piątek, 30 sierpnia 2013

Osiemdziesiąt

Święta jak to święta. Spędzone w miłym gronie i przyjemnie. Tylko znowu tyle jedzenia... Mama Grześka i Kamili była bardzo podobna do mojej babci. Nie dało jej się przetłumaczyć, że nie jest się głodnym.
- Już wiem, jak się czujesz, kiedy nie chcesz odmówić, a w brzuchu już ci się nie mieści – mruknęłam do Grześka, kiedy siadałam obok niego na kanapie z kawałkiem ciasta na talerzyku.
Na moje słowa się zaśmiał i cmoknął mnie w policzek.
- Pomógłbym ci, ale to taki mały kawałek – rozejrzałam się dookoła; Kamila razem ze Zbyszkiem i z jej rodzicami rozmawiali o czymś zażyle w kuchni, a mała Julka smacznie spała sobie na kanapie, która poobkładana była pufami i poduszkami, aby przypadkiem nigdzie nie poleciała – że będziesz go miała na – nie zdążył skończyć, ponieważ kawałek karpatki wylądował w jego ustach.
- Widzisz, ty go miałeś na jeden gryz – wyszczerzyłam się i pocałowałam w policzek.
Środkowy przełknął ciasto i spojrzał na mnie uważnie.
- Masz trzy sekundy – powiedział z uśmiechem.
- Trzy sekundy na co? - nic nie rozumiałam.
- Na ucieczkę – poinformował, a ja wybałuszyłam na niego oczy.
O cholera, a miałam być grzeczna! Tylko jak to zrobić skoro zaraz będzie cię gonił ponad dwumetrowy siatkarz?!
Poderwałam się z kanapy i ruszyłam w stroną kanapy.
- Trzy! - usłyszałam zadowolony głos Grześka.
- A gdzie jeden i dwa? - spytałam wkładając buty.
Pojawił się w przedpokoju. Podniosłam głowę i napotkałam zdezorientowane spojrzenia rodziny Grześka i Zbyszka, który miał ochotę wybuchnąć śmiechem.
Kurde! A myślałam, że to on coś wywinie!
- Dwie sekundy – szepnęłam do środkowego i wybiegłam z domu nie zamykając drzwi.
Najszybciej jak tylko mogłam ruszyłam dróżką na ogródek. Kiedy byłam gdzieś w połowie ogrodu, obejrzałam się za siebie i zauważyłam biegnącego truchtem w moją stronę Grześka. Przyspieszyłam i chwilę później byłam już schowana za wielkim pniem drzewa, na którym ulokowany był drewniany domek.
- Twoi rodzice nas zabiją – zaśmiałam się czując coraz bliższą obecność środkowego.
- A mają za co? - usłyszałam jego głos dochodzący z moje prawej strony, ale kiedy odwróciłam głowę w tamtą stronę, nikogo nie zobaczyłam.
Odwróciłam się z powrotem i aż krzyknęłam.
- Aż taki straszny jestem? - zaśmiał się siatkarz przybliżając się do mnie.
- A jak! - puściłam mu oczko i powoli zaczęłam znowu oddychać tak jak trzeba. - Gdyby ktoś cie w nocy zobaczył, to zacząłby krzyczeć – zaśmiałam się.
- Ej, nie przeginaj! - odezwał się głosem małego dziecka, któremu ktoś zabrał zabawkę.
Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i spojrzałam prosto w czekoladowe tęczówki, które sprawiały, że od razu miękło mi serce, a cała ja wpadałam w stan zahipnotyzowania. Nie zauważyłam nawet, kiedy Grzesiek zbliżył się na tyle, że był milimetry od moich warg. Chciał złączyć nasze usta w pocałunku, ale przyłożyłam mu wskazujący palec do warg.
- Mogę prowadzić w drodze powrotnej? - uniosłam brew do góry.
Pokręcił głową.
Zabrałam palec z jego ust i ruszyłam przed siebie.
- Czekaj! - krzyknął za mną, lecz nie odwróciłam się. Po chwili złapał mnie za rękę odwrócił w swoją stronę. - Dziwnie wygląda, jak kobieta prowadzi, a mężczyzna siedzi z boku... - mruknął.
Wzruszyłam ramionami.
A co mnie obchodzi, jak to wygląda? Uwielbiam jazdę samochodem, hallo!
- Połowę drogi ja, połowę drogi ty? - zaproponował.
Zamyśliłam się przez chwilę.
- Stoi! - wyszczerzyłam się i wyswobodziłam z jego objęć, po czym zaczęłam biec w stronę podjazdu.
- A jakieś dziękuję?! - usłyszałam krzyk Grześka.
Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i utworzyłam nową wiadomość i napisałam „W domu ;D”, po czym wybrałam numer środkowego i wysłałam. Po kilku sekundach Kosok wyciągnął z kieszeni komórkę. Kiedy przeczytał esemesa ode mnie zaczął się śmiać i pokazał w moją stronę kciuk w górę.
Oj, złamię kilka przepisów drogowych...

Kolejne cztery dni spędziliśmy z Grześkiem prawie osobno. On biegał na treningi dwa razy dziennie, a ja siedziałam nad projektem ogrodu oraz byłam w Gdańsku na badaniach, które wypadły bardzo dobrze. Za każdym razem, kiedy zasiadałam z ołówkiem w ręku, żałowałam, że nie ma przy mnie środkowego. Zawsze, kiedy miałam wolną rękę, cieszyłam się niesamowicie, ale wtedy chciałam projektować ten ogród z Grzesiem. Mogłam jedynie pocieszyć się faktem, że będzie ze mną to wszystko kupował i sadził.
Wieczorem szóstego kwietnia wszyscy zawodnicy oraz sztab i ja, spotkaliśmy się na parkingu przed halą. Wyjeżdżaliśmy do Kędzierzyna, gdzie miał odbyć się pierwszy mecz o tytuł Mistrza Polski.
W niedzielę Zaksa pokonała naszą drużynę do zera, ale w poniedziałek to my cieszyliśmy się ze zwycięstwa trzy do jednego. W klasyfikacji generalnej mieliśmy remis. Kolejne cztery dni przesiedziałam czytając jakąś grubą książkę, którą zapożyczyłam od Grześka oraz pomagałam Kamili z małą Julką.
W sobotę świętowaliśmy na naszej hali zwycięstwo do zera nad drużyną z Kędzierzyna-Koźla. Niestety w niedziele już nie było nam do śmiechu, ponieważ to drużyna Zaksy odniosła zwycięstwo. Pokonali nas trzy do zera. Oznaczało to jedno, przenosimy rywalizację z powrotem do Kędzierzyna i na pewno, jest to ostatni mecz w tym sezonie oraz to, że zwycięzca może być tylko jeden.
Piętnastego kwietnia udało mi się wyrwać na mecz Jastrzębskiego Węgla z Delectą Bydgoszcz. Jaka była moja radość, kiedy drużyna Michała Łaski sięgnęła po brązowy medal Mistrzostw Polski. Pogratulowałam z całego serca Michałowi Kubiakowi oraz reszcie drużyny, a później patrzyłam jak brązowe medale zostają zawieszone na ich szyjach. Straszliwy błąd popełniają telewizje, że nie transmitują meczy o trzecie miejsce.
Do Rzeszowa wróciłam dopiero następnego dnia, ponieważ Kubiak nie zgodził się, abym wracała w nocy. Zostałam na noc u niego i Moniki. A właściwie to na ranek, ponieważ mieli imprezę, więc nieświadomie się na nią wkręciłam. Bawiłam się świetnie, podobnie jak reszta. Trochę brakowało mi Grześka, ale dałam radę bez niego.
Zaprosiłam jeszcze Dzika i Monikę na sobotni mecz do Kędzierzyna. Miałam dwie wolne wejściówki, więc postanowiłam wręczyć je im, taka podzięka za nocleg i świetną imprezę. Kiedy wjechałam do Rzeszowa, od razu pojechałam do swojego mieszkania. Wbiegłam do bloku i stanęłam jak wryta, kiedy zobaczyłam osobę, która siedziała na schodach obok moich drzwi. Torba mało co nie wyleciała mi z rąk.
- Nie spodziewałaś się mnie tutaj, prawda? - zapytała blondyna.
- Czego chcesz? - zapytała mierząc ją wzrokiem.
- Porozmawiać...
- O czym? - zdziwiłam się.
- O Zbyszku – podniosła się ze schodów.
- O ile wiem, to nie masz już z nim nic wspólnego – mało co nie warknęłam.
- Będziemy rozmawiać tutaj? - zapytała patrząc na mnie uważnie.
- A może ja wcale nie chcę z tobą rozmawiać? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Gośka westchnęła zrezygnowana i zaczęła szperać w torebce.
- To chociaż daj mu to – wyciągnęła niedużą białą kopertę i wyciągnęła ją przed siebie.
Zmierzyłam kopertę wzrokiem.
- Nie patrz tak – powiedziała łagodnym tonem. - Proszę cię tylko, o to abyś mu to dała, nic więcej.
- Ty mnie prosisz? - zdziwiłam się.
- Emilia, ja wiem, że nie pałasz do mnie sympatią, zresztą nie ma się co dziwić – nie spuszczała wzroku z moich oczu. - Też znienawidziłabym kobietę, z którą zdradziłby mnie mój facet.
Zgromiłam ją wzrokiem.
- Przepraszam – podrapała się po głowie. - Nie powinnam do tego wracać... Po prostu mu to daj. Nic więcej – położyła kopertę na mojej wycieraczce. - Mam nadzieję, że między tobą a Grześkiem ułoży się jak najlepiej – uśmiechnęła się. I to uśmiechnęła się przyjaźnie, a nie z jakąś wyższością, czy pogardą. Tak jakby naprawdę właśnie tego mi życzyła. - Do widzenia i dzięki – wskazała na kopertę i ruszyła biegiem po schodach.
Dopiero po kilku sekundach dotarło do mojej podświadomości, to co wydarzyło się przed chwilą. Czyżby Gośka zrozumiała swoje błędy? Tylko po co ten list? Nie mogła ze Zbyszkiem porozmawiać normalnie? Czy wie o tym, że atakujący jest w szczęśliwym związku z Kamilą i wychowuje jej dziecko?
Westchnęłam ciężko i podniosłam kopertę z wycieraczki. Znalazłam klucze w torebce i weszłam do mieszkania. Z kieszeni spodni wyjęłam telefon i wybrałam dobrze znany mi numer telefonu...



