stół, ale po chwili znowu znalazł się w moich dłoniach.
„Jutro godzina dziewiętnasta, wyjazd, pasuje Ci?” - wystukałam na klawiaturze i wysłałam do Pawła. Odpowiedź przyszła bardzo szybko. „Jeszcze pytasz? Jasne, że pasuje! :) Jeszcze raz Ci dziękuję! ;) Kolorowych snów! ;D”. Życzyłam również dobrej nocy i odłożyłam komórkę na stół. Podparłam głowę na otwartej dłoni i biłam się z myślami.
Czy dobrze zrobiłam zgadzając się na ten wyjazd i udawanie dziewczyny statystyka? Jak zareaguje Bartman? Odezwie się jeszcze do mnie kiedyś?
W duchu modliłam się, aby rodzice Pawła mnie nie polubili. Byłby łatwiej jemu, kiedy mówiłby o tym, że jednak się rozstaliśmy. Ale czy tak będzie?
Zamknęłam oczy i pozwoliłam moim myślom odpłynąć jak najdalej ode mnie. Miałam ich już serdecznie dosyć. Po minucie podniosłam swój tyłek z krzesła i ruszyłam do łazienki, ale jeszcze przed tym przekręciłam klucz w zamku. Z prysznicem uwinęłam się szybko i po dziesięciu minutach leżałam już po uszy przykryta kołdrą. Zwinęłam się w kłębek, zamknęłam oczy i przywitałam się z krainą Morfeusza.

Do godziny jedenastej następnego dnia szykowałam się do wyjazdu. Pakowałam ubrania, kosmetyki i różne tego typu rzeczy. Coraz szybciej zbliżała się godzina obiadu u Ignaczaków, a ja chodziłam z kąta w kąt zaciskając pięści.
A co będzie jeśli im się to nie spodoba? Są moimi przyjaciółmi, liczę się z ich zdaniem.
Klapnęłam zrezygnowana na łóżko. A może o tym, że wyjechałam z Pawłem Zibiemu powie Igła?, przeszło mi przez myśl, ale szybko odgoniłam ją od siebie. Nie mogłam przecież zwalać całej odpowiedzialności na Krzyśka.
Podniosłam się leniwie z łóżka i zaczęłam wybierać ubrania, które mogłabym założyć na obiad. Szybko wybrałam jasne jeansy, a do tego trochę za dużą, niebieską koszulę zapinaną na guziki. Włożyłam jesienne kozaki oraz płaszcz, chwyciłam torbę oraz klucz i opuściłam mieszkanie. Przez całą drogę stresowałam się, a stres przybrał na wadze, kiedy przed domem Ignaczaków zobaczyłam zaparkowane auto ZB9.
Zgasiłam silnik i przez chwilę siedziałam bezczynnie. Czy w środku są też Piter i Grzesiek?, zastanawiałam się.
- Nie będzie tak źle – szepnęłam sama do siebie.
Przełknęłam ślinę i wysiadłam leniwie z auta i zamknęłam je na klucz. Nie chciałam chować kluczy do torebki, chciałam wsiąść w volvo i odjechać stąd jak najdalej, ale jak się powiedziało „a”, to trzeba teraz powiedzieć „b”.
Wolno ruszyłam do domu. Przed wejściem chwilę wpatrywałam się usilnie w klamkę.
Otworzyć, czy nie otworzyć?
Nie zdążyłam już nic więcej pomyśleć, ponieważ drzwi się otworzyły i stanął w nich uśmiechnięty Krzysiek.
- Wreszcie jesteś! - ucieszył się jeszcze bardziej i wpuścił mnie do środka. - Coś cię boli? - spytał widząc jak wolno wchodziłam do domu.
- Nie wiedziałam, że Zibi, Piotrek i Grzesiek też będą – powiedziałam ściągając lewego buta.
- Iwona nic ci nie pisała? - zdziwił się.
Pokręciłam przecząco głową i zabrałam się za ściąganie buta z drugiej nogi.
- Może zapomniała – uśmiechnął się i wyciągnął jakieś kapcie, które rzucił mi pod nogi i które leniwie założyłam. - Wszystko okej? - spytał libero uważnie na mnie patrząc.
- Tak – kiwnęłam głową. - Tylko muszę wam coś powiedzieć – oznajmiłam.
- Coś nie tak z wynikami? Z sercem? - wyrzucił z siebie pytania z prędkością światła.
- Nie chodzi o to – uspokoiłam go i ruszyłam do salonu. - Cześć – pomachałam słabo do siedzących na kanapie siatkarzy.
- A tobie co? - zaciekawił się atakujący.
- Znowu myślałaś o Grześku i nie mogłaś spać? - zaśmiał się Piotrek za co zarobił poduszką po głowie od Kosy.
- Możecie mnie zabić, a chyba najprawdopodobniej zrobi to Zibi... - powiedziałam zaciskając dłonie w pięść.
- Chyba najprawdopodobniej? - powtórzyła Iwona z kuchni. - O czym ty mówisz u licha? - zapytała wchodząc do salonu.
Usiadłam na krześle, tak aby uważnie widzieć każdego i głęboko odetchnęłam.
- Jadę do rodziców Pawła razem z nim i to jako jego dziewczyna – wyznałam, a wzrok wszystkich wbił się we mnie ze zdwojoną siłą...







No i mamy taki oto epizod ;D A jak tam Wasz początek tygodnia? Bo u mnie całkiem, całkiem ;p
Co do meczu, DUMNI PO ZWYCIĘSTWIE, WIERNI PO PORAŻCE! ♥ Francjo szykuj się, bo nadchodzi POLSKAAA! ;D
Zostajemy jeszcze przy reprezentacji :) Oto państwa, które wystąpią w Mistrzostwach Europy:
Grupa A: Dania, Włochy, Białoruś, Belgia
Grupa B: Słowacja, Francja, POLSKA, Turcja
Grupa C: Serbia, Słowenia, Finlandia, Holandia
Grupa D: Rosja, Czechy, Bułgaria, Niemcy
To już wiemy dlaczego Kosa nie mógł grać... http://www.siatkarskaligatv.pl/Spalic-laleczke-Voo-Doo.html Gdyby ktoś miał laleczkę Voo Doo z Grześkiem, to z miłą chęcią pokażę swoje umiejętności pięściarskie ;D A jak Wam podoba się Kadziu w roli dziennikarza? :) Bo jak dla mnie super! ;D
Zati najlepiej broniącym Ligii Światowej! Gratulacje dla tego Pana! ;D
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie, poziomkowa ;*

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci