piątek, 31 maja 2013

Trzydzieści trzy

Kolejne tygodnie zleciały szybko.
Szesnastego września przypadała kolejna rocznica śmierci Arkadiusza Gołasia. Nie znałam go zbyt dobrze, ale na cmentarzu, aby odmówić modlitwę i zapalić znicz, jak zwykle się pojawiłam. Razem z Ignaczakami, oczywiście. Za każdym razem, kiedy zbliżała się ta rocznica Igła milknął i pogrążony był we własnych myślach, z których nikt nigdy go nie wyciągał. Nikt nie miał odwagi, ani tym bardziej serca, aby przerywać te wszystkie myśli i wspomnienia, które kłębiły się w jego umyśle.
Odbyły się również urodziny Dominiki oraz Sebastiana, oczywiście bez grilla się obejść nie mogło. Przyjechał Karol razem z Anką, Kornelią, małym Kacperkiem oraz babcią Różą. Dawno tak długo nie rozmawiałam ze staruszką. Dopiero wtedy dotarło do mnie jak bardzo tęskniłam za mamą mojego taty. Moja rodzina została do poniedziałku, a potem wrócili do Wałbrzycha, bo jak wiadomo dzieci musiały chodzić do szkoły, co nie zmienia faktu, że było wesoło, a mój aparat wzbogacił się o kilkadziesiąt nowych zdjęć. Pogoda już niestety się pogorszyła i słońce nie świeciło już tak często.
Trzeciego października pojechałam razem z Iwoną do Gdańska, ponieważ musiałam zrobić badania, jak co miesiąc. Żadnego z siatkarzy nie chciałam wyciągać z Rzeszowa, ponieważ mieli treningi. Wyniki jak zwykle, wypadły bardzo dobrze, z czego byłam zadowolona ja oraz mój lekarz. Potwierdziłam pani Ali, a w zasadzie, to już Ali, przeszłyśmy na tak zwane „ty”, bilet na mecz Resovii i Trefla i ruszyłyśmy z Iwoną na obiad, a potem w drogę powrotną.
Szóstego października odbył się pierwszy mecz Rzeszowian w tym sezonie. Kibice na Podpromiu jak zwykle spisali się świetnie. Podobnie zespół. Resoviacy wygrali trzy do zera z Olsztynem, a zawodnikiem meczu został Wojciech Grzyb. Dziewiątego października mecz również na Podpromiu, ale z Bełchatowem. Wygrany przez Rzeszowian trzy do dwóch, a zawodnikiem meczu Zbigniew Bartman.
- Może jakieś gratulacje? – upomniał się Zibi, kiedy wyszli już z szatni, a ja czekałam na nich przy wyjściu z hali.
- Mam ci się rzucić na szyję i drzeć jak jakaś popaprana? - uniosłam brwi do góry.
- Dlaczego nie? - uśmiechnął się łobuzersko i rozłożył ręce.
- Nie, jednak nie – wyszczerzyłam się i otworzyłam drzwi od hali, przez które szybko wyszłam.
- Ale ty jesteś – żachnął się atakujący.
- Drzeć się nie będę – powiedziałam i podeszłam do niego – ale jednak jakieś tuli ci się należy – zaśmiałam się i objęłam swoimi ramionami sylwetkę atakującego. - Gratulacje.
- Zdjęcie do rozwodu – zaśmiał się Piter i pstryknął nam zdjęcie.
- Jakiego znowu rozwodu? - popukałam się w czoło i puściłam Zbyszka.
- No wiesz tulisz się do innego, a Kosa sam tak tutaj stoi – zaśmiał się Igła wskazał palcem na stojącego Grześka.
- Ej, bez takich – powiedział czarnowłosy środkowy.
- Dokładnie – poparłam go.
Zastanawiałam się jak długo jeszcze będą snuć te zmyślone historyjki o naszym ślubie i tak dalej. Tego ma się już dość po kilku takich zdaniach, a tu nie wiadomo czy to dopiero początek, środek czy upragniony koniec.
- Przepraszam – usłyszeliśmy nagle głos Pawła. - Em, mógłbym się z tobą zabrać? - spytał wskazując na volvo.
- Jeszcze tego tu brakuje – mruknął pod nosem atakujący, za co dostał ode mnie po żebrach.
Owszem, Zibi przeprosił Pawła za to, jak zachował się pierwszego dnia ich znajomości, ale stosunku do statystyka nie zmienił. Traktował go jak największe zło, czego całkowicie nie rozumiałam. No bo co taki mężczyzna jak Paweł może ci zrobić? Miły, sympatyczny, uczynny. Kompletnie tego nie rozumiałam. Pytałam już ZB9 dlaczego jest taki w stosunku do mojego sąsiada, ale ten stwierdził tylko, że nie przypadł mu do gustu i żebym więcej nie pytała, bo odpowiedź zawsze usłyszę taką samą. Pytałam też Pawła, czy aby przypadkiem się nie znają, ale zaprzeczył i stwierdził, że Zbyszek go po prostu nie lubi, ale nie wie dlaczego, a on chciałby żeby wszystko między nimi było okej. Miałam ochotę wtedy walnąć atakującemu prosto w twarz.
- Jasne, nie ma problemu – uśmiechnęłam się. - Wsiadaj – kiwnęłam głową na volvo i otworzyłam je pilotem.
- Dzięki – odwzajemnił uśmiech. - Gratuluję dobrego meczu chłopaki – powiedział jeszcze i chwycił za klamkę.
- Myślałem, że pojedziemy wszyscy do mnie po świętować trochę – odezwał się ZB9.
- Już nie dzisiaj, przepraszam – powiedziałam z przepraszającym uśmiechem i chwyciłam za klamkę. - Do jutra – pomachałam im wskoczyłam do samochodu, gdzie grała już wesoła muzyka.
Uśmiechnęłam się do Pawła i ruszyłam z piskiem opon spod parkingu.

- Jak ten idiota mnie denerwuje – powiedział głośno Zbyszek, kiedy Emilka odpaliła silnik.
- Nie wiem dlaczego go tak nie lubisz – stwierdził Igła. - Przecież jest okej – wzruszył ramionami.
- Nie jesteś przypadkiem zbytnio zazdrosny o Emilkę? - zapytał Piotrek.
Atakujący spojrzał na niego z wyrzutem.
- Nie jestem zazdrosny, po prostu ten facet mnie denerwuje każdym swoim ruchem – wyznał lekko podniesionym tonem.
- A moim zdaniem jest okej – powiedział luźno Grzesiek i wyciągnął z kieszeni spodni klucze od swojego samochodu.
- Zibi, spuść trochę z tonu – pouczył Igła otwierając swoje auto. - No nic, ja lecę do domu, ale najpierw muszę znaleźć Sebastiana – libero przypomniał sobie o swoim synu. - To cześć – pożegnał się i ruszył lekkim truchtem w stronę hali.
- Grzesiek podrzucić mnie? - zapytał Nowakowski czarnowłosego środkowego.
- Jasne, nie ma sprawy – odparł Kosok i otworzył alfę.
Piter podziękował i otworzył drzwi samochodu.
- To do jutra, na treningu – pożegnali się środkowi i wskoczyli do auta.
- Do jutra – powiedział niezbyt przyjemnie i zaczął szukać kluczy od audi.
Atakujący nie potrafił przekonać się do nowego statystyka. Gdzie tylko pojawił się Paweł, ten miał ochotę stamtąd wyjść. Nie chciał przebywać w jego towarzystwie. Każdy jego ruch działał mu na nerwy. Każdy dobrze wiedział, że Zbyszek za nim nie przepada. Gdyby mógł, to wywalił by faceta z życia Emilki. I nie chodziło wcale o to, że był zazdrosny. Po prostu miał złe przeczucia, co do tego gościa. Żałował bardzo tego, że nie da się wytłumaczyć Emilce, że znajomość z nim nie przyniesie nic dobrego.
Zrezygnowany wsiadł do auta i odjechał spod hali. Już nawet nie cieszył go wygrany mecz, ani statuetka MVP...

- Przepraszam cię za Zibiego – powiedziałam do Pawła siedzącego obok mnie w samochodzie.
- Już przywykłem, że mnie nie lubi – uśmiechnął się lekko w moją stronę.
- Naprawdę nie wiem, co mu odbija – pokręciłam głową i dodałam gazu.
- Daj spokój – machnął ręką i wrócił do patrzenia się na krajobrazy, które mijały mu za szybą.
W szybkim tempie dotarłam pod nasz wspólny blok. Pożegnałam się z sąsiadem i weszłam do swojego mieszkania. Zrobiłam herbatę i odpaliłam laptopa. Szybko zgrałam zdjęcia na komputer, powybierałam najlepsze, co zajęło już trochę więcej czasu, i wrzuciłam ze dwadzieścia na facebook'owe konto Asseco Resovii Rzeszów.
Kiedy wyłączyłam laptopa, zegar wskazywał kilka minut po jedenastej. Dopiłam herbatę i ruszyłam pod prysznic, a potem do łóżka. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zmęczenie wzięło nade mną górę i zasnęłam.
Pik... Pik... Pik...
- Zamknij się – warknęłam na budzik i poszukałam na śpiąco telefonu.
Wyłączyłam dzwoniące ustrojstwo dalej nie otwierając oczu i kiedy miałam odkładać komórkę na szafeczkę nocną, rozległ się dźwięk mojego dzwonka.
- Halo? - powiedziałam do słuchawki zaspanym głosem.
Nawet się nie pofatygowałam, żeby oczy otworzyć.
- Cześć Em – usłyszałam wesoły głos Iwony.
- Cześć – przywitałam się.
- Słuchaj, co robisz dzisiaj po piętnastej? - zapytała.
- Yyy... - próbowałam pomyśleć. - Chyba nic.
- No to teraz idziesz razem ze mną do fryzjera – odparła zadowolona. - Mówiłaś jakieś dwa tygodnie temu, żeby kogoś ci znaleźć, no to znalazłam.
Uśmiechnęłam się szeroko. Ta kobieta była niesamowita, bez dwóch zdań. I nie chodzi tu tylko o tego fryzjera, żeby było jasne.
- Okej, okej – otworzyłam oczy. - To, o której mam być u was? - spytałam przecierając otwartą dłonią całą twarz.
- Jakoś wpół do trzeciej – odpowiedziała.
- Dobra, będę – odparłam. - Dzięki i do zobaczenia – uśmiechnęłam się.
- Nie ma za co. Do zobaczenia.
Zakończyłam połączenie i rzuciłam telefon na łóżko. Wyciągnęłam dwie tabletki i połknęłam je, po czym, ponownie zamknęłam oczy i odleciałam do krainy snów.



Szósty dzień maratonu ;)
Czekaliśmy i się doczekaliśmy! Dzisiaj rozpoczyna się Liga Światowa, a do meczy naszych Reprezentantów jeszcze siedem dni ;D
Chcecie więcej zdjęć z sesji Bartka? Proszę bardzo:
http://luizafotogarden.blogspot.com/2013/05/bartosz-kurek-prywatnie.html
Z chęcią przeprowadziłabym sesję zdjęciową, ale z Grzegorzem :D Ach, co to by było za przeżycie, haha! ;D
Postanowiłam zakończyć maraton jutro, także do pierwszego czerwca ;*

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

czwartek, 30 maja 2013

Trzydzieści dwa

Jak co rano, budzik zadzwonił o godzinie ósmej. Zwlekłam się z łózka i poczłapałam do kuchni, aby coś zjeść i zażyć tabletki. Prawie na śpiąco wykonałam wszystkie czynności w kuchni i przeszłam do łazienki, aby chlusnąć sobie zimną wodą prosto w twarz. Od razu pomogło, chociaż miałam ochotę dać sobie w twarz, ponieważ moim organizmem aż zatrzepało. Leniwie włożyłam na siebie naszykowane ciuchy i chwyciłam aparat w ręce. Przejrzałam, czy wszystko jest tak jak powinno i włożyłam go do torby razem z jednym obiektywem.
Nalałam zimnej wody do butelki i zabrałam się za podlewanie wszystkich moich kwiatów, jakie miałam w rzeszowskim mieszkaniu, a mało tego nie było. Na każdym parapecie stały po trzy doniczki, a były również na komodzie w salonie, na szafce w kuchni.
Obejrzałam jeszcze kawałek jakiegoś filmu w telewizji i zaczęłam zbierać się do wyjścia. W trzydzieści minut dotarłam w wyznaczone miejsce. Zamknęłam volvo i ruszyłam w stronę budynku, gdzie miała odbyć się prezentacja zawodników. Zapytałam recepcjonistki, gdzie mam się udać i po minucie byłam już w wielkiej sali, gdzie roiło się od ludzi. W tłumie rozpoznałam menedżera Asseco Resovii, więc przywitałam się z nim, zostawiłam u niego torbę ze sprzętem i dostałam pozwolenie, na to, aby napić się w spokoju kawy w barze. Zamówiłam jedną z mlekiem i zajęłam miejsce, z którego miałam widok na recepcję hotelu.
Kiedy zaczynałam pić kawę, w barze pojawił się Bartman razem z Nowakowskim i Kosokiem.
- Mamy nowego szpiega w drużynie – wyszczerzył się atakujący i zajął krzesełko, które stało po mojej lewe stronie; naprzeciw mnie usiadł Grzesiek, a po prawej Piter.
- Jakiego szpiega? - zapytałam podnosząc brew do góry.
- Statystyka – wyjaśnił ZB9.
- To było tak od razu – powiedziałam i wzięłam łyka kawy.
- Coś podać? - obok nas pojawił się kelner.
- Trzy kawy. Dwie z mlekiem, jedna bez – oznajmił Piotrek.
- Się robi – uśmiechnął się dwudziestoletni pracownik baru i zniknął z naszego punktu widzenia.
- Ponoć mega ciacho – powiedział Bartman szczerząc się od ucha do ucha.
- Od kiedy interesujesz się mężczyznami? - spytałam wlepiając w niego wzrok.
- Ja? - mało co nie krzyknął. - Ja tylko cię informuję – wyszczerzył się.
- Obeszło by się bez tego – odparłam.
- Nie ciekawi cię kto to? - ciągnął Zbyszek.
- Jakoś nie bardzo – powiedziałam i upiłam kolejny łyk kawy przenosząc wzrok na ludzi za szybą.
- Serio? - zdziwił się atakujący.
Mój wzrok wbił się w pewną osobę. Zwęziłam wzrok, aby upewnić się czy dobrze widzę. Nie myliłam się.
- Paweł? - powiedziałam do siebie i podniosłam tyłek z krzesła.
- Jaki Paweł? - zapytał Piotrek.
- Nie ma tutaj żadnego Pawła – oznajmił Zibi.
- Ale zaraz będzie – odpowiedziałam i ruszyłam z uśmiechem na ustach w stronę mojego sąsiada. - Co ty tu robisz? - spytałam łapiąc go za ramię.
- Emilka? - uśmiechnął się. - No tak! Mogłem się spodziewać na imprezie Asseco ich oficjalnego fotografa – zganił się.
- No tak – odwzajemniłam uśmiech. - A ty, co tu robisz? - ponowiłam swoje pytanie.
- Jestem nowym statystykiem – oznajmił zadowolony.

A to ten nowy statystyk...

- Serio? - spytałam, a on kiwnął głową.
Mój uśmiech się powiększył. No to super sąsiada mam.
- Chodź, - chwyciłam go za rękę - przedstawię cię chłopakom.
Pociągnęłam go w stronę stolika, przy którym siedzieli zdziwieni (Bartmana aż wbiło w krzesełko, na którym siedział) siatkarze.
- Paweł, to jest Grzesiek, – wskazałam na czarnowłosego środkowego – to Piotrek, - pokazałam blondyna – a to Zbyszek – kiwnęłam na wpatrzonego we mnie atakującego.
Środkowi oraz statystyk podali sobie ręce, ale Zbyszek nie uścisnął dłoni nowego statystyka.

A temu co znowu?!

- Skąd się znacie? - zapytał niezbyt miłym głosem.
- Paweł jest moim sąsiadem – oznajmiłam, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- No to ci współczuję – powiedział głośno, a teraz to ja wbiłam w niego wzrok.

Co on sobie myśli, do cholery?

- Sorry, chłopaki, ale odechciało mi się pić – wstał od stołu i opuścił kawiarnię.
Słowa z siebie wykrztusić nie mogłam. Co Bartmana ugryzło? Mógłby chociaż udawać, że cieszy się z poznania nowej osoby, a nie pokazywać od razu jakieś swoje fochy.
- Bardzo cię przepraszamy za niego – odezwał się Nowakowski.
- Nie macie za co – odparł z uśmiechem Paweł. - Miło było poznać, ale muszę lecieć. Do zobaczenia na pokazie – pożegnał się i zniknął z kawiarenki.
Pocieszeniem było to, że mój sąsiad zbytnio się Zbyszkiem nie przejął. Nie zmieniało to faktu, że byłam wściekła na Zibiego. Czy on rozumu nie ma?
- A temu co odwaliło? - spytałam wpatrując się w środkowych.
- A żebym ja to wiedział – westchnął Kosa.
- Może jest zazdrosny? - zapytał uśmiechając się Piter.
Mimowolnie, leciutko się uśmiechnęłam i pokręciłam głową.
- Jakby miał o co – powiedziałam. - To jak, idziemy? - spytałam.
Środkowi kiwnęli głowami i chwilę później szliśmy już w stronę sali, gdzie miała odbyć się prezentacja zawodników Asseco Resovii Rzeszów na sezon 2012/2013. Zibiego zauważyłam, kiedy wyszedł na wybieg. Pstryknęłam kilka zdjęć i ciągle myślałam dlaczego tak właśnie zachował się w stosunku do Pawła. Znał go wcześniej, czy jak? Ale przecież statystyk by coś powiedział i by również dziwnie zareagował.
Po godzinie wszyscy zawodnicy byli już przedstawieni i mieli oczywiście po kilka zdjęć w moim aparacie. Rozpoczął się mały bankiecik, na którym mnie zabraknąć nie mogło. Poznałam partnerki, żony niektórych graczy Resovii i robiłam również zdjęcia. Nigdzie nie znalazłam Zbyszka. Kogo bym zapytała – odpowiedź była zawsze taka sama: nie wiem, nie mam pojęcia.
Całą imprezę spędziłam w towarzystwie Grześka i Piotrka. Kiedy bankiet skończył się, zadzwoniłam do Bartmana, ale nie raczył odebrać. Wskoczyłam do volva i ruszyłam w stronę jego mieszkania ciągle bijąc się z myślami.
Niestety, ale pocałowałam klamkę. Nic nie wskazywało na to, aby ktoś był w mieszkaniu, a telefon atakującego wciąż znajdował się poza zasięgiem sieci. Wsiadłam z powrotem do samochodu, kiedy odezwała się moja komórka.
- No wreszcie – powiedziałam sama do siebie patrząc na wyświetlacz i nacisnęłam zieloną słuchawkę. - Gdzie ty się podziewasz? - spytałam od razu.
- Jestem w mieszkaniu – odpowiedział luźnym tonem.
- To czemu nie otwierasz drzwi? - zapytałam z wyrzutem.
- Jesteś pod blokiem? - zdziwił się trochę.
- A no jestem – westchnęłam. - Powiesz mi dlaczego tak dziwnie zareagowałeś na Pawła? - zapytałam opierając głowę o zagłownik.
- Tak myślałem, że o to ci chodzi... - westchnął.
No gratulacje za myślenie, panie Bartman!
- No więc..?
- Ale tu nie ma nic do gadania – powiedział. - Po prostu miałem zły dzień – wiedziałam, że wzruszył ramionami.
- I zachowałeś się jak ostatni palant? - zapytałam zdziwiona.
- Przepraszam... - westchnął. - Po prostu Gośka podniosła mi ciśnienie i tak jakoś wyszło.
- Gośka do ciebie dzwoniła? - spytałam od razu.
- Była u mnie – wyznał słabym głosem. - Chciała, żebym jej wszystko wybaczył.
- I? - uniosłam brwi do góry.
- A jak myślisz? - zapytał.
- No pewnie nie – odpowiedziałam ciszej.
- Dokładnie, więc jak bardzo ci na tym zależy, to mogę jutro przeprosić tego całego Pawła – powiedział niewyraźnym głosem.
- No wiesz, miło to ty się nie zachowałeś, więc nawet sam z siebie powinieneś go przeprosić – pouczyłam.
- Dobra, dobra – westchnął. - To widzimy się jutro? - zapytał.
- Tak, wpadam na trening – uśmiechnęłam się.
- To dobranoc.
Nie zdążyłam się pożegnać, ponieważ Zbyszek zakończył połączenie.
Znowu Gośka. Kiedy to wszystko z nią i z Jurkiem się skończy? Oby jak najszybciej, bo chyba zwariuję. Nie tylko ja, trzeba też pamiętać o Bartmanie.
Wrzuciłam komórkę do torby i ruszyłam w stronę mojego mieszkania. Dotarłam w bardzo szybkim tempie i pierwsze, co zrobiłam to walnęłam się na łóżko. Byłam wykończona i jedyne o czym marzyłam to sen, choć nie było jeszcze nawet dziewiętnastej. Wykąpałam się szybko, zamknęłam mieszkanie i wskoczyłam pod kołdrę. Jak to ostatnio bardzo często bywa – sen pochłonął mnie od razu.



Piąty dzień maratonu, ale szybko zleciało, przynajmniej mnie ;)
Już jutro zaczyna się Liga Światowa, ale pamiętamy jeszcze sezon PlusLigii, a tam, jak wiadomo mistrz jest tylko jeden! ♥ SOVIA! ♥













To co, do jutra ;*

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

środa, 29 maja 2013

Trzydzieści jeden

Do mieszkania, a raczej garażu Kosy wróciliśmy około godziny trzeciej. Po drodze, tak jak ustaliliśmy, wstąpiliśmy na obiad, który zniknął z talerzy w mgnieniu oka. Tak właśnie potrafi wymęczyć jeżdżenie na rowerze.
Podziękowałam za pokazanie grześkowego azylu, a Kosa za to, że wreszcie o wszystkim mu powiedziałam. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo mu zaufałam, a on raczej mnie również. Bo przecież nie pokazuje się miejsc, o których wiesz tylko ty, osobie, której nie ufasz, prawda? Odniosłam sukces, z którego byłam bardzo zadowolona.
Pożegnałam się i ruszyłam w stronę volva. Będąc w drodze do swojego mieszkania, napisałam jeszcze esemesa Piotrkowi oraz Zbyszkowi, że za trzydzieści minut mają u mnie być i bez gadania. Dostałam zadowalające mnie odpowiedzi, więc uśmiechnęłam się pod nosem.
Piętnaście minut później byłam już w swoim lokum i robiłam mrożoną kawę oraz wyłożyłam kilka ciastek na talerzyk. Pierwszy zjawił się Piotrek, a trzy minuty później do mieszkania wparował Zbyszek. Obaj byli bardzo ciekawi, co mam im do powiedzenia. Jedno mogę powiedzieć: tego co wyjawiłam, się nie spodziewali. No bo kto by się spodziewał?
Piotrek ze współczuciem patrzył na mnie, podobnie jak Bartman.
- Ej, nie patrzcie tak – powiedziałam, bo strasznie działało mi to na nerwy. - Czy ja się wybieram na tamten świat, czy jak? - zapytałam uśmiechając się.
- Czemu od razu nam nie powiedziałaś? - spytał z wyrzutem atakujący.
No identycznie jak z Grześkiem.
- A co miałam wparować i krzyknąć „jestem po przeszczepie serca, więc proszę na mnie uważać”? - wbiłam w niego wzrok.
- Przynajmniej byśmy uważali w niektórych sytuacjach – stwierdził Nowakowski.
- Ale ja chcę normalnie żyć – wyjaśniłam im. - Nie chcę, żeby każdy obchodził się ze mną, jak z jajkiem – powiedziałam twardo.
- Ale...
- Zibi... - westchnęłam patrząc na niego. - Macie traktować mnie jak normalną osobę, traktować tak jak przedtem.
- A... - zaczął Nowakowski.
- O nic więcej was nie proszę – spojrzałam na nich błagalnym wzorkiem. - Tylko traktujcie mnie tak jak przedtem – podniosłam się z fotela i usadowiłam pomiędzy nimi. - I będzie wszystko okej – wyszczerzyłam się.
- Bagatelizujesz sprawę – stwierdził ZB9 patrząc na mnie z bólem w oczach.
- Nie – pokręciłam głową. - Robię wyniki, co miesiąc...
- Tak, a w tym już byłaś? - przerwał mi atakujący.
- A myślisz, że po co jechałam do Gdańska? - spojrzałam mu w oczy.
- I jak wypadły? - zapytał Piotrek.
- Bardzo dobrze, Grzesiek może wam to potwierdzić – powiedziałam poważnie.
- Kosa wiedział przed nami? - zdziwił się Bartman.
- Dowiedział się ze trzy godziny temu – oznajmiłam.
- No wiesz, jako mąż to musi się dowiadywać jako pierwszy – uśmiechnął się Nowakowski.
Panie Piotrze, kocham pana!
Wreszcie jakiś uśmiech, a nie tylko pretensje, że nie powiedziałam tego wszystkiego wcześniej.
- Ej, ej! - pogroziłam mu palcem. - Co ty za herezje opowiadasz? - walnęłam go poduszką.
- Jakie herezje, jakie herezje? - spytał chroniąc się od uderzeń poduszki.
- A może by tak zastopować? - wtrącił Bartman, za co miałam ochotę walnąć go nie poduszką, a jakimś młotem.
- A może byś tak odpuścił? - zapytałam mierząc go wzrokiem. - Piter jakoś zrozumiał, co powiedziałam, a ty jakoś niekoniecznie – powiedziałam z wyrzutem. - Mogłam ci w ogóle tego nie mówić, przynajmniej byłby święty spokój... - westchnęłam.
- Co to, to nie! - prawie krzyknął. - Nie wiesz, że przyjaciele powinni sobie mówić takie rzeczy? - spytał nie spuszczając ze mnie wzroku.
- A wiesz też, że przyjaciele powinni słuchać tego, co się do nich mówi? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. - Chcę żyć normalnie – powtórzyłam głośno i wyraźnie.
- Ale takie okładanie poduszkami... - zaczął, a ja czułam, że zaraz wybuchnę.

Bartman, czy ty jakiś nierozumny jesteś, do jasnej Anielki?!

- Mogę uprawiać sport, no nie mogę tylko skakać ze spadochronem i na bungee, a no i nurkować, ale resztę tak – powiedziałam twardo.
Zbyszek pokręcił głową.
- Nie kręć głową, mówię prawdę, chcesz to poczytaj w Internecie – wzruszyłam ramionami.
- Nie o to chodzi, że ci nie wierzę, po prostu się martwię...
- Zibi... - westchnęłam i chwyciłam go za ramię. - Jestem dużą dziewczynką – uśmiechnęłam się. - I chyba jakoś sobie radzę, prawda?
- No prawda – zgodził się.
- No widzisz – uśmiechnęłam się szerzej.
- Obiecaj nam coś – odezwał się Nowakowski.
- Co takiego? - zapytałam patrząc na środkowego.
- Gdyby coś się działo, coś było nie tak, masz nam powiedzieć – spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. - Od razu.
- Obudzić nawet w środku nocy – dodał Bartman, a środkowy kiwnął głową.
Uśmiechnęłam się szeroko. I to się nazywają prawdziwi przyjaciele, a nie ci, których miałam w Gdańsku.
- Obiecuję – powiedziałam z ręką na sercu.
Nie przypuszczałam, że przeprowadzka do Rzeszowa, aż tak zmieni moje życie, oczywiście na lepsze.

Siatkarze posiedzieli u mnie jeszcze przez pół godziny. Kiedy zamknęłam za nimi drzwi i weszłam do kuchni, usłyszałam dzwonek. Pokręciłam głową z uśmiechem i pobiegłam w miejsce, w którym znajdowałam się jeszcze kilka sekund temu.
- Czego zapo...? - urwałam widząc przed drzwiami uśmiechniętego Pawła. - A witam sąsiada – uśmiechnęłam się szeroko.
- Spodziewałaś się kogoś innego – stwierdził.
- Myślałam, że przyjaciele czegoś zapomnieli – wyjaśniłam.
- Rozumiem – kiwnął głową. - Oddaję – wręczył mi cukier. - Dziękuję.
- Polecam się na przyszłość – uśmiechnęłam się serdecznie.
- W zasadzie, to miałbym pytanie – odparł.
- Zamieniam się w słuch.
- Masz jakiś przepis na dobre ciasto? - zapytał, a ja szeroko się uśmiechnęłam.

Pawle, lepiej trafić nie mogłeś!

- Coś się znajdzie, wchodź – zaprosiłam mężczyznę do środka.
Weszłam do kuchni i wyciągnęłam z szuflady mój wielki zeszyt z przepisami.
- Jakaś specjalna okazja? - zapytałam wertując kartki.
- Rodzice przyjeżdżają w odwiedziny – odpowiedział siadają przy kuchennym stoliku.
- Szarlotka może być? - spytałam patrząc na niego.
- Mój tato nie lubi – oznajmił.
Przewróciłam kilka kartek dalej.
- To może karpatka? - zaproponowałam.
- Odpada – powiedział kręcąc głową.
- To może ciasto z wiśniami? - spytałam. - Biszkopt, masa śmietankowa, galaretka pokrojona malutkie kosteczki i na to wszystko wiśnie – wyjaśniłam jak mniej więcej wygląda to ciasto.
- Zapowiada się ciekawie – uśmiechnął się. - Do soboty się wyrobię.
- Zapiszę ci to wszystko – odwzajemniłam uśmiech i wzięłam ze stolika kartkę oraz jeden jedyny długopis i zaczęłam przepisywać.
- Dziękuję.
- Nie ma za co – powiedziałam nie odrywając się od pisania.
Paweł gadał jak najęty, a ja przepisywałam przepis, co trwało jakieś piętnaście minut. Kiedy zadowolony opuścił moje mieszkania, ja opadłam na kanapę i zaczęłam analizować dzisiejszy dzień.
Rozmowa z Jurkiem – chyba największy błąd jaki popełniłam będąc w Rzeszowie. Wycieczka rowerowa z Kosą, wyjawienie wreszcie tajemnicy lekarstw oraz pokazanie przez Grześka swojego tajnego miejsca – sukcesik. Ja ufam mu, a on mnie. Wyjawienie prawdy Piotrkowi i Zbyszkowi – nie było tak źle jak myślałam, chociaż atakujący mógłby spuścić trochę z troski o mnie. Tak jak mu powiedziałam, jestem dużą dziewczynką i dam sobie radę. Cała trójka siatkarzy dzisiaj utwierdziła mnie w przekonaniu, że zyskałam prawdziwych przyjaciół.

Następnego dnia jak zwykle obudziłam się o ósmej. Jedząc śniadanie obejrzałam powtórkowy odcinek jakiegoś polskiego serialu i ubrałam się. Z przedpokoju drapnęłam torebkę, dwie torby eko na zakupy i ruszyłam do volva. Włączyłam radio, z którego popłynął utwór „Glad you came” zespołu The Wanted i podśpiewując sobie pod nosem, dotarłam do supermarketu. Wózek zapełniałam przez ponad godzinę. Kiedy stanęłam przy kasie i obejrzałam jego zawartość, stwierdziłam, że chyba zrobiłam zakupy dla wielkiej rodziny, a nie dla jednej osoby.
No nic, jakoś to zjem, przemknęło mi przez głowę. Można też jeszcze zrobić kolację dla Ignaczaków, Piotrka, Zibiego no i oczywiście dla Grześka.
Zapłaciłam za wszystko i ruszyłam cała obładowana do samochodu. Wpakowałam wszystkie produkty do bagażnika i zasiadłam na miejscu kierowcy. Spojrzałam na zegarek. Dwanaście minut przed jedenastą. No to trochę czasu w sklepie spędziłam.
Zawiozłam wszystko do mieszkania i wypakowałam. Wróciłam do samochodu i odjechałam w stronę ulicy Lenartowicza, gdzie pracowała Iwona. Wpadłam do biura i od razu zauważyłam ją za biurkiem.
- Możesz być ze mnie dumna – wyszczerzyłam się podchodząc do niej.
- Tak, a co takiego zrobiłaś? - odwzajemniła uśmiech klikając coś na klawiaturze.
- Powiedziałam o wszystkim chłopakom – wyjaśniłam.
- No nareszcie – powiedziała odrywając się od pisania. - I jak reakcja?
- Czemu wcześniej nam o tym nie powiedziałaś? - próbowałam naśladować głos Bartmana. - Powinniśmy bardziej uważać – naśladowanie Grześka przyszło mi z większą łatwością. - Gdyby coś się działo, to dzwoń – Pita udawałam idealnie.
- Czyli normalna reakcja – uśmiechnęła się Ignaczak.
- Tylko przetłumaczyć im, że mają mnie traktować tak jak przedtem, to już jest wyższa filozofia – westchnęłam zrezygnowana. - Co prawda Grzesiek mi to obiecał, ale nie wiem jak to będzie.
- Każdemu mówiłaś z osobna? - spytała.
- Piter i Bartman dowiedzieli się razem, a Grzesiek był sam ze mną – wyznałam prawdę.
- Aaa... - uśmiechnęła się. - Wpadniesz do nas dzisiaj jakoś wieczorem? - zapytała nagle.
- Jasne, a świętujemy coś? - spytałam.
- Zastanawiamy się z Krzyśkiem nad tortem dla dzieciaków i nie wiemy, jaki wzór wybrać – oznajmiła. - Myśleliśmy, że może byś nam pomogła?
- Pewnie, nie ma problemu – uśmiechnęłam się. - To do zobaczenia wieczorem – pomachałam jej i ruszyłam do wyjścia.
- Do zobaczenia – usłyszałam jeszcze za sobą i zamknęłam drzwi.
Wróciłam do mieszkania i zasiadłam przed laptopem w celu poszukania jakiś zabawek dla Dominiki i Sebastiana z okazji zbliżających się urodzin. Tylko czy dziesięciolatkowi daje się jeszcze zabawki na urodziny?
Przez następną godzinę szukałam lalki dla Małej Ignaczak, a przez kolejne pół godziny sterowanego dżojstikiem samochodu terenowego. Miałam nadzieję, że prezenty się spodobają, bo jak nie to będzie kolejna porażka. Zamówiłam wszystko, zrobiłam przelew internetowy i udałam się do sypialni, gdzie zaczęłam przeglądać zawartość mojej szafy. Musiałam znaleźć coś na jutrzejszą prezentację. Po półgodzinnym wysiłku umysłowym jakiego doznałam, stanęło na niebieskich spodniach, żakiecie w tym samym kolorze i białej koszulce na ramiączkach.
Zjadłam coś i zaczęłam zbierać się do Ignaczaków.
Przez ponad godzinę ślęczeliśmy nad katalogami z wyborami tortów urodzinowych dla dzieciaków. Bo jeśli coś podobało się mnie i Krzyśkowi, nie podobało się Iwonie i na odwrót, więc kiedy oboje małżonków powiedziało, że tak, bierzemy ten tort, byłam w siódmym niebie.
Do domu wróciłam dopiero po dwudziestej. Kolacji robić sobie nie musiałam, ponieważ Iwona wepchnęła we mnie trzy tosty, więc byłam najedzona. Wyciągnęłam telefon z torebki i zauważyłam, że mam nieodebrane dwa połączenia. Obydwa od adwokata Jurka.
- Przecież mu powiedziałam, że widzimy się na rozprawie – mruknęłam pod nosem i usunęłam historię połączeń.
Wskoczyłam pod prysznic, gdzie przy dźwiękach muzyki, relaksowałam się przez kolejną długą godzinę. Po wyjściu z łazienki od razu położyłam się spać. Jutro prezentacja zawodników, a ja muszę być wypoczęta. W końcu jakieś dobre zdjęcia trzeba zrobić.


Czwarty dzień maratonu :) Wy bierzecie się za czytanie i komentowanie, a ja spadam obcinać drzewka, a później na angielski ;D
Patrzcie na nowe zdjęcie Bartka! ;D Jest meega ♥


Do jutra ;*
https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

wtorek, 28 maja 2013

Trzydzieści

- Wszystko zaczęło się, kiedy miałam szesnaście lat. Pod koniec sierpnia odbywały się mistrzostwa Polski w tenisie ziemnym Juniorów. Wszyscy mówili, że wygraną mam w kieszeni, a ja nawet nie rozpoczęłam meczu. Weszłam na kort uśmiechnięta, a po chwili byłam wynoszona z niego na noszach. Zemdlałam i obudziłam się dopiero w szpitalu podłączona do jakiś kabelków, a w tle pikało urządzenie, które doprowadzało mnie do szału. Zresztą do teraz działa mi ono na nerwy – skrzywiłam się. - Wracając... W sali byli moi rodzice, Karol razem z Anką, jego żoną, Krzysiek razem z Iwoną, którzy nie mieli za ciekawych min. Nie chcieli mi powiedzieć o co chodzi, co strasznie doprowadzało mnie do szału, a dochodził do tego jeszcze gniew, że musiałam trafić tutaj właśnie w tym samym czasie, w którym trwał ostatni mecz mistrzostw. Miałam grać wtedy z moim największym wrogiem. Znałyśmy się jak łyse konie, ale też nienawidziłyśmy się. Trochę podzielił nas sport, ale to nie był główny powód. Milenie umarła mama, a ona razem z jej ojcem oskarżali o to moją mamę. Moja mama razem z panią Grażyną jechały wtedy razem samochodem, ale to nie moja rodzicielka prowadziła auto. Pan Jan mówił, że to moja mama zagadała Grażynę i dlatego tamta spowodowała wypadek, co wcale prawdą nie było. Byłam na siebie wściekła, że pozwoliłam odebrać Milenie to mistrzostwo. To chyba moja największa porażka w całym życiu. No bo przecież nie ma nic gorszego dla sportowca, jak zawiedzenie samego siebie w meczu o mistrzostwo Polski. Znieśli mnie na noszach z kortu, co było dla mnie upokorzeniem. Oczywiście Milena powiedziała, że bardzo, ale to bardzo mi współczuje i życzy mi powrotu do zdrowia, ale ja od razu poznałam, że mówi, to tylko pod publikę. Mało co nie wyrzuciłam telewizora z szpitalnego pokoju, kiedy widziałam jak się szczerzy do kamery i stoi z pucharem dumna z siebie. Ale wracając do szpitala... Lekarze zrobili mi masę badań i okazało się, że mam chore serce... - przełknęłam ślinę patrząc ciągle na Grześka. Słuchał mnie w skupieniu, ale kiedy usłyszał ostatnie słowa, spojrzał na mnie niedowierzającym wzrokiem. - Okazało się, że potrzebne jest nowe serce, bo inaczej... - głos na chwilę mi się zawahał. - bo inaczej umrę... Pamiętam moją pierwszą reakcję; niedowierzanie, złość i zadawane sobie po milion razy pytania: dlaczego właśnie ja? Co ja takiego zrobiłam? Dlaczego? Później pojawiły się łzy i nikogo nie chciałam widzieć. Kiedy tylko w drzwiach pojawiał się ktoś z rodziny albo Krzysiek lub Iwona, odwracałam wzrok i prosiłam, aby wyszli. Nikogo z nich nie dopuszczałam do słowa. Nie mogłam pogodzić się z tym, że ktoś musi zginąć, abym ja mogła żyć. Byłam w szpitalu przez dwa tygodnie. Przez ten czas nie przespałam w całości żadnej nocy. Co noc, ten sam sen. Zabijam kogoś i wyrywam z jego piersi serce, aby przeżyć. Budziłam się przeważnie o trzeciej i nie mogłam zasnąć, bo kiedy tylko zamknęłam oczy, pojawiał się obraz ze snu. Przez piętnaście miesięcy budzisz się z nadzieją, że to jednak nie jest prawda. Nie ma żadnej choroby niedokrewnej serca, a ty jesteś w pełni zdrowa i zadowolona z życia – czułam jak moje oczy zaczynają wilgotnieć. - Dwudziestego marca dowiedziałam się, że przeszczep jest możliwy, bo znalazł się dawca. Moja matka płakała ze szczęścia, a ja z rozpaczy. Ktoś jednak poświęcił swoje życie, aby ratować inne, moje... - przełknęłam ślinę i zamrugałam szybko powiekami, aby jakoś powstrzymać łzy, które już napływały do moich oczu. - Dochodził jeszcze strach związany z tym, że operacja przecież mogła się nie udać, ale wszystko się jednak udało. Rodzice, Karol, Krzysiek z Iwoną byli szczęśliwi, a ja miałam wyrzuty sumienia. Już w pierwszą noc po przeszczepie, chciałam skontaktować się z rodziną osoby, od której dostałam serce. Lekarze nie chcieli podać mi adresu, ani nawet danych. Nie wiedziałam nawet, czy serce dostałam od mężczyzny czy od kobiety. Powiedziałam o tym Krzyśkowi, a on, nie wiadomo skąd, dostał adres siostry chłopaka, którego serce teraz we mnie bije. Napisałam list, krótki. „Przepraszam i dziękuję...” tylko to zdołałam napisać. Dopiero, kiedy koperta z listem znalazła się w skrzynce, zrozumiałam, że przecież ta dziewczyna może nie życzyć sobie takich rzeczy, ale było już za późno. Odpowiedź przyszła po dwóch tygodniach, w ten sam dzień, w którym wychodziłam ze szpitala. Nie spodziewałam się odpowiedzi, a co dopiero tak długiej. W kopercie było zapisanych pięć kartek, a do tego zdjęcie chłopaka, który oddał mi swoje serce. To jego fotografia jest w moim portfelu – wyznałam prawdę. - Przypomina mi zawsze, żebym się nie poddawała, walczyła o każdy dzień. To właśnie przez list, który dostałam od siostry Przemka, pokochałam motoryzację. Chłopak kochał motory, a ja chciałam, aby jego serce wciąż znajdowało się przy czymś, co kocha. Nie przypuszczałam, że aż tak bardzo mnie to zafascynuje. Jego siostra opisała mi chyba całe jego życie, a ja czytałam te kartki tyle razy, że znam je na pamięć. Napisała mi także, żebym nie miała żadnych wyrzutów sumienia i, że nie mam za co przepraszać. Na końcu listu napisała, abym cieszyła się każdym nowym dniem, tak jak robił to Przemek. Prosiła, żebym go nie zawiodła. Właśnie wtedy zaczęłam uśmiechać się na nowo, prowadzić normalne rozmowy, a nawet koszmary odeszły. Od dziewięciu lat zdjęcie Przemka jest blisko mnie i mi pomaga. Pomaga wierzyć, że każdy dzień jest małym życiem i trzeba przeżyć go jak najlepiej się potrafi – westchnęłam. - A te wszystkie leki... Muszę je brać codziennie, o wyznaczonej porze już do końca życia, bo mój organizm może odrzucić przeszczep... Ja pogodziłam się z chorobą, ale to tylko dzięki siostrze Przemka...
Zakończyłam swoją wypowiedź i spojrzałam na Grześka, który siedział wpatrzony we mnie. W jego oczach ciągle czaiło się niedowierzanie, a teraz także i ból. Objął mnie opiekuńczo ramieniem, a ja lekko się uśmiechnęłam.
- Cieszę się, że mam takiego przyjaciela jak ty – powiedziałam.
- Mogłaś mi powiedzieć od razu, bardziej bym uważał – westchnął, a ja popatrzyłam na niego.
- Z czym? - zapytałam.
- Z tymi rowerami – kiwnął głową na stojące pojazdy – jeszcze w taką pogodę jak dzisiaj.
- Nie ma przeciwwskazań, żebym mogła uprawiać jakiś sport – oznajmiłam patrząc prosto w czekoladowe tęczówki, w których czaił się ból.
- Ale aż tak się wysilać nie powinnaś – powiedział nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Mówisz jak Karol – westchnęłam zrezygnowana. - Ja nie chcę się w jakikolwiek sposób ograniczać – wyznałam. - Ja chcę normalnie żyć.
- Ja to rozumiem, ale...
- Nie ma żadnego „ale” - przerwałam mu. - A poza tym, obiecałeś mi coś, pamiętasz? - uśmiechnęłam się lekko.
- Pamiętam – skrzywił się lekko. - Tylko gdybym wiedział co obiecuję, to nie wiem, czy bym zrobił to jeszcze raz... - westchnął.
- Ale obiecałeś – uśmiechnęłam się. - Ej, nie powiedziałam ci tego, żebyś teraz był smutny – szturchnęłam go łokciem w żebra. - Jeszcze na tamten świat się nie wybieram – uśmiechnęłam się szeroko i podniosłam z ziemi. - Wstawaj – wyciągnęłam przed siebie rękę. - Już ci powiedziałam, że chcę żyć jak każdy inny człowiek. Nie utrudniaj mi tego – popatrzyłam w czekoladowe tęczówki.
Zamachałam otwartą dłonią, którą po chwili ujął i jakimś cudem, pomogłam mu wstać.
- Nie smucimy się, panie Kosok – uśmiechnęłam się i zabrałam mu okulary, które wisiały na jego białej koszulce. - Trzeba żyć! - włożyłam okulary i ruszyłam w stronę roweru.
Cieszyłam się, że wreszcie powiedziałam mu o wszystkim. Gdzieś głęboko poczułam jakąś ulgę. Przynajmniej nie będę już go w żaden sposób okłamywać. Jeszcze tylko trzeba powiedzieć o tym Piotrkowi i Zbyszkowi. Oni też nie zasługują na to, aby ich okłamywać.
- To co, jakiś obiad? - zapytałam wsiadając na rower.
- Jasne – Grzesiek wreszcie odwzajemnił uśmiech, z czego byłam bardzo zadowolona.

Przez całą drogę Emilka gadała jak najęta, a Grzesiek wpatrywał się w nią z podziwem. Przeszła przeszczep serca, śmierć rodziców, a jednak uśmiecha się i walczy o każdy dzień. Powiedziała, że każdy dzień jest małym życiem.

Coś w tym jest
, pomyślał Kosa.
Kolejny raz utwierdził się w przekonaniu, że ta dziewczyna zwyczajna nie jest. Przeszła tyle, a jednak dalej potrafi żyć. I chce przeżyć życie jak najlepiej. Czytał gdzieś, że osoby, które otarły się w jakiś sposób o śmierć, bardziej doceniają swoje życie. Jeszcze parę minut temu by zgodził się z tym w stu procentach, ale teraz nie. Emilia obudziła w nim jakąś cząstkę tego, aby cieszyć się każdym dniem, nie ważne jaki jest. Sprawiła, że bardziej zaczął doceniać swoje życie. Bo przecież mogło go nie być tutaj, teraz, właśnie z nią. Przecież mógł nie grać w siatkówkę, nie miałby tylu medali i osiągnięć. Utwierdził się też w przekonaniu, że kilka sekund potrafi zmienić życie człowieka. I jego się zmieniło. Zmieniło się na lepsze, bo zaczął dostrzegać rzeczy, które wcześniej uważał za zwykłe błahostki. Wszystko to było zasługą malutkiej wzrostem, wielgaśnej sercem, blondynki.
Wiedział, że będzie jej wdzięczny za to do końca życia.
Ciągle przez jego głowę przelatywało pytanie: dlaczego właśnie Emilka musiała zmierzyć się z takim losem? Przecież była miłą, sympatyczną osóbką, której nie dało się nie lubić. Miał żal do Boga, że akurat tak musiał rozdać swoje karty i jej wlepić tę chorobę.

Nie ma sprawiedliwości na tym świecie
, przemknęło mu przez głowę.
Emilka pogodziła się z chorobą, ale czy on będzie wstanie się z tym pogodzić? Zależało mu przecież na niej i wiedział, że nie może pozwolić na to, aby ktoś jeszcze kiedyś ją skrzywdził albo, żeby coś jej się stało. Właśnie wtedy obiecał sobie, że zrobi wszystko, aby życie blondynki było takie jak chciała ona...




No i mamy trzydzieści :) Mam nadzieję, że w końcu zaspokoiłam Waszą ciekawość, co do choroby Emilki :)
Dzisiaj jestem w cudownym humorze, chociaż wieje, jest pochmurno i leje jak z cebra :D A jak u Was z humorkiem i pogodą? ;p
Jejku, jak ja uwielbiam to zdjęcia! ♥ + zazdroszczę temu Maluchowi :D


Do jutra, poziomkowa ;*

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

poniedziałek, 27 maja 2013

Dwadzieścia dziewięć

Wtorek. Dzień, w którym mam spotkać się z Jurkiem.
Leniwie zwlekłam się z łóżka i poczłapałam do kuchni, gdzie zjadłam śniadanie. Ubrałam się w jeansy i bluzkę z krótkim rękawem, narzuciłam na to żakiet i byłam gotowa do wyjścia.
Bałam się tej rozmowy, ale z jednej strony chciałam usłyszeć, co Jurek ma mi do powiedzenia.
Wsiadłam w samochód, odpaliłam silnik, włączyłam radio i wyjechałam z osiedla. Przez miasto przejeżdżałam przez ponad pół godziny. Zaparkowałam przed aresztem, gdzie czekał już na mnie mecenas Kordecki. Przywitałam się z nim i byłam gotowa, aby wejść do budynku, w którym aktualnie przebywał mój były.
Zabrali mi wszystkie gadżety jakie miałam przy sobie. Torebkę, komórkę, a nawet okulary przeciwsłoneczne. Kiedy przeszłam już przez wszystkie procedury, znalazłam się w pokoju, w którym stał stół, dwa krzesła, na jednym siedział już Jurek oraz przy ścianie stał strażnik.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyszłaś – powiedział Jurek i uśmiechnął się do mnie.
- Streszczaj się, bo nie mam zamiaru długo tutaj siedzieć – odezwałam się oschle i zajęłam miejsce naprzeciw niego.
- Daj mi szanse, tylko o to cię proszę – spojrzał mi smutnymi oczami prosto w twarz.
- Nie ma mowy – oznajmiłam pewnym tonem i pokręciłam głową.
- Dlaczego? - spytał głosem dziecka, któremu nie pozwoliło się wziąć lizaka ze sklepu.
- Jurek... - westchnęłam i spojrzałam mu w oczy. - Przecież ja cię w ogóle nie znam... U Zbyszka zachowałeś się tak... - nie potrafiłam ubrać tego w słowa. - Nie widziałam wtedy mężczyzny, którego kochałam... - przełknęłam ślinę. Mimo tego że mężczyzna tak bardzo mnie zranił, nie potrafiłam być tak stanowcza, jak jeszcze kilka chwil temu.
- Wiem, za co bardzo przepraszam – próbował dotknąć mojej dłoni, która leżała na stole, ale szybko ją zabrałam i położyłam sobie na kolanie. - Nie byłem wtedy sobą...
- A może właśnie byłeś? - zapytałam patrząc mu prosto w oczy. - Tylko jak byłeś ze mną, to udawałeś?
- Nie – pokręcił głową. - Słuchaj, kocham cię i dalej chcę być z tobą...
- Ale ja nie chcę – przełknęłam ślinę. - Za dużo przez ciebie wycierpiałam...
- Za dużo wycierpiałaś, czy po prostu już ci ten siatkarzyk zawrócił w głowie? - zapytał podniesionym tonem.
- Żaden siatkarzyk – odpowiedziałam mierząc go wzrokiem.
W jednej chwili ponownie w całym moim organizmie wróciła się niechęć do tego człowieka.
- No tak, przepraszam... Masz już ich trzech...
- No i widzisz – powiedziałam w podniosłam się z krzesła. - Teraz pokazujesz jaki jesteś... Widzimy się na rozprawie, nigdy więcej – oznajmiłam pewnym głosem.
- Przepraszam...
- W dupie mam, to twoje przepraszam – zmierzyłam go wzrokiem.

Jezu, po co ja tu w ogóle przyszłam?! Żeby się tylko wkurzyć, chyba...

- Możesz je wmawiać Gośce, swojej matce, ale nie mnie... Już nigdy więcej – pokręciłam głową i ruszyłam do wyjścia.
- Em! - krzyknął za mną.
- Spokój! - ryknął strażnik za co byłam mu wdzięczna.
Nie patrząc już za siebie opuściłam salę, a później areszt. Kiedy znalazłam się na świeżym powietrzu od razu poczułam ulgę. Nie rozumiałam kompletnie po co tutaj przyszłam. Sprawę z Jurkiem trzeba załatwić raz na zawsze, ale w sądzie, amen.
Wskoczyłam do volva i odjechałam z piskiem opon z parkingu. Auto samo poniosło mnie w stronę mieszkania Grześka, gdzie znalazłam się po półgodzinnej jeździe przez całe miasto. Wysiadłam z auta, zamknęłam je i ruszyłam w stronę bloku, w którym mieszkał. Przeskoczyłam kilka schodów i zapukałam w odpowiednie drzwi. Odpowiedziała mi cisza. Westchnęłam i spojrzałam na zegarek. No tak, przecież jeszcze trening.
Usiadłam na schodach i oparłam głowę o zimną ścianę. Nie miałam pojęcia dlaczego przyjechałam właśnie tutaj. Przecież zawsze jak chciałam się komuś wygadać, to zjawiałam się albo dzwoniłam, do Krzyśka. A teraz? Teraz wszystko się zmieniło, tylko dlaczego?
Przymknęłam oczy i oparłam głowę na otwartej dłoni, która z kolei oparta była na kolanie. Nie było mi dane siedzieć w takiej pozycji długo, ponieważ odezwał się mój telefon; przyszedł esemes od Krzyśka, z którego dowiedziałam się, że w czwartek ma odbyć się prezentacja zawodników Asseco Resovii. Obecna muszę być, w końcu oficjalny fotograf tego klubu. Przeczytałam gdzie i, o której godzinie, odpisałam tylko „ok :)” i komórka ponownie wylądowała w kieszeni moich spodni.
- Co tu robisz? - usłyszałam znajomy głos, więc podniosłam głowę i zobaczyłam uśmiechniętego Grześka z torbą treningową przewieszona przez ramię.
- Byłam u Jurka w areszcie – powiedziałam bez żadnych zbędnych słów.
- Po co? - zdziwił się i usiadł obok mnie.
- Myślałam, że może dowiem się czegoś czego nie wiem? - westchnęłam bezradnie.
- I co? - zapytał patrząc na mnie.
- I nic – wzruszyłam ramionami. - Nie potrzebnie straciłam tylko czas... Chociaż nie – olśniło mnie. - Utwierdziłam się w przekonaniu, że naprawdę nie znałam tego faceta i też to, że nie warto już tracić na niego czasu – uśmiechnęłam się lekko i spojrzałam prosto w oczy Grześka. - Czas zamknąć ten rozdział – powiedziałam stanowczo.
Kosa uśmiechnął się leciutko.
- Jego rzeczy się pozbyłaś, teraz musisz go wyrzucić z głowy – odezwał się.
- Dokładnie – pokiwałam głową z uśmiechem.
Środkowy nawet nie wiedział, jak bardzo podniósł mnie na duchu. No i sprawił, że taka krótka wymiana zdań zaowocowała moim uśmiechem.
- I dziękuję – uśmiechnęłam się.
- Za co? - zdziwił się.
- Za to, że mnie wysłuchałeś.
- Polecam się na przyszłość – powiedział, a ja cicho się zaśmiałam. - Co zamierzasz teraz robić? - zapytał.
- W zasadzie, to nie wiem – wzruszyłam ramionami.
- To mam pomysł – wyszczerzył się i podniósł się ze schodów; podał mi rękę, którą ujęłam i dwie sekundy później stałam już na własnych nogach.
- Zamieniam się w słuch – oznajmiłam i spojrzałam na niego ciekawskim wzrokiem.
- Umiesz jeździć na rowerze, prawda? - spytał.
- No umiem – powiedziałam niepewnie.

O co chodzi?

- Masz ochotę na małą przejażdżkę? - uniósł brwi z uśmiechem.
- Czemu nie? - uśmiechnęłam się. Na dworze była ładna pogoda, a ponoć miał być to ostatni słoneczny tydzień, więc dlaczego nie spędzić go na świeżym powietrzu? - Ale gdzie? - zapytałam.
Grzesiek otworzył w tym czasie mieszkanie i rzucił torbę do przedpokoju.
- Pokazałaś mi swój azyl, to ja pokażę tobie swój – odparł z uśmiechem przekręcając klucz w zamku.
Uśmiechnęłam się szeroko. Ufa mi, a to bardzo dobry znak na drodze przyjaźni.
Zbiegliśmy po schodach i dotarliśmy do garażu siatkarza, w którym stał jego samochód, mój motor, walały się jakieś części samochodowe, śrubokręty i tego typu rzeczy oraz cztery rowery.
- Skąd masz tyle rowerów? - zapytałam łapiąc jeden z nich.
- Te dwa – wskazał na czerwony z odcieniami czerni oraz na niebieski z odcieniami białego – są zepsute, ten – pokazał rower, który podtrzymywałam – jest mój. A ten – chwycił czerwony rower – należy do Piotrka – uśmiechnął się.
- Co rower Pita robi u ciebie? - zapytałam z ciekawością w głosie.
- A zostawił go w czerwcu i tak stoi – uśmiechnął się podwyższając siodełko.
- Aaa.. - powiedziałam bardzo inteligentnie i zabrałam się za zniżanie siodełka w rowerze Grześka. Musiałam mieć siodełko na swoim poziomie. Będąc na poziomie środkowego, to nawet bym nie ujechała na rowerze. - To gdzie jedziemy? - zapytała, kiedy staliśmy już przed garażem.
- Musimy wyjechać z Rzeszowa – odpowiedział wkładając czarne okulary przeciwsłoneczne.
- A coś więcej? - spytałam. - Może czego mam się spodziewać? - zapytałam wsiadając na rower. - Bo ogródka chyba nie masz, co? - uśmiechnęłam się.
- Ogródka nie – pokręcił głową z uśmiechem i ruszył przed siebie, a ja za nim.
- Więc co? - dopytywałam się jadąc blisko niego i przy okazji zmieniając przerzutki.
- Zawsze jesteś taka ciekawska? - spytał, na co tylko się wyszczerzyłam. - Jak dojedziemy, to zobaczysz – powiedział, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Okej, okej – poddałam się.
Słońce grzało niemiłosiernie, a my jechaliśmy rowerami przez następne trzydzieści minut rozmawiając wesoło, kiedy nagle Grzesiek wyciągnął ze swojej kieszeni telefon i skierował go na mnie.
- Ty naprawdę chcesz mnie wygryźć z roli fotografa – zaśmiałam się i w tym samym momencie usłyszałam dźwięk, który obwieszczał, że zdjęcie zostało wykonane.
- Chcę sobie poprzypominać na stare lata najlepsze chwile swojego życia – wyszczerzył się i schował komórkę do kieszeni.
Mało co nie wjechałam w rów, kiedy mówił „najlepsze”, ale po chwili na mojej twarzy pojawił się gigantyczny uśmiech. Będę obecna w tych jego najpiękniejszych chwilach. Co prawda jest to jakaś część bycia przyjaciółmi, ale wspaniale było to usłyszeć.
Wyjechaliśmy z Rzeszowa i skierowaliśmy się w stronę jakiejś wioski. Zastanawiałam się, co ciekawego może Grzesiek pokazać mi właśnie w takim miejscu, nie chodzi o to, że uważałam wioski za jakieś nudne miejsca, co to to nie. Sama wychowałam się na wiosce, więc wiedziałam, że każde drzewo, każdy dom ma swoją historię. Niektóre bardzo ciekawe, inne trochę mniej.
Długo asfaltem nie jechaliśmy, ponieważ po jakiś stu metrach był skręt w lewo, gdzie skręciliśmy i znaleźliśmy się na polnej drodze. Dech mi na chwilę zaparło, kiedy przejechaliśmy kolejne trzydzieści metrów. Domy już się skończyły, a przed nami rozcierał się widok pól, łąk, gdzieniegdzie drzew i słońca na błękitnym niebie, na którym nie było widać żadnej chmury. Tutaj było przepięknie.
- Ej, pedałuj, bo spadniesz – usłyszałam głos Grześka i od razu wykonałam polecenie.
- Skąd znasz to miejsce? - zapytałam z zachwytem w głosie.
- Kiedy wprowadzałem się do Rzeszowa, to w pierwszym dniu wsiadłem na rower i sobie jeździłem – wyjaśnił. - Tutaj trafiłem dzięki starszej pani, która mnie zatrzymała właśnie w tej wiosce – kiwnął głową w stronę zostając w tyle wsi.
- Starsza pani? - zaśmiałam się.
- No co się śmiejesz? - spytał również się śmiejąc. - Na bandytę wyglądam, czy jak?
- A gdzie tam – wyszczerzyłam się. - A czego chciała od ciebie ta pani? - zapytałam z zaciekawieniem w głosie.
- Będziesz się śmiać – powiedział patrząc na mnie.
- Przysięgam, że nie będę – obiecałam. - Słowo harcerza.
- A byłaś nim kiedyś? - spytał.
- Byłam – wyszczerzyłam się. - No, mów, mów – ponagliłam go.
- Zatrzymała mnie od tak i powiedziała, że tutaj jest moje miejsce...
- Czekaj, jechałeś sobie rowerkiem i tak po prostu cię zatrzymała? - zapytałam, żeby się upewnić.
- Dziwne, nie? - uśmiechnął się, a ja kiwnęłam głową. - Powiedziała też, że tutaj spędzę najlepsze lata swojego życia.
- I co, sprawdziło się? - spytałam patrząc na niego.
- Jak na razie tak – uśmiechnął się szeroko i popatrzył przed siebie. - Jesteśmy na miejscu – oznajmił i zatrzymał swój rower.
Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam malutki mostek wykonany z drewna. Podobnie jak Grzesiek, zatrzymałam rower i postawiłam go na nóżce. Szybko wbiegłam na most i stanęłam obok barierki. Mała rzeczka płynąca leniwie, a po bokach ułożone duże kamienie; po prawej stronie, blisko mostku, rósł wielki dąb.
- Pięknie tutaj jest – uśmiechnęłam się szeroko.
- Jak mi ta staruszka powiedziała, że mam tu przyjechać, to myślałem, że poważnie uderzyła się w głowę, ale jednak postanowiłem to sprawdzić i nie żałuję – uśmiechnął się podchodząc do mnie.
Odwzajemniłam uśmiech i usiadłam na mostku, po chwili poczynił to również Kosa. Zamachałam nogami i poczułam się jak pięcioletnie dziecko. Lubiłam taki stan, a zdarzał on się już coraz rzadziej.
Właśnie wtedy przeszło mi przez głowę, że czas, aby powiedzieć wszystko o lekach i na co tak naprawdę były robione badania. Grzesiek myślał, że to rutynowe badania, ale to prawdą nie było.
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczęłam patrząc przed siebie. - Tylko musisz mi obiecać, że nie zmienisz stosunku do mnie – popatrzyłam mu prosto w oczy. - Będziesz traktował mnie tak jak teraz.
- O co chodzi? - zapytał nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Obiecaj, to się dowiesz – powiedziałam.
- No niech będzie... obiecuję – uśmiechnął się leciutko.
Westchnęłam głęboko i popatrzyłam przed siebie. Serce trochę przyspieszyło, ale to było normalnie, kiedy zaczynał się temat mojej choroby i tego, co mnie spotkało...




No to mamy drugi dzień maratonu, haha! ;D Przepraszam, że tak późno, ale rodzinak wpadła i z Nimi siedziałam ;D Epizod mam nadzieję, że się spodoba i jak zwykle będzie mnóstwo opinii z Waszej strony, która mnie motywuje! :) DZIĘKUJĘ ;*
Do Ligii Światowej pozostały cztery dni! ♥
Patrzcie co do mnie przyszło! AA JARAM SIĘ! ♥

Pozdrawiam, poziomkowa ;*

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

niedziela, 26 maja 2013

Dwadzieścia osiem

Takiego widoku się nie spodziewałam. Grzesiek odziany w mój żółty fartuszek nucił sobie pod nosem i mieszał coś w garnku. W całej kuchni unosił się smakowity zapach, aż chciało się jeść.
- Yyy... - powiedziałam, a raczej wydałam z siebie dźwięk, a Kosa szybko odwrócił się w moją stronę; cały jego zarost pokryty był mąką, co wywołało u mnie lekki śmiech. - Co ty tu robisz? - spytałam podchodząc do niego.
- Znalazłem komplet kluczy w swoim samochodzie i postanowiłem się odwdzięczyć za śniadanie – odpowiedział uśmiechając się lekko.
Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- W gotowaniu najlepszy nie jestem, ale może się nie otrujesz – powiedział, a ja zaczęłam się śmiać.
Ten facet był niesamowity i był moim przyjacielem. Lepszego życia tutaj w Rzeszowie, sobie wyobrazić nie mogłam. Proszę, wręczasz Grześkowi kilka ciastek śniadaniowych oraz kawę i w zamian masz obiad. No lepiej być nie może!
- A co tu gotujesz? - zapytałam patrząc na kuchenkę, na której stały dwa garnki oraz patelnia.
- W sumie to nic specjalnego – wzruszył ramionami. - Ziemniaki, sos grzybowy i kolety z piersi kurczaka.
- Zjem z wielką przyjemnością – wyszczerzyłam się patrząc na niego i kolejny raz się zaśmiałam.
- Co? - zapytał.
- Masz pełno mąki na twarzy – oznajmiłam nie przestając się śmiać
Dotknęłam dłonią prawy policzek Kosy i przejechałam po nim dłonią, aby pozbyć się resztek mąki z jego brody. Całe szczęście, że byłam jak dla niego niska i musiałam zadrzeć głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Kiedy moje palce dotknęły jego skóry przez moje ciało przeszedł dreszcz, ale przyjemny, a serce przez chwilę biło szybciej.
Przełknęłam ślinę i pozbyłam się reszty mąki, która znajdowała się na twarzy Kosy.
- Dzięki – podziękował z lekkim uśmiechem na ustach.
- Nie ma za co – uśmiechnęłam się. - To ja pójdę się ubrać – powiedziałam i szybko zniknęłam w sypialni.
Co to było?! Najpierw te jego czekoladowy oczy, a teraz skóra, przez którą dostałam palpitacji serca? Co tu się dzieje, do cholery?
Wyciągnęłam szybko z szafy spodnie oraz koszulkę i wdziałam ubrania na siebie. Spojrzałam w lustro; włosy nie stały, każdy w inną stronę jak podejrzewałam, a był to dla nich niesamowity wyczyn.
Wzięłam głęboki oddech, jak zwykle spryskałam się wiśniową mgiełką i byłam gotowa do zjedzenia posiłku razem z Grześkiem.
Mimo że Kosa przygotował jedno z najprostszych dań, nie mogłam przestać jeść. Mogłam śmiało stwierdzić, że zjadłam więcej od środkowego.
- Tak, wiem, jestem głodomorem – powiedziałam śmiejąc się cicho.
Siatkarz uśmiechnął się szeroko i odłożył swoje sztućce.
- Możesz gotować mi obiady codziennie – wyszczerzyłam się, na co on się zaśmiał.
- Za to ty robić kawę – teraz, to on się wyszczerzył.
- Bardzo dobry, przyjacielski układ – powiedziałam śmiejąc się.
Posprzątaliśmy po sobie, pogadaliśmy jeszcze chwilę i Kosa opuścił moje mieszkanie.
No, wszystko zaczynało się układać. Mam przyjaciół najlepszych na świecie, mieszkanie i prace. Oby tak dalej.
Miałam chwilę wolnego, więc usiadłam sobie przy oknie i wykręciłam numer do Karola. Dawno z nim nie rozmawiałam, a trochę się stęskniłam.
Odebrał po drugim sygnale.
- No cześć, siostra! - przywitał się wesołym głosem. - Co tam?
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Witam bracie! - również się przywitałam. - Chciałam was zaprosić do mojego nowego lokum – oznajmiłam.
- Czyli zostajesz w Rzeszowie już raczej na stałe? - zapytał.
- Tak myślę – odpowiedziałam. - Mam pracę, przyjaciół... I czuję się tutaj dobrze.
- Przynajmniej tyle dobrze, że już Jurek nie będzie zawracał ci głowy – wiedziałam, że się uśmiechnął.
Karol nie lubił Jurka, a nawet to za mało powiedziane. Kiedy zmarli nas rodzice mój brat powiedział, że zrobi wszystko, abym była szczęśliwa. Starał się, ale kiedy pojawił się Jurek stwierdził kategorycznie, że to nie jest mężczyzna dla mnie. A ja co? Jak zwykle nie posłuchałam, bo po co? Przecież nazywałam się Emilia Sławska.
To nie słuchanie nikogo można było bardzo często zauważyć w szkole. Moja mama prawie co dwa tygodnie musiała stawiać się u dyrektora, bo zrobiłam coś wbrew woli nauczyciela albo pyskowałam. Przyznaję, miałam i dalej mam, niewyparzony język, ale no chyba każdy uczeń by się odezwał, gdyby nauczyciel mówił do niego, że jest niewychowany i na pewno zejdzie na psy oraz zgnije w więzieniu. Tak, powiedziała do mnie tak jedna nauczycielka, a ja po prostu wstałam i dałam jej w twarz mówiąc przy okazji, aby popatrzyła na swojego syna, który kradnie i demoluje wszystko, co napotka na swojej drodze. Rozzłościł ją sam fakt, że wspomniałam o jej synu. Dokładnie pamiętam, jak mama wtedy na mnie krzyczała, a ja, szesnastoletnia dziewczyna, siedziałam z założonymi na piersiach rękami i tępo wpatrywałam się w swoje białe sznurówki. Wiedziałam, że zrobiłam źle, ale kurde, nikt mi nie będzie mówił, że jak dorosnę, to trafię do więzienia! Nie przesadzajmy. Ale na moją uciechę, Kowalska, bo tak nazywa się ta nauczycielka, wyleciała dwa tygodnie później ze szkoły, bo mało co nie rozwaliła Kacprowi, mojemu koledze z klasy, szklanej butelki na głowie! Czy to są normalni nauczyciele? No moim zdaniem: nie.
- A jak na pierwszym treningu? - zapytał wyrywając mnie ze wspomnień. - Krzysiek mi mówił, że dostałaś od Kosy w łydkę – zaśmiał się.
- Taa... - uśmiechnęłam się. - Ale nic już nie boli.
- No to ma chłop szczęście – powiedział Karol, a ja pokręciłam głową.
Mój brat zawsze próbował uchronić mnie przed złem naszego świata. Byłam jego małą siostrzyczką, której nie mogło nic się stać, ale mnie życie bardziej doświadczyło niż jego, czego bardzo żałował. Pamiętam, kiedy leżałam w szpitalu i Karol usiadł przy moim łóżku. Powiedział wtedy, ze łzami w oczach, że gdyby tylko mógł, to zabrałby ten cały ból oraz moją chorobę. Nawet na wspomnienie tej chwili oczy zaczynały mi wilgotnieć.
- A poza tym, to bardzo sympatyczny koleś – po raz kolejny z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk głosu mojego brata.
- Nie mogę się nie zgodzić – uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Słyszałem, że byłaś z nim w Gdańsku...
- A czy Igła musi tobie wszystko mówić? - zapytałam. - Zachowujecie się gorzej niż starsze panie! - zaśmiałam się.
- Oj tam! Wiesz dobrze, że zawsze muszę wiedzieć, co się z tobą dzieje – powiedział poważnym tonem.
No to jest właśnie przykład, tego jak Karol się o mnie troszczył. Zastanawiałam się tylko, o czym Krzysiek mu jeszcze powiedział.
- Wiem, wiem – westchnęłam.
- A jak wyniki? - spytał.
- Dobrze – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Dostałam jakieś nowe tabletki, ale to tylko po to, aby wzmocnić odporność na jesień i zimę – wzruszyłam ramionami.
- No, jak co roku – powiedział Karol. - Dobra, pogadamy jutro, okej? - zapytał, a ja w tle usłyszałam jakiś szmer.
- Jasne – odpowiedziałam z uśmiechem. - Dogadamy jeszcze, kiedy do mnie przyjedziecie – uśmiechnęłam się. - To na razie.
- Trzymaj się, siostra – zakończył połączenie.
Schowałam telefon do kieszeni i wstałam z krzesła, na którym siedziałam. Nie byłam jeszcze dzisiaj na dworze, więc postanowiłam zrobić sobie mały spacerek. Zamknęłam mieszkanie na wszystkie zamki i opuściłam blok.
Nogi poniosły mnie w stronę domu Ignaczaków. Szłam powoli, nigdzie się nie spiesząc, więc dotarłam do celu w ciągu trzydziestu minut. Ot, taki sobie spacerek.
Weszłam do domu, nawet nie pukając. Już będąc w przedpokoju usłyszałam ożywioną rozmowę kilku mężczyzn. Uśmiechnęłam się i wkroczyłam do salonu, gdzie na kanapie siedzieli Igła, Zibi, Piotrek oraz Grzesiek i oglądali jakiś mecz. Jak oni siebie dość nie mieli? Razem w reprezentacji, razem na treningach klubowych i jeszcze godziny wolne.
Na jednym z foteli siedział Sebastian, a w kuchni urzędowały Iwona i Dominika.
- Witam! - krzyknęłam rozradowana, a wszystkie twarze zwróciły się ku mojej osobie.
- Ooo! Jak miło cię widzieć, Serniczku! - ucieszył się Bartman. - Może ty nam powiesz – wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Niby co? - spytałam nie wiedząc o, co chodzi; zajęłam miejsce na drugim fotelu i pomachałam wesoło do Iwony oraz jej córki.
- I się zaczyna... - jęknął Grzesiek, a ja na niego spojrzałam.
- No, bo wiesz... Chcemy wiedzieć... - zaczął atakujący.
- Czy wybrałaś już suknię ślubną? - dokończył za niego Cichy Pit, a mnie totalnie wbiło w fotel, na którym siedziałam.

Co?! Jak suknia?! I to jeszcze ślubna?! O czymś nie wiem i to jeszcze związanego z moją osobą?!

- Nie rozumiem... - odezwałam się po kilku sekundach.
Minę to musiałam mieć nie z tej ziemi, bo wszyscy siatkarze, oprócz Grześka nie mogli powstrzymać się od śmiechu.
- No wiesz, skoro Kosa przychodzi na treningi ze śniadaniem, które... - zaczął Igła.
- Nie widzę związku – odezwał się zrezygnowany Grzegorz.
- Przypomnij sobie, co Igła powiedział dzisiaj rano – powiedział ZB9.
- Do pracy tylko żona robi śniadanie i kawę! - przypomniał mu Piter.
Wpatrywałam się w tę trójkę i nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc zaczęłam się śmiać.
- Wyobraźnie, to wy macie nie z tej ziemi – odparłam dalej się śmiejąc.
- Zgadzam się – poparł mnie Kosa.
- Grzesiek wpadł po portfel, a tak się złożyło, że nie wypił kawy, no to jako dobra przyjaciółka mu pomogłam – wyjaśniłam.
- Układ czysto przyjacielski – dopowiedział czarnowłosy środkowy.
- A potem odwdzięczył się robiąc obiad mnie – i właśnie teraz ugryzłam się w język.
Wszystkie spojrzenia zebranych wbiły się we mnie, a Grzesiek oparł sobie czoło na dłoni. Ten mój pieprzony, niewyparzony język! Teraz to jeszcze bardziej będą gadać. Jezu, co ja narobiłam!
- Jak pięknie – wyszczerzył się Piter.
Spojrzałam przepraszającym wzrokiem na Kosę, który wpatrywał się we mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami. Wiedziałam, że teraz to oni żyć nam nie dadzą, a przecież byliśmy tylko i wyłącznie przyjaciółmi. Był przyjacielem, od którego czasem wzroku nie mogłam oderwać i tonęłam w jego czekoladowych tęczówkach, no pięknie! Teraz to wkopuję jeszcze samą siebie!
- Czy Karol o tym wie? - zaśmiał się Igła.
- Chłopaki, proszę was – powiedziałam. - My jesteśmy tylko przyjaciółmi – mój głos był stanowczy.
- Nie wytłumaczysz im tego – odezwał się Grzesiek.
- Krzysiek – odezwała się Iwona i wkroczyła do salonu.
- Tak, kochanie? - zapytał dalej się szczerząc.
- Jeszcze raz coś powiesz na temat Emilii i Grześka, to będziesz dzisiaj spał na kanapie – oznajmiła słodko i ruszyła na górę.
Atakujący razem z blondynem wybuchnęli śmiechem, a ja miałam ochotę rzucić się Ignaczakowej na szyję i dziękować; podobnie było z Kosą. Igła już tak szczęśliwej miny nie miał.
- Ale jak to? - zapytał patrząc w stronę żony.
- Normalnie – wzruszyła ramionami, nawet na niego nie patrząc.
Piter i ZB9 tarzali się już ze śmiechu na podłodze.
- A wy – teraz Iwona się odwróciła i wbiła wzrok w śmiejących się siatkarzy – niech jeszcze raz coś usłyszę, zakaz wchodzenia do tego domu – powiedziała stanowczo, a chłopaki spojrzeli na nią już nie śmiejąc się. - No i tak ma być – uśmiechnęła się do mnie, na co odwzajemniłam uśmiech, i zniknęła na górze.
- Dzięki! - krzyknęliśmy razem z Grześkiem w tym samym momencie.
Mój wzrok napotkał wzrok Kosy. Mimowolnie się uśmiechnęłam, a środkowy to odwzajemnił i uniósł kciuk w górę.
Od dzisiaj wielbię jeszcze bardziej Iwonę Ignaczak!

- Zibi, mógłbyś podać mi mój portfel? - zapytałam będąc w kuchni, a moja torebka została w salonie, gdzie siedział już tylko Bartman.
- Jasne! - krzyknął, a po chwili pojawił się w kuchni, w którym byłam razem z Iwoną i Grześkiem. - Kto to? - zapytał wskazując zdjęcie dwudziestodwuletniego chłopaka, które było w moim portfelu.
- Kuzyn – skłamałam i wyrwałam mu portfel z rąk.
- Od kiedy to nosi się zdjęcie kuzyna w portfelu? - popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- No widzisz, u mnie wszystko jest możliwe – odpowiedziałam niezbyt miłym tonem głosu i wyciągnęłam z portfela banknot dwudziestozłotowy, który podałam Iwonie.
- Muszę się do tego przyzwyczaić – uśmiechnął się i wyszedł z kuchni, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie będę musiała się tłumaczyć.
- Kosa idziesz z nami? - usłyszeliśmy krzyk Krzyśka.
- Jasne! - odkrzyknął i ruszył w stronę dochodzącego głosu Igły. Na chwilę złapałam z nim kontakt wzrokowy, ale spuściłam wzrok i przełknęłam ślinę.
- Kiedyś będziesz musiała im powiedzieć – odezwała się Ignaczak, kiedy Kosa był już poza zasięgiem naszych głosów.
- Wiem – pokiwałam głową patrząc jej w oczy. - Powiem, niedługo – powiedziałam pewnie, a żona libero kiwnęła głową.

Kilka minut po osiemnastej pożegnałam się z siatkarzami oraz Ignaczakami i ruszyłam do swojego mieszkania, myśląc o tym całym ślubie, który wymyślili Igła, Zibi oraz Piter. Śmieszne samo w sobie, przynajmniej tak próbowałam sobie wmówić.
Szybko dotarłam do mojego lokum. Mimo że spałam do późna, to walnęłam się na kanapę i szybko odleciałam w krainę snów.
Idę długim korytarzem odziana w białą, długą suknię z gorsetem, w dłoniach trzymając bukiet z herbacianych róż, a na głowie widnieje krótki welon oraz wpięty jakiś kwiatek. Idę i idę, aż w końcu staję przed drzwiami kościoła, w którym jest pełno znanych mi ludzi. Są Ignaczakowie, Karol i jego rodzina, babcia, Piotrek, Zibi, a nawet moi nieżyjący rodzice. Patrzę po wszystkich uśmiechniętych osobach i sama się uśmiecham. Nagle pod rękę łapie mnie mój tato, a mój uśmiech jeszcze bardziej się powiększa. Muzyka zaczyna grać, a my razem kroczymy przez kościół, aż do ołtarza, gdzie odziany w czarny garnitur i biały krawat czeka już uśmiechnięty od ucha do ucha Grzesiek. Łapię z nim kontakt wzrokowy, a on coś mówi, ale nie udaje mi się tego wychwycić. Przez całą ceremonię stoję wpatrzona w czekoladowe tęczówki Kosy; nie mogę oderwać od nich wzroku.
- Możesz pocałować pannę młodą – dociera do mnie wreszcie dźwięk jakiegoś głos; należy on do księdza.
Twarz Grześka szybko znalazła się obok mojej. Uśmiecham się szeroko i zamykam oczy w oczekiwaniu, aż usta środkowego dotkną moich.

DRYŃ! DRYŃ!
Otworzyłam szybko oczy i usiadłam na kanapie. Przez chwilę patrzyłam tempo w obrazek wiszący na ścianie myśląc co zobaczyłam we śnie.
- Zdecydowanie za dużo rozmów o ślubie – pokręciłam głową.
DRYŃ! DRYŃ!
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę dwudziestą trzecią.

Kogo niesie o tej porze, do jasnej Anielki?!

Niechętnie wstałam z kanapy i udałam się w stronę drzwi myśląc dalej o śnie. Ślub i to jeszcze z Grześkiem? Igła razem z Piotrkiem i Zbyszkiem nie powinni poruszać tego tematu nigdy więcej, bo będzie mnie to nawet w snach dopadało.
Przetarłam oczy i przekręciłam klucz w zamku. Otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazał się wysoki dwudziestokilkuletni, brązowowłosy mężczyzna.
- Yyy.. - wydukałam. - Tak?
- Cześć – uśmiechnął się. - Wprowadziłem się dzisiaj, tutaj obok – pokazał drzwi z numerkiem trzy. - Zabrakło mi cukru, więc jeśli można...
- Tak, jasne – na mojej twarzy pojawił się zbłąkany uśmiech.
Wpuściłam mężczyznę do środka i zamknęłam drzwi.
- Tak w ogóle, to jestem Paweł – przedstawił się i wyciągnął przed siebie rękę.
- Emilia – uścisnęłam dłoń i zaprosiłam go do kuchni.
- Mam nadzieję, że cię nie obudziłem?
- Nie – skłamałam i wyciągnęłam z szafki torebkę cukru.
- Widzę, że wierna z ciebie kibicka – powiedział wskazując przewieszoną przez oparcie krzesła koszulkę Mistrza Polski z zeszłego sezonu.
- Jestem też ich oficjalnym fotografem od tego sezonu – poinformowałam z uśmiechem i wręczyłam mu cukier.
- Serio? - zdziwił się. - To super! - uśmiechnął się. - Dzięki za cukier – uniósł do góry torebkę. - Oddam jutro, kiedy zrobię zakupy – obiecał i skierował się w stronę wyjścia.
- Okej, okej – pokiwałam głową idąc za nim.
- To do zobaczenia, sąsiadko – pożegnał się, kiedy był już poza moim mieszkaniem.
- Do zobaczenia – uśmiechnęłam się zamknęłam drzwi.
No, całkiem miłego sąsiada będę mieć. Ale kto o dwudziestej trzeciej przychodzi po cukier? Ciekawy sąsiad, nie ma co...


A co mi tam, macie dzisiaj! ;D Mam nadzieję, ze się spodoba i zostawicie komentarze :)
Nasi wczorajszy mecz przegrali, ale moim zdaniem ten nasz MŁODY SKŁAD się spisał :) I niektórzy mogą się pochwalić debiutem w Kadrze, taki Andrzej Wrona, czy Wojtek Włodarczyk! ;D
Mam dla Was niespodziankę! Od dzisiaj do następnego piątku, to jest 31 maja, epizody będą się pojawiały CODZIENNIE ;D Mam nadzieję, że to co nabazgroliłam Wam się spodoba ;D
Pozdrawiam, poziomkowa ;*

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci
UWIELBIAM TO ZDJĘCIE! ♥
♥ ♥

piątek, 24 maja 2013

Dwadzieścia siedem

Następnego ranka jak zawsze obudził mnie budzik. Zwlekłam się leniwie z łóżka i poczłapałam w stronę kuchni potykając się przy okazji o swoje własne kapcie, które leżały w progu drzwi do sypialni.
Robiłam sobie właśnie kanapkę, z zamkniętymi oczami, muszę dodać, kiedy zadzwonił dzwonek.

Kogo niesie o tej porze?

Ruszając się jak mucha w smole podeszłam do drzwi i przekręciłam zamek. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam w nich uśmiechniętego Grześka.
- Co ty tu...? - zaczęłam, ale właśnie wtedy przypomniałam sobie dlaczego tutaj jest. - No tak, portfel, zapomniałam – powiedziałam i ruszyłam w stronę salonu.
- Zwlokłem cię z łóżka? - zapytał i zamknął drzwi, po czym ruszył za mną.
- Nie – pokręciłam głową i chwyciłam czarny portfel Kosy. - Jak dobrze, że dzisiaj nie muszę być na waszym treningu – westchnęłam i oddałam środkowemu jego portfel. - Chyba bym zasnęła na krzesełku z aparatem w dłoni...
- Aż tacy nudni jesteśmy? - zaśmiał się czarnowłosy chowając swoją zgubę do kieszeni.
- Nie – pokręciłam głową z lekkim uśmiechem. - Ale jestem tak zmęczona, że zaraz znowu przywitam swoje łóżko.
- Nic mi nawet nie mów o łóżku – jęknął i przetarł otwartą ręką prawą stronę swojej twarzy. - Zasnąłem dopiero po szóstej – skrzywił się.
- To coś ty robił? - zapytałam wchodząc do kuchni.
- Nie mogłem zasnąć – oznajmił, a ja wyciągnęłam kubek, który można było zabrać do samochodu oraz kawę.
- No to współczuję – powiedziałam i wsypałam trzy łyżeczki brązowego proszku do kubka. - A śniadanie w ogóle zdążyłeś zjeść? - spytałam patrząc na niego.
- Coś tam przegryzłem – odpowiedział, a w tym samym momencie zagotowała się woda, którą nastawiłam jeszcze przed przyjściem środkowego.
- Nie jest to jakieś total full wypas, – zaczęłam i otworzyłam szafkę – ale mnie potrafi nasycić – wyciągnęłam z szafki wafelki z pełnoziarnistego zboża z jakimiś dodatkami i rzuciłam prosto w jego ręce.
- Dzięki – uśmiechnął się patrząc na mnie.
Odwzajemniłam uśmiech i wlałam do kubka wodę, a chwilę później wsypałam trzy łyżeczki cukru i wszystko zamieszałam.
- Masz w prezencie jeszcze to – powiedziałam zakręcając nakładkę na kubek, aby kawa, która była w środku, się nie wylała i po chwili podałam mu kubek.
- Nie musiałaś – odpowiedział.
- Daj spokój, musisz się dynamicznie ruszać na boisku, a nie jak mucha w smole – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Dziękuję – uśmiechnął się.
- Nie ma za co, a teraz sio! - wskazałam mu drzwi. - Pan idzie na trening, a ja spać.
Zaśmiał się lekko i ruszył w stronę wyjścia z mojego mieszkania.
- Jeszcze raz dziękuję – uśmiechnął się Grzesiek, kiedy stał już na klatce schodowej. - I za śniadanie i za portfel.
- Nie ma za co – wyszczerzyłam się. - Na razie – pomachałam.
- Kolorowych snów – uśmiechnął się i ruszył w stronę schodów, a ja zamknęłam drzwi.
Ziewnęłam przeciągle i ruszyłam w stronę sypialni, aby powrócić do pięknej krainy snów...