Przepraszam za sytuację z rana. Po prostu mam małe problemy z Internetem, ale teraz wszystko powinno być już w porządku ;)
Dzięki za TYLE głosów w ankiecie! ;* Jak zobaczyłam liczbę: 95, to aż oczy mi wyszły na wierzch... Jesteście niesamowici, naprawdę! Dziękuję jeszcze raz! ;*
Życzę Wam udanego końca wakacji. Ostatni weekend i raaaano trzeba będzie wstać... Gotowi już do szkoły? ;)
poziomkowa.  

wtorek, 27 sierpnia 2013

Siedemdziesiąt dziewięć

Była godzina druga w nocy, kiedy Grzesiek wyszedł z łóżka i zszedł na dół. Zapalił światło w kuchni i wyciągnął z lodówki sok. Nalał trochę do szklanki i wypił na raz.
- Ja też poproszę – podskoczył na dźwięk głosu swojej siostry. - Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć – podeszła do niego i również wyciągnęła szklankę.
- Czemu nie śpisz? - zapytał nalewając jej do szklanki pomarańczowej cieczy.
- Mała się przebudziła, a później jakoś nie mogłam zasnąć – westchnęła i pociągnęła łyk. - A ty? - spojrzała na brata.
Wzruszył ramionami i wstawił szklankę do zlewu.
- Kiedy wracałam do Polski, nie sądziłam, że spotka mnie tyle niespodzianek – westchnęła i oparła się o blat.
- Ale chyba nie narzekasz? - Kosa również oparł się o blat i spojrzał na siostrę z ukosa.
- Nie mam na co – uśmiechnęła się lekko. - Mam Julkę, Zbyszka, was... Wszystko układa się tak jak powinno.
- No to czym się martwisz? - zapytał siatkarz nie spuszczając z młodszej siostry wzroku.
- Że to wszystko pryśnie jak bańka mydlana? - odwrócił się w jego stronę.
- Niepotrzebnie się o wszystko martwisz – stwierdził siatkarz. - Jak zwykle zresztą...
- A ty się nie boisz, że któregoś dnia Emilka od ciebie odejdzie?
Spojrzał na nią uważnie.
- Nie – pokręcił głową. - I ty też nie powinnaś się bać tego, że Zbyszek od ciebie odejdzie. Siostra, on stracił głowę na twoim punkcie i Julki tak samo.
- A co jeśli coś mu się odwidzi?
- Jak zwykle, za dużo myślisz – westchnął Grzesiek. - Sama sobie tworzysz problemy.
- Ja się po prostu boję.
- Nie masz czego – siatkarz objął ją braterskim ramieniem. - I jeszcze raz ci mówię – spojrzała na niego. - Nie stwarzaj sama sobie problemów, bo to najgorsza rzecz jaką możesz zrobić, żeby sobie przeszkodzić w byciu szczęśliwą – cmoknął ją w czoło.
- Ale mam mądrego brata – zaśmiała się cicho.
- Starsze rodzeństwo zawsze ma racje, pamiętaj o tym – puścił jej perskie oczko i wypuścił z objęć.
Westchnęła głęboko i dolała soku do szklanki.
- Idę spać, ty też się połóż – uśmiechnął się Grzesiek i ruszył w stronę schodów.
Życzyła mu słodkich snów, zupełnie tak jak przed laty, kiedy jeszcze mieszkali w domu rodzinnym i westchnęła przeciągle. Może Grzesiek miał racje? Że sama stwarza sobie problemy, których tak naprawdę nie ma. Przecież Zbyszek ją kocha, mówił jej to nie raz i nie dwa. Ona też go kochała, więc dlaczego się bała? Na to pytanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
Po chwili przestanej nad zlewem, zgasiła światło w kuchni i ruszyła na górę. Cicho otworzyła drzwi od pokoju, gdzie spała jej córka razem ze Zbyszkiem i na palcach weszła do pomieszczenia. Pochyliła się nad łóżeczkiem, sprawdzając czy mała śpi i wślizgnęła się pod kołdrę.
- Gdzie byłaś? - zapytał cicho Zbyszek patrząc na nią.
- Obudziłam cię? - spojrzała na niego. - Przepraszam...
- Nie masz za co – uśmiechnął się do niej i przyciągnął do siebie.
Kamila uśmiechnęła się i zamknęła oczy.
- Powiesz, gdzie byłaś?
- Na dole, musiałam się czegoś napić – odpowiedziała i wtuliła się w silne ramiona ukochanego mężczyzny. - Śpij.
- Ty też – cmoknął ją w czoło. - Kocham cię.
- Ja ciebie też – szepnęła mu w ramię i odpłynęła do krainy Morfeusza.
Zbyszek za to nie mógł zasnąć przez następne pół godziny. Myślał o tym wszystkim, co spotkało go przez te ostatnie kilka miesięcy. Poznał nie tylko miłość swojego życia, ale także przekonał się, że ma przyjaciół, którzy pójdą za nim w ogień, tak samo jak i on za nimi. Nie mógł też zapomnieć o małej istotce, która wniosła do jego życia wiele uśmiechów i radości, ale także kilka nieprzespanych nocy, ale pomimo to, wiedział, że nie zamieniłby tego na nic innego. Za bardzo pokochał kobietę, która spała teraz smacznie w jego ramionach oraz jej córkę. Nie mógł pojąć, jak jej „dziadkowie” tak po prostu ją oddali, a Alex jeszcze po tym wszystkim, zamiast wspierać narzeczoną, ją zdradził. Wyzywał go w myślach już nie jeden raz i wiedział, że gdyby mężczyzna pojawił się teraz, gdziekolwiek blisko jego ukochanych kobiet, nie ręczyłby za siebie. Zdecydowanie za dużo przez niego wycierpiały. Julka nie będzie tego pamiętać, ale za to Kamila owszem, za cholerę nie mógł się z tym faktem pogodzić. Miał tylko cichą nadzieję, że kobieta często do tamtych wydarzeń nie będzie powracała.
Wiedział, że tym razem ta miłość nie minie, tak jak minęła z Gośką, czy dziewczynami jeszcze przed tlenioną blondynką. Nie tym razem. Tym razem wierzył, że z Kamilą razem się ze starzeje i nikt mu tego nie odbierze, bo kochał ją nad życie, a przecież mówią, że silna miłość przetrwa wszystko. Taka właśnie była ich miłość...

Piotrek leżał na niedużym łóżku przykryty do pasa kołdrą i wpatrywał się w plecy śpiącej Ali. Chcieli te święta spędzić razem, tylko razem, więc dlatego zrezygnowali z podróży do którejkolwiek z rodzin i wybrali się do Zakopanego. Co prawda nie były to Święta Bożego Narodzenia i wszystko nie miało tak wielkiej magii, jak opowiadali znajomi, ale i tak miejsce miało coś w sobie.
W pokoju jedyne światło dawał księżyc, który akurat był w pełni, i który pięknie oświetlał nagie plecy dziewczyny śpiącej obok. Nie mógł zasnąć, a to wszystko było spowodowane myślami o Alce. Odmieniła jego życie, zmieniła je diametralnie, na lepsze oczywiście. Teraz, kiedy myślał o tym wszystkim, nie mógł sobie wyobrazić życia bez tej dziewczyny. Zasypiał i budził się obok niej już od kilkunastu dobrych dni, i nie chciał, aby to się kiedykolwiek zmieniło. W jakimś stopniu uzależniła go od siebie. Ale czy właśnie tym nie jest miłość? Uzależnieniem, tyle że w ich przypadku było ono zdrowe. Martwił się, kiedy z jakiejś przyczyny nie odzywała się do niego przez dwie godziny, albo kiedy wsiadała za kierownicę samochodu. Lubił patrzeć na nią, kiedy siedząc w jego bluzie siadała mu między nogami i opierała plecy o jego pierś. Czuł wtedy, że wszystko czego mu trzeba, ma przy sobie i na pewno nie pozwoli temu odejść.
Dzięki dziewczynie poznanej w domu Igły, która latała w samym ręczniku, poznał kogoś z kim chciał spędzić resztę życia. Pokręcił głową z uśmiechem, kiedy przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Emilką. Kto by pomyślał, że ta niziutka blondynka tak zmieni życie ich wszystkich. Grześka, Zbyszka, Ignaczaków, Ali i jego także. Zyskał przyjaciółkę, trochę zwariowaną, ale wiedział, że wskoczyłaby za nim, za nimi wszystkimi w ogień, tak jak i oni za nią. Każdemu życzył takiej więzi przyjaźni, jaka łączyła ich.
Westchnął głęboko i przytulił się do Ali, po czym odpłynął do krainy snów...

Grzesiek leżał w łóżku już przez piętnaście minut i wpatrywał się w spokojnie śpiącą Emilkę. Światło księżyca idealnie oświetlało jej twarz, na której co parę chwil pojawiały się inne miny. Zastanawiał się, co takiego mogło jej się śnić. Uciekała przed kimś, bała się, a po chwili przychodził ktoś i na twarzy pojawiał się uśmiech?
Za każdym razem patrzył na nią z ciepłem i miłością. Kiedy chwytał jej dłoń, wiedział, że razem mogliby pójść na koniec świata. Gdy przytulał ją do siebie, był tarczą i ochroną przed całym złym światem. Kiedy jego usta napotykały jej, przenosił się do całkowicie innego świata. Świata, w którym byli tylko we dwoje, gdzie nikt ich nie mógł zastać. Kiedy jej palce delikatnie dotykały jego nagiej skóry, serce przyspieszało, a rozum całkowicie się wyłączał. Tylko on i ona, nikt więcej nie miał prawa wtedy przebywać w ich intymnym świecie.
- Ja ciebie też – westchnęła blondynka.
Środkowy zaśmiał się cicho i szczelniej opatulił ją kołdrą. Zdarzało jej się mówić przez sen, zauważył to, kiedy nie mógł spać, a fotograf już dawno była w swoim sennym świecie.
Mężczyzna przygarnął Emilkę do siebie i czule pocałował w czoło, po czym zamknął oczy. Teraz o wiele łatwiej było mu przywitać bramy krainy Morfeusza...



Macie jeszcze dzisiaj, podziękujcie ludziom, którzy w tak krótkim czasie oddali tyle głosów w konkursie, hehe ;D Dzięki Wam! ;p
Gdyby komuś opowiadanie się podobało, to może zagłosować w ankiecie po prawej stronie na tym oto blogu: http://kibicowelove.blogspot.com/2013/08/ostatni-etap-przed-nami.html
 :) Dzięki! ;p
Każdy już wie, ale nie byłabym sobą, gdybym tego nie napisała ;p Kubie i Agnieszce Jaroszom urodził się synek Kacper! ;D Miejmy nadzieję, że pójdzie w ślady dziadka i taty ;D Gratulacje! ;p
pozdrawiam ;* 

niedziela, 25 sierpnia 2013

Siedemdziesiąt osiem

 Trzydziestego marca, kiedy zegar wskazał ósmą trzydzieści rano wyjechaliśmy z Rzeszowa. Trochę się bałam, tak samo jak Zibi.
- A co będzie, jeśli jednak nas nie polubią? - zapytał wczoraj wieczorem, kiedy wpadł do mojego mieszkania.
- To będziemy mieli przerąbane – klapnęłam na łóżku.
- Nawet tak nie mów!
- Sam zacząłeś – popatrzyłam na niego z wyrzutem.
- Oni nas wywalą z tego domu, jak się będziemy tak zachowywać – skrzywił się i usiadł obok mnie.
- Umawiamy się, żadnych żartów i przekomarzania – wyciągnęłam dłoń. - I nie ma Serniczka.
Kiwnął głową i uścisnął lekko moją dłoń.
- Boisz się? - spytał patrząc mi w oczy.
- Trochę, a ty? - spojrzałam mu prosto w oczy.
Kiwnął tylko głową.
Przez całą drogę do Katowic, siedziałam jak na szpilkach, a Grzesiek co chwilę posyłał mi uśmiech i mówił, abym się nie denerwowała, przecież jego rodzicie mnie polubili.
Tylko byli ze mną kilka godzin, a nie cztery dni, cisnęło mi się na usta, ale nic takiego nie mówiłam.
Babcia Róża zrozumiała, że święta spędzę z rodziną Grześka. Powiedziała, że jak oni poznali środkowego, tak teraz jego rodzina powinna poznać mnie. Wszystko ładnie, pięknie, ale nie zmienia to faktu, że się nie bałam. Jeszcze z Bartmanem pod jednym dachem.
Około godziny jedenastej parkowaliśmy już pod rodzinnym domem Kosoków. Wyłączyłam radio i wyskoczyłam z alfy. Od razu napotkałam wzrok Zbyszka. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby był aż tak przerażony. Uśmiechnęłam się do niego tylko przyjaźnie i pomogłam Grześkowi w wyciągnięciu dwóch walizek, które ze sobą przywieźliśmy.
- Jak dobrze, że już jesteście! - usłyszałam głos mamy środkowego i odwróciłam się w jej stronę. - Nie mieliście żadnych problemów z dojazdem, prawda? - spytała i przytuliła swoją córkę, a po chwili też i Zbyszka, któremu już nerwy trochę odpuściły. - Zrobiłam już herbatę, kawę, więc zapraszam – uśmiechnęła się i podeszła do mnie, po czym przytuliła. Kiedy już oderwała się ode mnie, dopadła swojego syna, który zaśmiał się tylko i równie mocno ją objął.
Weszliśmy do domu, gdzie przywitał nas tata Grześka. Bartman postawił nosidełko z małą Julką na stole i w tej sytuacji Kamila nie doszła do swojego dziecka, ponieważ zajęli się nim dziadkowie. Siostra Grześka zarządziła, że przyniesie coś do picia, a my ze Zbyszkiem mamy usiąść na kanapie. Chciałam już coś wtrącić, ale mnie powstrzymała, więc posłusznie spełniłam jej życzenie.
- I co, dalej się boisz? - spytałam cicho Bartmana.
Gdzie jest Grzesiek?
Atakujący pokręcił przecząco głową i zapytał:
- A ty?
- Już nie, ale gdzie jest Grzesiek? - spytałam.
- A wchodził w ogóle z nami?
- No właśnie nie wiem – podniosłam się z kanapy. - Pójdę go poszukać.
Mama Kosoków powiedziała, abym sprawdziła na górze, więc udałam się właśnie tam. Pukałam do każdego z pokoi i zaglądałam przez szparkę w drzwiach, ale nigdzie nie znalazłam środkowego. Zeszłam na dół.
- Zaraz wracam – powiedziałam i drapnęłam kurtkę z wieszaka, po czym wyszłam z domu.
Rozejrzałam się po okolicy, nigdzie nie widać Grześka. Po prawej stronie była wyłożona kamieniami ścieżka, więc postanowiłam nią ruszyć. Prowadziła ona do ogródka z tyłu domu. Nie był on zbyt duży, ale w lewym kącie stało wielkie drzewo, którego nie dało się nie zauważyć. Przebiegłam przez cały ogród i zatrzymałam się pod drzewem. Domku, który tam był nie sposób było zauważyć z odległości, dopiero kiedy się podeszło zauważało się nieduży, drewniany domek.
- Grzesiek?
Popatrzyłam w górę.
- Kurwa – usłyszałam jak cicho powiedział i coś poturlało się po podłodze.
- Co ty tam robisz? - zapytałam głośno dalej patrząc w górę.
Wyjrzał przez drzwi i uśmiechnął się do mnie lekko.
- Wejdź po drabince – wskazał umocowane do pnia drzewa szczebelki.
Pokręciłam tylko głową i zaczęłam się wspinać. Kiedy byłam już przy końcu swojej „wędrówki”, Grzesiek wyciągnął do mnie dłoń, którą ujęłam i chwilę później siedziałam już w domku.
- Chyba jesteś trochę za duży – zaśmiałam się widząc jak siedzi po turecku i brakuje paru centymetrów, aby nie dotknął sufitu.
Stwierdziłam, że lepiej będzie również usiąść, więc tak też zrobiłam i zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Na ścianach, w niektórych miejscach, wisiały dziecięce obrazki. Po podłodze walały się porozwalane zabawki, takie jak klocki, proce wykonane pewnie przez dzieciaki, jakieś kredki i miśki.
- Strzelałeś do niewygodnych sąsiadów, czy jak? - zapytałam trzymając w ręku jedną z proce i śmiejąc się przy okazji.
- Strzelałem do dziewczyn – zaśmiał się.
- Jak to do dziewczyn? - spojrzałam na niego unosząc od góry brwi.
- Żartuję przecież – uśmiechnął się. - Bawiłem się z kolegami w wojnę i różne takie.
- A to, do czego służyło? - zapytałam podnosząc z ziemi kawałek wygładzonego drewna, które przypominało długi prostokąt.
- Nóż – wyszczerzył się Grzesiek.
- Nóż? - wybuchnęłam śmiechem.
- No i z czego się śmiejesz? - zabrał mi kawałek drewna, nazywane przez niego nożem. - Mama nam zabrała prawdziwe – sam się zaśmiał.
- Też bym zabrała. Daj dzieciakom ostre narzędzia, przecież się mogą nawzajem pozabijać – zauważyłam.
- My byliśmy odpowiedzialni – bronił się.
- Jasne! - zaczęłam się śmiać i przy okazji oparłam o drewnianą ścianę.
- Chcesz się kłócić? - ze złowieszczym uśmiechem przybliżył swoją twarz do mojej.
- Ja tylko stwierdziłam fakt – wyszczerzyłam się nie spuszczając z jego oczu swojego wzroku.
- Fakt? - uniósł do góry brew. - Mogę też stwierdzić jeden?
Kiwnęłam głową z uśmiechem.
- Jeśli zacznę cię gilgotać, zaczniesz się śmiać – wyszczerzył się i nim zdążyłam zaprotestować, jego długie palce już błądziły po moim brzuchu okrytym tylko bluzką, a ja wybuchnęłam śmiechem.
- Prze... prze.. stań – zdołałam wydukać pomiędzy śmiechem.
- Ej, co wy tam robicie?! - usłyszeliśmy z dołu głos Bartmana; palce Grześka przestały mnie gilgotać, a ja przestałam śmiać.
- Nic! - odkrzyknęłam kręcąc głową.
- Jasne! - krzyknęła Kamila.
Wyjrzeliśmy przez wejście do domku na stojącą pod drzewem parę, która patrzyła w naszą stronę.
- Patrz jaka czerwona! - zaśmiał się Zbyszek. - I ta podwinięta koszulka – gwizdnął, a mój wzrok od razu powędrował na brzuch. Szybko naciągnęłam koszulkę.
- Wcale czerwona nie jesteś – mruknął mi do ucha Grzesiek.
- Ustalacie wersję wydarzeń? - zaśmiała się Kamila.
Brat zmierzył ją wzrokiem, co tylko wywołało jej kolejny śmiech oraz śmiech Zbyszka.
- Mama wołała na obiad, więc ruszcie tyłki z góry i chodźcie – przypomniało się Kamili, co tak naprawdę od nas chciała.
- Już idziemy, idziemy – mruknął pod nosem Grzesiek i schował się w domku.
- Mam schodzić pierwsza? - spytałam odwracając się w jego stronę.
Usłyszałam jak Kamila z Bartmanem oddalają się rozmawiając.
- Panie przodem – wyszczerzył się i wskazał szczebelki.
Uniosłam tylko kciuk do góry i jakimś cudem nie poleciałam wychodząc z domku, aby złapać się szczebelków. Po dłuższej chwili byłam już na dole i patrzyłam jak Grzesiek zwinnie schodzi z drzewa. Kiedy był już na ziemi, chwyciłam go za rękę i wróciliśmy do domu, gdzie reszta siedziała już przy stole.
Nie było tak strasznie jak razem ze Zbyszkiem sądziliśmy.