Grzesiek wskoczył do alfy i włączył radio, z którego popłynął jakiś anglojęzyczny utwór. Odpalił silnik i wyjechał spod osiedla, na którym mieszkała Emilia. Uśmiechnięty od ucha do ucha włączył się w ruch uliczny i upił łyk gorącej kawy przygotowanej przez blondynkę. Od razu poczuł się lepiej. Ta dziewczyna sprawiała, że nie sposób było się nie uśmiechnąć na sam jej widok. Od jej osoby emanowała energia, chęć przeżycia życia jak najlepiej i najszczęśliwiej. Było też pewne – z tą dziewczyną nudzić się nie da.
Przez głowę Grześka zaczęły przelatywać obrazy z pobytu w Gdańsku. Sposób w jaki potraktowała niedoszłą teściową był zaskakujący, ale też zabawny, oczywiście nie dla pani Jadwigi, ale dla nich jak najbardziej. Kosa utwierdził się w przekonaniu, że z Emilią się nie zadziera, ale jak już zadarłeś, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że będziesz spisany na straty.
Jazda samochodem wtedy po badaniach; rozwiane blond włosy, wielki uśmiech na twarzy i oczywiście aparat w rękach. Właśnie tak zawsze chciał ją widzieć środkowy.
Z zamyślenia wyrwał Kosę dźwięk klaksonu. Dopiero teraz zauważył, że światło zmieniło się już na zielone. Szybko ruszył z miejsca i spojrzał na godzinę, czy aby przypadkiem nie spóźni się na trening; nic na to nie wskazywało.
Dziesięć minut później zaparkował samochód na parkingu przed halą Podpromie. Chwycił w ręce, puste już pudełko po ciastkach, która dała mu Emilka oraz kubek z kawą i wyszedł z samochodu. Z bagażnika wyciągnął torbę treningową i ruszył w kierunku hali.
- Witam – obok niego pojawił się nagle uśmiechnięty Krzysiek.
- A cześć – odwzajemnił uśmiech środkowy i uścisnął dłoń libero.
- Siema! - w towarzystwie pojawili się również Piotrek i Zbyszek.
- Ej, czy to nie jest przypadkiem kubek Emilii? - zapytał Ignaczak wskazując naczynie, które Kosa trzymał w prawej dłoni.
- Yyy... - zająknął się czarnowłosy środkowy.
- Ej, a to są jej ciastka! - powiedział głośno Piter wyciągając z dłoni Kosy pudełko.
- Co tu jest grane? - zapytał szczerzący się Bartman.
- Była kolacja? - dopytywał się uśmiechnięty Igła. - Bo śniadanie na pewno – wyszczerzył się.
- Dajcie spokój – westchnął Grzesiek.
- Niedawno ćwiczyli wyjście z kościoła po ceremonii ślubnej, – przypomniał blondyn – a teraz wspólne śniadanie... - szczerzył zęby w uśmiechu. - To co będzie dalej?
- Wybrałeś już pierścionek zaręczynowy? - zaśmiał się atakujący.
- Ej, ale najpierw to by wypadało zapytać mnie o zgodę! - przypomniał o sobie Igła.
- Zostawiłem u niej portfel i dzisiaj rano po niego przyjechałem – wyjaśnił Grzesiek.
- I przy okazji wpadłeś na śniadanie – dopowiedział Piter.
- Zrobiła mi tylko kawę! - podniósł głos czarnowłosy środkowy.
- To tak to się teraz nazywa? - zapytał śmiejący się Nowakowski.
- Zrobiła ci kawę do pracy – zauważył Igła i otworzył drzwi od hali; wszedł do budynku pierwszy, a za nim wtoczyli się pozostali siatkarze. - Mnie kawę do pracy robi tylko i wyłącznie moja żona – wyszczerzył się libero.
- No widzisz, my z Piotrkiem tak dobrze nie mamy – powiedział ZB9. - Właśnie, Pit! Jak myślisz, znamy już swoje przyszłe żony? - zapytał atakujący środkowego.
Kosa miał ochotę walnąć się otwartą dłonią prosto w czoło. Z Emilią łączy go tylko przyjaźń, nic więcej, ale oczywiście niektórym osobom tego się wytłumaczyć nie da.
- Kto wie, kto wie – odparł uśmiechnięty Chichy Pit.
- Kosa, więc co chcecie dostać jako prezent ślubny? - ciągnął temat libero. - Wiesz, możemy się z chłopakami złożyć i zafundować jakąś fajną wycieczkę...
- Igła, błagam, zamknij się – powiedział głośno Kosa i wszedł do szatni, gdzie byli już zebrani wszyscy zawodnicy.
- Słuchajcie! - wydarł się ZB9. - Kosa wychodzi za mąż! - ryknął szczęśliwy.
- Chyba się żeni! - doprowadził zdanie do porządku Cichy Pit.
Grzesiek usiadł zrezygnowany na ławce.
- A mniejsza z tym! - machnął ręką atakujący. - Będziemy się bawić na weselu! - ryknął zadowolony i zaczął tańczyć, a reszta Polaków oraz Olieg Achrem i Lukas Tichacek razem z nimi.
- Can you say in English? - spytał Paul Lotman, ponieważ on, podobnie jak i Jochen Schops, nie zrozumieli, co powiedział i dlaczego był taki rozradowany.
- Kosa is getting married! - ryknął jeszcze głośniej.
Amerykański przyjmujący oraz niemiecki przyjmujący rzucili się z gratulacjami na Grześka.
- I'm not getting married! - krzyknął, ponieważ nerwy mu puściły.
Wszyscy spojrzeli na niego uważnie.
- Kto się żeni? - spytał zadowolony Marcin Ogonowski, który wszedł do szatni.
- Nikt się nie żeni! - odpowiedział głośno Kosa i chwycił swój strój na trening. - Igła, Zibi i Pit talk nonsense!
- And I thought that dance at the wedding! - mruknął Lotman.
Kosa pokręcił głową i zaczął się przebierać.
Inni siatkarze zrobili tak samo jak on.
- I tak wiem, że będę się bawił na jego weselu z Emilką – powiedział cicho Zibi do Ignaczaka i Piotrka.
- Oj tak – wyszczerzył się środkowy o blond włosach i włożył na siebie koszulkę.
- Lepszego kandydata dla niej nie znajdę – wyszczerzył się Igła i ściągnął swoją koszulkę, aby założyć tę, która przeznaczona była na trening.

Przez kolejne dwie godziny treningu Piotrek, ZB9 oraz Igła rozmyślali na temat dwóch osób, dwóch bliskich im osób, trzeba dodać. Każdemu z nich przebiegł przez głowę obraz Emilki w sukni ślubnej. Oczywiście każdy wyobrażał ja w sobie totalnie innej kreacji.
Nowakowski widział blondynkę w długiej, skromnej sukni z koronką na ramionach, Igła w długaśnej kreacji, gdzie w różnych miejscach poprzyczepiane były malutkie, czerwone różyczki, a Zibi wysilił wyobraźnię na tyle, że Emilia wyglądała, jakby brała ślub królewski; długaśny tren, podobnie jak welon, gorset, który wykonany był z malutkich błyszczących się kamyczków, a na to wszystko delikatna koronka.
Libero tak się zamyślił, że dostał prosto w twarz piłką od Oliega Achrema, co dziwne piłkę mógł swobodnie obronić. Piter kompletnie zgubił się dwa razy w bloku, a Bartman kilka razy nie trafił w boisko, posyłając piłkę w kilkumetrowe auty. No, trener Kowal zdarł sobie trochę gardła, właśnie przez tych trzech zawodników.
Kosie również blondynka z głowy wyjść nie mogła. Widział ją jak przygotowywała dla niego kawę w o wiele za dużej koszulce i bosych stopach. Do tego uśmiech, który działał na niego w jakiś wyjątkowy sposób. Nigdy czegoś takiego nie miał. Żaden uśmiech nie wywierał na nim takich emocji i wiary, że wszystko się uda. Myślał o tym wszystkim, o czym mówili jego kumple. Pokręcił głową na wspomnienie tych wszystkich słów na temat ich ślubu, który nie miał prawa się odbyć. Emilka była tylko i wyłącznie jego przyjaciółką. Myślenie, że może być kimś więcej było niedopuszczalne, przynajmniej dla Grześka.
- Przyjaźń, to przyjaźń – mruknął do siebie i posłał piłkę na drugą stronę boiska trafiając w pomarańczowe pole, w którym chłopaki zostawili lukę.
Kolejna zagrywka nie wyglądała już tak samo, ponieważ poleciała w aut.
Mimo że nie dopuszczał do siebie myśli, że kiedyś Emilia mogłaby stanąć obok jego boku jako jego małżonka, to przez głowę przeszła mu myśl, jak dziewczyna mogłaby wyglądać w sukni ślubnej. Kreacja bez ramiączek, gorset, który posypany był malutkimi świecącymi kamyczkami i, z którego wychodziły bufiaste falbany, które sięgały do ziemi, a do tego niezbyt długi welon. Blondynka w jego wyobraźni wyglądała jak księżniczka z bajki. Jego bajki, która nie miała prawa się spełnić.
Grzesiek odsunął od siebie przyjemne myśli i rozejrzał się po boisku, na którym stał sam, ponieważ koledzy siedzieli już na krzesełkach i popijali swoje napoje.
- Ej, Kosa! - ryknął do niego Zibi. - Co ty tam sam tak stoisz?!
- Już idę! - odkrzyknął do niego i ruszył w stronę krzesełek.
- O czym tak myślałeś intensywnie? - zapytał Igła podając mu jego butelkę z wodą.
- Chyba o kim – wyszczerzył się Piotrek.
- Dzięki – Grzesiek wziął od libero butelkę i szybko ją odkręcił.
- Jeszcze pytasz! - prychnął polski atakujący. - Rozlazłe spojrzenie, nie kontaktuje, to jasne, że o Emilii – wyszczerzył się.
Biedny Kosa, aż zakrztusił się wodą, którą wlewał do swojego organizmu.
- Strzał w dziesiątkę! - Piter przybił Zbyszkowi piąteczkę.
Grzesiek westchnął i odłożył butelkę na swoje miejsce.
- Wrzućcie na luz – powiedział do chłopaków. - Ja się z Emilią tylko przyjaźnię – powiedział twardo.
- A ja jestem najwyższym libero na świecie! - prychnął Ignaczak, co wywołało śmiech Bartmana i Nowakowskiego.
Czarnowłosy środkowy spojrzał na Igłę ze zrezygnowaniem w oczach i pokręcił głową.
- Wierzcie albo nie – powiedział tylko i ruszył w stronę szatni.
Szybko przebrał się w czyste ciuchy i opuścił halę żegnając się z kumplami z klubu.
Wrzucił torbę na siedzenie kierowcy, a na nią położył pusty już kubek, który był własnością Emilii. Uśmiechnął się sam do siebie i odpalił silnik alfy.

Obudziłam się kilka minut przed dwunastą. Leniwie podniosłam się z łóżka i na boso wyszłam z sypialni. Z zamkniętymi oczami, ziewając i drapiąc się w tył głowy stanęłam jak wryta na pierwszym, zimnym kafelku mojej kuchni, ponieważ usłyszałam jak coś szeleści. Otworzyłam szybko oczy i mało, co moja szczęka nie znalazła się na podłodze wyłożonej brązowymi kafelkami...





No i mamy piątek! ♥ Przepraszam, że o tej porze, ale wcześniej nie dałam rady ;)
Sezon reprezentacyjny oficjalnie otwarty! I otwarty zwycięstwem nad Serbami ♥ Polska – Serbia ♥ (29;27, 25;21, 22;25, 25;19)
KOCHAM WAS CHŁOPAKI! ♥
  http://networkedblogs.com/LvwiZnowe filmiki od Igły! ;D A poza tym- - Igła prorok, chyba każdy wie o co chodzi! ;D
Twitter mi zablokował konto, więc jedna dziewczyna poprosiła, abym założyła na facebook'u, więc spełniłam jej prośbę :) Więc jeśli czytacie, to lajkujcie: 
https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci :) Zapraszam! :)
No to czekamy na jutrzejszy mecz! ;D
Udanego weekendu Wam wszystkim życzę! ;*


Dziękuję za ponad 50 tysięcy wyświetleń! (dokładniej: 50 381) ♥

poziomkowa ;*



http://na-dnie-szuflady.blogspot.com/ :)