Macie dzisiaj, gdyż jutro nie będę miała jak dodać ;p Dzisiaj idę na dożynki i zostaję na noc u Przyjaciółki, więc wyszło tak a nie inaczej ;p
O tak, zdecydowanie kciuk w górę! ;D

Udanej niedzieli! ;* 

sobota, 24 sierpnia 2013

Siedemdziesiąt siedem

Rano jak zwykle obudził mnie budzik.
- Zamknij się, do cholery.
Wyłączyłam go nie otwierając oczu. Chwilę tak poleżałam, a w myślach znowu pojawiła się sytuacja z wczoraj.
Otworzyłam oczy i podniosłam się na łóżku. Złapałam pudełeczko tabletek z szafki nocnej i połknęłam dwie pastylki. Dawno nie obudziłam się w tak paskudnym humorze, więc na śniadanie zeszłam dopiero, kiedy zegar wskazywał godzinę ósmą czterdzieści pięć.
Gdy weszłam do restauracji hotelowej, przywitały mnie uśmiechy reprezentantów Asseco Resovi. Wymusiłam dla nich uśmiech i podeszłam do szwedzkiego stołu. Nałożyłam trochę jakiejś sałatki, wzięłam dwie kromki chleba i na każdą położyłam plasterek sera i pomidora. Na nic więcej nie miałam ochoty. Po drodze zrobiłam sobie jeszcze kawę.
Nie usiadłam przy stoliku razem z Piotrkiem, Zbyszkiem i Krzyśkiem, ale zajęłam jakiś podwójny w rogu sali i omijałam ciekawe spojrzenia wszystkich zawodników. Zdziwiło mnie, że nie ma nigdzie Grześka. Pojawił się dopiero, kiedy skończyłam jeść.
Wszedł wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z ciemną karnacją, czarnymi włosami i tymi hipnotyzującymi, czekoladowymi oczami. Aż coś mnie ścisnęło, kiedy zobaczyłam zawieszony na nim wzrok jakiejś młodej kobiety. Przypomniała się sytuacja z wczoraj. Ja jestem zazdrosna o kobietę, która się na niego popatrzyła, a on nawet nie zwrócił na nią uwagi. Przecież ja się jeszcze do tego kelnera uśmiechnęłam. Byłam beznadziejna.
Siedziałam ze wzrokiem wlepionym w nakładającego sobie na talerz jedzenie Grześka i czekałam co zrobi. Szedł w moją stronę, a moje serce zaczęło łomotać jak u zakochanej nastolatki, ale on jakby w ogóle mnie nie widział. Nawet nie spojrzał w moją stronę, tylko usiadł razem z Perłowskim i Lotmanem przy stoliku.
Kolejny raz powtórzę: jestem beznadziejna.
- Mogę już zabrać talerz? - z zamyślenia wyrwał mnie głos kelnerki.
Kiwnęłam głowa i podziękowałam.
Uważnie obserwowałam czarnowłosego środkowego, popijając kawę. Nie tknął prawie nic i był małomówny. Z pomieszczenia zaczęli wychodzić gracze rzeszowskiego zespołu, w tym trójka moich przyjaciół. Żaden z nich do mnie nie podszedł, tylko pomachali, a ja kiwnęłam im głową. Jako ostatni wyszedł Grzesiek i ponownie, nie zaszczycił mnie nawet jednym spojrzeniem. Trzasnęły drzwi i dopiero teraz zorientowałam się co ja w ogóle robię.
Poderwałam się z krzesła, mało co nie rozlewając kawy i wybiegłam z hotelowej restauracji i krzyknęłam:
- Grzesiek!
Do restauracji szło się długim korytarzem, więc nie było tylu gapiów.
Nawet się nie zatrzymał, nie obrócił, ale uczynili to jego koledzy.
- Grzesiek! - krzyknęłam głośniej w ogóle nie spuszczając z niego wzroku.
Zatrzymał się i po chwili wbił we mnie swój wzrok.
- I co, zamierzasz tak robić przez cały czas? - złapałam z nim kontakt wzrokowy, ale nie na długo, ponieważ odwrócił wzrok. - Udawać, że mnie nie ma?
Nic nie zrobił. Stał, milczał, a mnie doprowadzało to do białej gorączki.
- Nic nie powiesz?! - wydarłam się.
- A co chcesz usłyszeć? - spytał patrząc mi już prosto w oczy. - No co? - ruszył w moją stronę, a moje serce zaczęło szybko bić. - Że kocham cię jak wariat, że jak tylko jakiś facet na ciebie spojrzy, to mam ochotę połamać mu nos? - szedł ciągle patrząc na mnie uważnie. - Kocham cię, i to jak wariat, jak jakiś popaprany wariat! Że godziny ciągną się niemożliwe długo, kiedy cię nie ma blisko? To chciałaś usłyszeć, czy jeszcze coś?
Nie zdążyłam już nic powiedzieć, ponieważ usta środkowego z całej siły naparły na moje, a ręce przygarnęły do siebie.
- Dobra ludzie, rozejść się! - usłyszałam zadowolony głos Krzyśka oraz oklaski i gwizdy zawodników.
- Przepraszam – szepnęłam.
- To ja przepraszam – skradł kolejny pocałunek. - I na tym to zakończmy.
Uśmiechnęłam się szeroko. Oplotłam ramionami jego kark i przyciągnęłam do siebie.
Kryzys zażegnany!

Niedziela, niestety mecz przegrany do dwóch. Poniedziałek, wygrana do jednego. Czyli w całej rywalizacji jest po jeden i przenosimy się do Rzeszowa.
We wtorek, kiedy mieliśmy już wyjeżdżać, cała ekipa zaśpiewała głośne „sto lat” dla naszego pana kapitana i ruszyliśmy w drogę do Gdańska. Chłopaki ruszyli zwiedzać miasto, po tym jak powiedziałam im, co warto zobaczyć, a co niekoniecznie i zapisałam adres knajpy, w której mogli zjeść bardzo dobry posiłek, a ja ruszyłam autobusem do kliniki.
Badanie wyszły całkiem nieźle, ale dostałam tabletki na gardło i jakiś mały antybiotyk. Powiedzmy, że siedzenie na zimnym chodniku bez kurtki w marcową noc, nie sprzyja zdrowiu.
Około godziny dziewiętnastej byliśmy już na parkingu pod Halą Podpromie, skąd rozjechaliśmy się do swoich domów.
Następny mecz był dopiero dwudziestego czwartego marca, także chłopaki biegali tylko na treningi dwa razy dziennie. Między jednym treningiem a drugim, jeździliśmy z Grześkiem na budowę i malowaliśmy ściany na górze. Ile było przy tym śmiechu i ile zdjęć. Dostałam nawet papierową czapeczkę, w której, jak to określił trafnie środkowy bloku, wyglądałam jak krasnal.
Dwudziestego w środę, cała góra była już pięknie pomalowana, a ja szczęśliwa, że z malowaniem koniec. Owszem lubiłam to robić, ale jak w całe siedem dni pomalujesz pięć dużych pomieszczeń, to się wraca do domu i marzy tylko o łóżku.
Zrobiło się ciepło, co zaowocowało moimi uśmiechami, kiedy tylko podnosiłam się rano z łóżka. Żegnaj zimo i mrozie, witaj słońce i ciepło!
Dwudziesty pierwszy marzec, pierwszy dzień wiosny i dzień, w którym w domu wszędzie były już panele i kafelki. Pokręciłam głową, kiedy razem z Grześkiem stanęliśmy w przedpokoju, a potem w salonie i na górze.
- Uszczypnij mnie – poprosiłam i wyciągnęłam rękę.
- Gdzie? - zaśmiał się i spojrzał na wyciągniętą rękę.
- Byle gdzie, ważne, żeby uwierzyć, że to się dzieje naprawdę – uśmiechnęłam się i po chwili poczułam małe uszczypnięcie.
- Wierzysz?
Zaśmiałam się tylko i kiwnęłam głową.
Tyle się stało przez te ostatnie kilka miesięcy. Rozstałam się z Jurkiem, wróciłam do dobrych kontaktów z Krzyśkiem, mam prawdziwych przyjaciół i mężczyznę, z którym tworzę dom. Nieprawdopodobne, a jednak. Dużo zmieniło się od dwudziestego drugiego sierpnia. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że będę mieć, to co mam teraz, nie uwierzyłabym, ale brałabym w ciemno.
W sobotę do Rzeszowa zawitali zawodnicy Delecty Bydgoszcz, a w niedziele odbył się pierwszy mecz na naszym własnym parkiecie. Wygrany, trzeba dodać i to trzy do jednego. W poniedziałek taki sam wynik, co dawało nam walkę o tytuł Mistrza Polski.
Od wtorku od godziny ósmej zajęliśmy się meblowaniem kuchni. Ekipa była, meble też, więc wszyscy wzięliśmy się do pracy. Robotnicy przy muzyce i wesołej rozmowie z Grześkiem oraz ze mną montowali meble i sprzęt kuchenny, a my ze środkowym sprzątaliśmy.
O godzinie piętnastej cała kuchnia była już umeblowana. Chwila odpoczynku i przyjechała kolejna ekipa, tym razem do łazienek. Tyle obcych osób przetoczyło się przez ten dom. Trochę głupio mi było, że efekt pracy zobaczą na początku oni, a nie nasi przyjaciele, ale miałam nadzieję, że nam to wybaczą i ucieszą się.
W środę około godziny dwunastej, przywieźli drzwi do każdego z pokoi, stół do jadalni z krzesłami oraz nasze łóżko. Trochę się nachodziliśmy za nim, ale jakoś udało nam się wybrać wzór, a potem złożyliśmy zamówienie, co do wymiarów. Przecież Grzesiek jakoś musiał się wysypiać i móc rozprostować swoje długaśne kończyny.
Mężczyźni ze sklepu pomogli nam wnieść wszystko do domu, a później niektóre rzeczy na górę. Zmachałam się jakbym przebiegła nie wiadomo ile kilometrów, ale po mężczyznach nic takiego nie było widać. Że też musiałam mieć taką słabą formę, psia krew.
Przez dwa kolejne dni zajmowaliśmy się ogródkiem. Kupiliśmy trochę drzewek owocowych, a trzeba było to wszystko ładnie posadzić.
- A może czereśnię posadzimy tam? - spytałam wskazując jeden z końców ogródka.
- Czemu nie? - uśmiechnął się Grzesiek i poszedł w tamtą stronę z łopatą, a ja za nim z drzewkiem w rękach.
Kiedy środkowy kopał dół, ja rozejrzałam się po całej działce z wielkim uśmiechem na ustach.
- Co się tak szczerzysz? - spytał również się uśmiechając.
- Jestem po prostu szczęśliwa, i to twoja zasługa – odpowiedziałam, jakby to była najoczywistsza odpowiedź na świecie.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej i wziął ode mnie drzewko, które wsadził we wcześniej wykopaną dziurę.
- Mama zaprasza nas na Święta Wielkanocne – powiedział nabierając na łopatę ziemię.
- Nas? - spojrzałam na niego uważnie.
- Nas, nas – uśmiechnął się. - Mówi, że Boże Narodzenie spędziliśmy u ciebie, to teraz czas na mnie. I zdradzę ci jeden sekret – podniosłam jedną brew do góry. - Zibi też będzie – uśmiechnął się.
- No to nie wiem, czy ten dom wytrzyma, jeśli będziemy tam we dwójkę – gwizdnęłam, a Grzesiek zaśmiał się cicho.
- Wytrzyma, wytrzyma – powiedział pewnym tonem siatkarz. - To jak, jedziemy do Katowic? - upewnił się zasypując dół.
Westchnęłam i kiwnęłam głową.

Tylko ciekawe, co na to powie babcia?



Kilka minut po godzinie dwunastej, czyli mamy już sobotę;) http://www.youtube.com/watch?v=L5cCYadZkCc co do filmiku, to nie wiem jak Wy, ale ja się domagam tej reklamy bielizny! ;D Poza tym super, że Resovia stworzyła swój własny kanał ;D Jak dla mnie, może nas zasypywać filmikami codziennie!:) http://www.youtube.com/watch?v=1eKBYM_7x7c - muzyka z tamtych lat, a już szczególnie ta piosenka... ♥
Dobranoc! ;*

czwartek, 22 sierpnia 2013

Siedemdziesiąt sześć

Dwadzieścia minut później siedzieliśmy już w przytulnej knajpce i pochylaliśmy się nad kartami menu.
- Dobry wieczór – przywitał się kelner. - Czego się państwo napiją?
Podniosłam na niego wzrok. Wysoki, szczupły i do tego przystojny szatyn wlepiał w nas swój wzrok.
- Sok pomarańczowy – powiedziałam i wróciłam do studiowania karty.
- Dla mnie to samo – odezwał się Grzesiek.
- Dla mnie jabłkowy – tu Piotrek.
- Dwa razy jabłkowy – odezwał się Zbyszek.
- A dla mnie coca-cola – poprosił Krzysiek nie odrywając wzroku od karty.
Mężczyzna kiwnął głową i zniknął z mojego pola widzenia. Zbyszek razem z Piotrkiem zaczęli się śmiać. Spojrzeliśmy na nich z Grześkiem i Krzyśkiem, nic nie rozumiejąc.
- A może pośmiejemy się razem? - zaproponowałam uśmiechając się.
Oboje pokręcili głowami.
Po chwili kelner przyniósł nam nasze napoje.
- Dziękujemy – uśmiechnęłam się do niego lekko i wzięłam łyk swojego soku.
- Wybrali już państwo coś z karty? - zapytał nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Yyy... - luknęłam jeszcze raz do karty. - Poproszę zwykłą margheritę.
Nowakowski razem z Bartmanem ponownie wybuchnęli śmiechem, a ja z uwagą nic nich spojrzałam.
- Coś źle powiedziałam?
Pokręcili głowami dalej się śmiejąc.

Nic z tego nie rozumiem!
Igła razem z Kosą zamówili swoje pizze, a po krótkiej chwili zrobili to również szczerzący się środkowy i atakujący.
- Wy się nawet zachować nie potraficie – powiedziałam, kiedy młody kelner zniknął z pola mojego widzenia.
- On cię wręcz rozbierał wzrokiem – zaśmiał się Zibi.
- Uważaj, bo zwróciłam na to uwagę – odgryzłam się.
- Kosa, uważaj – powiedział śmiejąc się Piotrek.
Spojrzałam na blondyna i atakującego z politowaniem.
- Chłopaki, wam to by się jakiś lekarz przydał, naprawdę.
- Czyli mnie też? - spojrzał na mnie z uwagą Grzesiek.
Przeniosłam wzrok na bruneta.
- O czym ty mówisz? - uniosłam brwi do góry. - Nie masz być o co zazdrosny, on mi się nawet nie podoba! - podniosłam głos.
- Przepraszam, może być pani troszeczkę ciszej? - usłyszałam zza pleców głos jakiegoś mężczyzny.
Odwróciłam się do niego.
- Jasne, przepraszam – uśmiechnęłam się i odwróciłam się do stolika. - Masz mi coś do zarzucenia? - spojrzałam Grześkowi prosto w oczy.
- Ten twój uśmiech... - zaczął Zbyszek, ale przerwał, kiedy moje ostre spojrzenie wbiło się prosto w niego.
- Masz? - zapytałam ponownie patrząc prosto w czekoladowe tęczówki.
Odpowiedziała mi cisza.
- Aha – powiedziałam twardo i wstałam z krzesła. - Dzięki, było przemiło – nie oglądając się na żadnego z siatkarzy ruszyłam do wyjścia.
Nienawidziłam, kiedy ktoś milczał w takich sprawach. Od razu wiadome było, że odpowiedź brzmi tak.
- Em! - krzyknął za mną Grzesiek.
Szłam tak szybko, że nawet nie zauważyłam, że idzie ktoś przede mną. Tak się nieszczęśliwe złożyło, że szedł kelner, który dzisiaj nas obsługiwał i weszłam centralnie w niego, wylewając przy okazji na prawą rękę filiżankę herbaty.
- Dzięki wielkie! - ryknęłam na kelnera i szybkim krokiem ruszyłam do wyjścia.

Super! Lepszego wieczoru dawno nie miałam!
Byłam już kilka metrów od restauracji, kiedy dogonił mnie Grzesiek.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam i wyrwałam rękę z jego uścisku.
- Em...
- Co Em? - spojrzałam na niego. - To Em już się po prostu z grzeczności uśmiechnąć nie może? - mierzyłam jego twarz wzrokiem. Dobrze, że świeciły się uliczne lampy, bo dzięki nim w ogóle cokolwiek widziałam.
- Możesz, przecież nikt ci nie zabrania – chciał ująć moją dłoń, ale cofnęłam się.
- Daj mi spokój! Właśnie widać jak mi ufasz!
Odwróciłam się na piecie i ruszyłam szybkim krokiem w stronę hotelu.
Dogonił mnie. No tak, przecież zapomniałam, że moje dwa duże kroki, to jak dla niego jeden.
- Ufam ci, dobrze o tym wiesz – powiedział. - Najbardziej na świecie.
- Właśnie widać! - odsunęłam się od niego. - Zostaw mnie!
- Wróć ze mną – chwycił moją rękę.
- Nie mam na to ochoty. Daj mi dzisiaj spokój.
- Nie dam, dobrze wiesz – szukał mojego wzroku, ale skutecznie go odwracałam od jego osoby.
- Jeśli mnie kochasz, to daj mi spokój – powiedziałam chyba za szybko, niż pomyślałam.
Puścił moją dłoń, a ja czułam jak pod powiekami zbierają mi się łzy. Nie spojrzał nawet na mnie, po prostu ruszył w stronę opuszczonej przez nas restauracji.
- Grzesiek! - krzyknęłam, ale nawet się nie odwrócił. - Grzesiek! - przystanął na chwile, a po sekundzie patrzył już na mnie.
- Powiedziałaś „jeśli mnie kochasz, to daj mi spokój”. Kocham cię jak wariat, więc masz święty spokój – powiedział twardo i szybko się odwrócił i równie szybko zniknął z pola mojego widzenia.
Przełknęłam ślinę i poczułam, jak po policzkach spływają pojedyncze łzy.
Mam to czego chciałam.
- Grzesiek! - krzyknęłam jeszcze raz, ale wiedziałam, że na próżno. - Kurwa mać!
Nie patrząc na nic, usiadłam na zimnym chodniku i złapałam się za głowę.
- Co ja narobiłam?! - byłam na siebie wściekła, a nawet to i tak za mało.
- Przeziębisz się – usłyszałam znajomy głos, a moja wściekłość przybrała na sile.
Spojrzałam na pochylającego się nade mną kelnera.
- To wszystko twoja wina! - warknęłam. - A teraz idź stąd i mnie zostaw!
- Przeziębisz się – powtórzył.
- Mam to gdzieś! - krzyknęłam przez łzy. - Mam to głęboko gdzieś, a ty, zejdź mi z oczu, bo nie ręczę za siebie – spojrzałam na kelnera zimnym wzrokiem.
- Chociaż weź kurtkę – powiedział i położył na moich plecach kurtkę.
- Gdzieś mam tę twoją kurtkę – zrzuciłam ją z ramion. - Idź już stąd!
- Jak chcesz – westchnął.
Zabrał kurtkę.
- Myślę, że to ci się przyda – włożył mi do ręki paczkę chusteczek.
Nic nie powiedziałam, nawet na niego nie spojrzałam. Czułam tylko jak wraca w stronę restauracji. 

Co ja narobiłam?!
- Cholera by to wzięła! - zaklęłam pod nosem i podniosłam się z ziemi.
Było mi zimno, łzy spływały ciurkiem po policzkach i do tego byłam na siebie strasznie wkurzona. Czy ja zawsze muszę wszystko sobie pokrzyżować? Przypomniały mi się słowa staruszki, którą spotkałam na plaży w Gdańsku, że sama stawiam sobie schody pod górkę. Prawda, jak żadna inna.
Cała zmarznięta ruszyłam w stronę hotelu. Drogę pokonałam w dziesięć minut, a do tego wykorzystałam pół paczki chusteczek, które dostałam od kelnera. Kiedy weszłam do hotelu, od razu zrobiło mi się cieplej. Podeszłam do recepcji i zapytałam, czy mógłby ktoś przynieść mi do pokoju gorącą herbatę. Recepcjonistka kiwnęła głową i zapisała numer pokoju. Podziękowałam jej i cała się trzęsąc wsiadłam do windy i wcisnęłam jedynkę. Przez korytarz przeszłam najszybciej jak tylko potrafiłam, aby tylko żaden z siatkarzy mnie nie zauważył. W pokoju szybko się przebrałam w czyste, a przede wszystkim ciepłe ubrania i wskoczyłam pod kołdrę.
Kiedy już się rozgrzałam, do drzwi ktoś zapukał.
- Kto tam?
- Przyniosłam herbatę – usłyszałam miły, kobiecy głos.
Westchnęłam i wyszłam z ciepłego łóżka. Podziękowałam kobiecie, a właściwie to dziewczynie, nie wyglądała na więcej niż dziewiętnaście lat, i życzyłam dobrej nocy. Zgasiłam duże światło i zapaliłam kinkiet. Herbatę pochłonęłam bardzo szybko, a potem przyszedł czas na rozmyślania.
Pierwsza kłótnia z Grześkiem, i to jeszcze o co? A właściwie o kogo. O jakiegoś kelnera z knajpy! No lepiej być nie mogło! A potem jeszcze te słowa, które zabolały mnie bardzo mocno, a były wypowiedziane przeze mnie. Miałam ochotę dać sobie w twarz.
Zgasiłam światło i przykryłam się po uszy kołdrą. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa, więc nawet nie wiem, kiedy udało mi się zasnąć.

Grzesiek nie wrócił do restauracji. Poszedł w całkiem inną stronę i usiadł na zimnej ławce. Nie mógł uwierzyć w to, co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru. Zachował się jak jakiś popaprany zazdrośnik. Ale, kurde! Był zazdrosny. Był zazdrosny o każde spojrzenia jakiegokolwiek faceta na Emilkę. Jeszcze Bartman dolał oliwy do ognia, mówiąc, że rozbierał ją wzrokiem. Sam dobrze to widział, ale i tak Zbyszek przesadził.

Nie ma co zwalać winy na Bartmana, pokręcił głową Kosa, sam namieszałem.
Przez jego głowę ponownie przetoczyły się słowa blondynki: jeśli mnie kochasz, to daj mi spokój. Tak jak powiedział, kochał ją jak wariat, ale co z tego skoro nie chciała go już dzisiaj widzieć? Ba, czy w ogóle jeszcze kiedyś będzie chciała go zobaczyć?
Miał dość samego siebie, nie mógł zaprzeczyć. Pokręcił głową i wstał z ławki. Biegiem dotarł do hotelu, a potem na pierwsze piętro i pod pokój Emilki.
Zastukał w drzwi, ale odpowiedziała mu tylko cisza.
- Niech pan jej nie budzi – usłyszał dziewczęcy głos.
Odwrócił się i spojrzał na niziutką blondynkę.
- Kiedy przyniosłam jej herbatę, ledwo co trzymała się na nogach, a oczy miała takie jakby płakała przez kilka godzin – westchnęła. - Niech pan po prostu przyjdzie jutro.
Grzesiek stał jak oniemiały. Kiwnął dziewczynie tylko głową, a ona zniknęła w windzie.
Zaklął pod nosem.

Brawo, brawo! Kobieta twoich marzeń, nie dość, że przez ciebie wymarzła, to i jeszcze płacze!, zbeształ się w myślach.
Usiadł bezradnie i oparła się plecami o drzwi pokoju, w którym spała blondynka. Przymknął oczy i próbował wyrzucić wszystko z głowy. Sam nie wie ile tak siedział, ale dopiero głos Krzyśka przywrócił go do świata realnego.
- Wreszcie cię znaleźliśmy.
Otworzył oczy i spojrzał na nich.
- Wstawaj z podłogi i idź do łóżka, jutro mecz, musisz się wyspać – powiedział Piter.
- Powinniśmy cię chyba przeprosić... - zaczął Zbyszek.
Grzesiek słowem się nie odezwał. Wstał i wolnym korkiem poszedł do pokoju swojego i Piotrka.
- Tośmy narobili – skrzywił się atakujący, kiedy drzwi pokoju zamknęły się za czarnowłosym środkowym.
- Mam dość na dzisiaj – westchnął Igła. - Wszystkiego.
- Ja tak samo. Idę spać – powiedział Piotrek. - Cześć – pożegnał się i ruszył śladem swojego kolegi. - Grzesiek? - odezwał się cicho, kiedy zamknął drzwi. W pokoju było ciemno.
- Co? - burknął.
- Przepraszam.
- Daj spokój. Idź spać, rano trzeba wstać – uciął pogawędkę.
Kiedy Nowakowski po wzięciu prysznica, położył się do łóżka, Grzesiek nie spał. Piter chrapał już w najlepsze, a Kosa dalej nie mógł spać i wiercił się na wszystkie strony. Przywitał krainę Morfeusza dopiero o trzeciej nad ranem...


Wiedzieliście, że w sezonie 2013/2014 w systemie challenge będzie można sprawdzić czy piłka otarła się o blok? Jeśli nie, to teraz już wiecie ;D
Dzisiaj swoje urodziny obchodzi Michał Ruciak! Sto lat! Spełnienia marzeń, braku kontuzji oraz osiągnięcia celów, jakie sobie postawił! ;D Drugim solenizantem jest Bartek Gawryszewski! Sto lat! Braku kontuzji, spełnienia marzeń w życiu prywatnym oraz zawodowym! ;D

Wreszcie u mnie wyszło słońce, jupi!
Kto rozpacza, że za kilka dni koniec wakacji?! ;/

poziomkowa. 

wtorek, 20 sierpnia 2013

Siedemdziesiąt pięć

Kolejne trzy dni zleciały, jak z bicza strzelił.
Po wygranej ze Skrą przyszedł czas na mecze z Delectą Bydgoszcz. Od wtorku zaczęły się dłuższe treningi, ale też wreszcie zaczęło robić się ciepło. W przerwach między jednym treningiem a drugim, razem z Grześkiem pojawialiśmy się na budowie. Podpatrywaliśmy pracę majstrów, którzy aktualnie malowali sufity i ściany na dole. Postanowiliśmy ze środkowym, że ściany na górze pomalujemy sami.
W piątek, ósmego obudziłam się jeszcze przed budzikiem. Przeciągnęłam się i otworzyłam oczy, a na poduszce zauważyłam żółtego tulipana i małą karteczkę. Z uśmiechem na ustach chwyciłam kwiatek i papierek.
„Dla najukochańszej i najpiękniejszej kobiety na świecie” - głosił napis na karteczce. Pokręciłam głową z wielkim uśmiechem na twarzy i wyszłam z łóżka. Otworzyłam drzwi od sypialni i od razu poczułam zapach jajecznicy.
- Mogłabym tak zaczynać każdy dzień – zaśmiałam się widząc Grześka krzątającego się po kuchni.
Odwrócił się na dźwięk mojego głosu i obdarował mnie wielkim uśmiechem. Podeszłam do niego i mocno pocałowałam.
- Dziękuję.
- Nie ma za co – mrugnął do mnie i wrócił do smarowania kanapek.
Śniadanie migiem zniknęło z mojego talerza. Połknęłam dwie tabletki i pożegnałam się z Grześkiem, który pędził na trening, a sama zabrałam się za pakowanie rzeczy, które miałam zabrać do Bydgoszczy. Jutro wyjeżdżaliśmy, aby rozegrać mecze z Delectą.
Po treningu wpadli do mnie Piotrek, Zbyszek i Krzysiek, każdy z różą w innym kolorze i życzeniami. Zrobiłam im kawy i przy rozmowie spędziliśmy niecałą godzinę. Później, razem ze Zbyszkiem pojechałam do mieszkania Kosoków. Mała Julka nawet załapała się na kwiatka od Bartmana, nie mówiąc już o bukiecie, który dostała jej mama.
Kiedy Kamila zaczęła zbierać filiżanki po kawie, stwierdziłam, że jej pomogę. Zaniosłyśmy wszystko do kuchni i zaczęłyśmy wkładać do zmywarki.
- Między tobą a Zbyszkiem... - zaczęłam.
- Wszystko jest aż za dobrze – westchnęła przerywając mi. - Każdy dobrze widzi, jak się stara – kiwnęła głową na salon, gdzie mała Julka leżała na sofie, a atakujący się z nią bawił i to z jakim wielkim uśmiechem na ustach – ale zawsze, kiedy jestem szczęśliwa, to musi się zaraz coś spieprzyć.
- A może tym razem będzie inaczej? - spojrzałam na nią uważnie.
- Mam taką nadzieję – powiedziała i zamknęła zmywarkę. - Przy nim czuję się jak nastolatka – uśmiechnęła się lekko ze wzrokiem wbitym w Zbyszka.
- No to chyba dobrze?
- Właśnie nie wiem – wypuściła powietrze z płuc.
- Kochasz go? - zapytałam.
Oderwała wzrok od Zibiego.
- Jasne, że tak – odparła pewnym tonem.
- No to trzymaj się tego, a będzie dobrze – uśmiechnęłam się do niej i wróciłam do salonu.

Następnego dnia, równo o ósmej rano zatrzymałam samochód na parkingu na Podpromiu. Przywitałam się ze wszystkimi w autokarze i ruszyłam do przodu, do trenera Kowala.
- Trenerze, dzisiaj jadę swoim samochodem – obwieściłam po tym, jak przywitaliśmy się.
- A to niby dlaczego? - zdziwił się.
- Mam badania w Gdańsku we wtorek, a my przecież tego dnia wracamy.
Zamyślił się przez chwile.
- Gdzie masz swój bagaż? - spytał.
- W samochodzie – wskazałam kluczykami moje volvo.
Trener wyciągnął mi kluczyki z ręki, a ja nie wiedziałam co się dzieje.
- Marcin, bryknij się po walizkę – rzucił drugiemu trenerowi kluczyki. - A ty, zajmij swoje miejsce.
- Ale przecież... - zaczęłam, ale przerwał mi.
- Zrobimy sobie małą wycieczkę – uśmiechnął się i puścił do mnie perskie oczko.
- Nie sądzę, żeby...
- Ty tu nie decydujesz – posłał mi szeroki uśmiech. - Z Bydgoszczy do Gdańska jest blisko. Ty zrobisz badania, a my z chłopakami pozwiedzamy trochę miasto. Mała wycieczka dobrze nam zrobi – uśmiech nie schodził mu z twarzy, a ja patrzyłam na niego jak na wariata. - Nie patrz tak – zaśmiał się. - Zajmuj miejsce koło Kosy i jedziemy.
- Dziękuję – wydukałam tylko.
Puścił mi perskie oczko, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Podziękowałam jeszcze raz i ruszyłam w stronę Grześka oraz naszych przyjaciół.
- Załatwiłam wam wycieczkę – zaśmiałam się cicho i wgramoliłam się na siedzenie przy oknie.
- Jaką wycieczkę? - zainteresował się Piotrek.
- Ja we wtorek na badania, a wy pozwiedzać miasto.
- I Kowal się na to zgodził? - zdziwił się Zbyszek.
- Sam to zaproponował – uśmiechnęłam się i ściągnęłam kurtkę, a potem apaszkę, którą obwiązana była moja szyja.
- Ty jesteś jakaś magiczna – zaśmiał się Igła.
- Ma się to coś – również się zaśmiałam.
- Czy wszyscy są?! - ryknął Ogonowski.
- Można jechać! - odkrzyknął z tyłu autokaru kapitan rzeszowskiej drużyny.
Silnik odpalił, drzwi się zamknęły, po czym ruszyliśmy.
Byliśmy jakieś pięć kilometrów za Rzeszowem, kiedy odezwał się Grzesiek:
- Gdzie jest Paul?
Rozejrzałam się po całym autobusie. Nigdzie nie zauważyła amerykańskiego przyjmującego.
- Stać! - ryknęłam.
- Źle się czujesz? - zapytał Kowal wstając z fotela.
- Czuje się wyśmienicie, ale jedziemy bez Paula!
- Że co?! - ryknęli naraz obaj trenerzy.
- Niech pan zawraca! - krzyknął Zibi do kierowcy.
- Łukasz dzwoń do niego, że wracamy – polecił Perłowskiemu Ogonowski.
Kierowcy udało się zawrócić i po chwili wracaliśmy już do Rzeszowa.
- Nie odbiera – odezwał się środkowy grający z numerem dwunastym.
- Zaspał, na sto procent – stwierdził Zbyszek.
- Ma ktoś numer do jego żony? - zapytał Achrem.
- Ania ma – powiedział Perłowski.
Chwilę trwało zanim Łukasz dodzwonił się do swojej małżonki, ale udało się i po kilku długich chwilach, mieliśmy już numer. Środkowy szybko wklepał go do swojego telefonu i nacisnął zieloną słuchawkę. Kobieta odebrała dopiero po kilku sygnałach. Kiedy Łukasz powiedział jej, która jest godzina, jej krzyk udało nawet mi się usłyszeć.
W szybkim tempie dotarliśmy z powrotem na parking przed halą, ale nigdzie nie było widać samochodu, którym jeździł Paul. Przez następne dziesięć minut czekaliśmy na przyjmującego, a Ogonowski, to myślałam, że wyjdzie z siebie i stanie obok.
- Chyba się nie wyspał dzisiaj – mruknął mi do ucha Grzesiek, na co cicho się zaśmiałam.
- Ale się wkurza – pokręcił głową Zbyszek i wgryzł się w kanapkę, którą przygotowała dla niego Kamila.
- I'm so sorry! - do autokaru nagle wleciał zdyszany Paul.
- Finally!
-
I overslept, I'm so sorry! - Lotman spojrzał na wściekłego Ogonowskiego.
- Once again, you're late, but not vouch for yourself! - pogroził mu palcem Marcin.
- Okay, okay! - uniósł ręce do góry przyjmujący. - I'm so sorry!
Odwrócił się na pięcie i szybko dotarł na swoje miejsce.
- Why is he so angry? Did he never overslept? - pokręcił głową. 

Najwyraźniej nie, przemknęło mi przez myśl.
- Take it easy - uśmiechnął się do niego Grzesiek.
Lotman westchnął i rozsiadł się wygodnie w swoim siedzeniu.
- Mam nadzieję, że bez żadnych niespodzianek minie nam reszta podróży – westchnął Ogonowski i zajął swoje miejsce na przodzie.
- Oby – mruknęłam i wyciągnęłam książkę z torby, po czym wtuliłam się do Grześka i zagłębiłam się w powieść.

Reszta podróży minęła nam bez żadnych niespodzianek, więc kilka minut po godzinie czternastej spokojnie zakwaterowaliśmy się w jakimś bydgoskim hotelu. Po obiedzie poszłam razem z chłopakami na trening i porobiłam kilka zdjęć. Po powrocie do hotelu, padłam na łóżko i mało co nie zasnęłam. Wyrwało mnie z takiego letargu pukanie do drzwi.
- Wejść! - krzyknęłam z głową w poduszce.
- O, a myślałem, że wyciągniemy cię na miasto – usłyszałam głos Grześka.
Podniosłam głowę i spojrzałam na stojących w progu Zbyszka, Kosę, Cichego Pita oraz Igłę.
- Zabierzecie mnie na pizze?
Czarnowłosy środkowy bloku kiwnął głową cicho się śmiejąc.
- To możemy iść.
Ubrałam się ciepło i razem z siatkarzami opuściłam hotel...

 Czy u kogoś jeszcze taka zrypana pogoda? ;/ Nawet z łóżka się nie chce wychodzić... 

U KibicoweLove możecie jeszcze głosować na ten blog :) http://kibicowelove.blogspot.com/2013/08/konkurs-najlepsze-opowiadanie-2013-roku.html :) Dzięki za oddane dotychczas głosy! :)
Wczoraj niektórzy Siatkarze rozpoczęli przygotowania do sezonu klubowego :) Aww... rozwaliło mnie to zdjęcie! ;D „I'm model. Top model.” Haha ;D 
pozdrawiam gorąco ;*
poziomkowa. 

niedziela, 18 sierpnia 2013

Siedemdziesiąt cztery


Po niedzielnym treningu, razem z Grześkiem pojechaliśmy do jego mieszkania, gdzie siedziałam do godziny osiemnastej. Chwile z jego rodzicami, Kamilą i małą Julką do końca życia będę miała w pamięci.
Poniedziałek. Mecz o wszystko i rozprawa przeciwko Pawłowi.
Grzesiek podjechał po mnie kilka minut po godzinie dziewiątej i wspólnie pojechaliśmy do sądu, gdzie na korytarzu czekali się Zbyszek, Piotrek i Krzysiek. Nie odzywałam się za dużo, ponieważ myślami ciągle powracałam do tych felernych wydarzeń, w których Paweł grał główną rolę. Chciałam się wreszcie od tego oderwać i mieć już to z głowy.
Kiedy po kilku minutach czekania, usłyszałam swoje nazwisko, wstałam z krzesełka i odetchnęłam głęboko, a Grzesiek pocałował mnie czule w czoło.
- Będzie dobrze – powiedział.
Cieszyłam się, że nie założyłam szpilek, bo chyba nie doszłabym do barierki dla świadków. Kiedy mój wzrok padł na Pawła, ten szeroko się do mnie uśmiechnął; od razu spojrzałam na sędziego. Przedstawiłam się i cierpliwie odpowiadałam na pytania zadawane przez sędziego, prokuratora i obrońcę. Po dziesięciu minutach usiadłam z ulgą na ławeczce, a na salę poproszono Zbyszka. Bałam się, że może mieć przez ten strzał jakieś kłopoty, ale działał w obronie własnej, a za to nie ma kary.
Słuchałam uważnie odpowiedzi na zadawane mu pytania. Kiedy opowiadał jak Grzesiek wyrwał ich wszystkich z łóżek w środku nocy, zrobiło mi się ciepło na sercu i utwierdziłam się kolejny raz w przekonaniu, że mam prawdziwych przyjaciół.
Po Zbyszku na sali pojawił się Grzesiek. Nie spuszczałam wzroku z jego pleców, kiedy odpowiadał na pytania. Kiedy powiedział, że przestraszył się trochę telefonu ode mnie i wyleciał szybko z łóżka, miałam ochotę wstać i po prostu się do niego przytulić, ale przecież nie mogłam. Jak tylko usiadł obok mnie, chwyciłam mocno jego dłoń.
Na sali pojawił się Piotrek. Przedstawiał się właśnie, kiedy Paweł poderwał się z krzesła i krzyknął:
- Z nim?! - wbił we mnie i Grześka swój wzrok. - Powiedz mi, dlaczego?!
- Panie Wroński, proszę usiąść, nie udzieliłem panu głosu! - upomniał go sędzia.
Odwróciłam wzrok od statystyka i przez kolejne minuty nie powracałam do niego wzrokiem.
Po zeznaniach Nowakowskiego, na sali pojawił się Igła. Po tym jak odpowiedział dokładnie na wszystkie pytania, na sale została wezwana mama Pawła, która kiedy tylko mnie zobaczyła, zmierzyła ostrym wzrokiem. Przy jej zeznaniach, mocno zaciskałam wargi, a Grzesiek nie puszczał mojej dłoni.
- Proszę Wysokiego Sądu, to jej wina – wymierzyła we mnie palec po kilku minutach jej przesłuchiwania. - Gdyby nie prowokowała, to nic by się nie stało!
- Ja?! - wydarłam się i poderwałam z ławeczki, puszczając dłoń Grześka. - Ja chciałam mu tylko pomóc! Po przyjacielsku! A on co?! Zawlókł mnie do jakiegoś lasu, chciał wywieźć z Polski!
- Bo się po prostu zakochał! - broniła statystyka matka.
- To jest chora miłość, proszę pani! - nie spuszczałam z niej wzroku.
- Ale miłość!
- Wie pani co? Przez pani syna i tą jego miłość, moi przyjaciele najedli się strachu, opuścili pracę, a ja skręciłam kostkę i strasznie przemarzłam! Takie eskapady nie są dla zdrowego człowieka, a co dopiero dla człowieka, który jest po przeszczepie serca! - matka Pawła patrzyła na mnie niedowierzającym wzrokiem, a ja poczułam jak dłoń Grześka chwyta moją. - Gdybym nie miała leków w torebce, mogłabym umrzeć! - cholerna łza spłynęła po moim lewym policzku. - Może być pani dumna z syna, gratuluję!
Zapanowała cisza, którą przerywały tylko moje płytkie i głośne oddechy.
- Panie Kosok, proszę zabrać panią Sławską na korytarz – Grzesiek kiwnął głową i wstał. - A pani, pani Wrońska powinna się wstydzić tego jak się pani zachowała.
Reszty słów już nie słyszałam, ponieważ wyszliśmy ze środkowym z sali. Siatkarz posadził mnie na krześle i po chwili przyniósł kubeczek z wodą. Podał mi go i mocno mnie objął.
- Wiem, że za wodą nie przepadasz, ale musisz się czegoś napić – powiedział cicho.
Gdzieś miałam tę wodę i to że byliśmy w tak poważnym miejscu jak sąd. Mocno przytuliłam się do Grześka.
- Zachowałam się jak idiotka.
- Nie prawda – przyciągnął mnie jeszcze bliżej. - Każdy cię przecież rozumie i zrobiłby podobnie. Zdrowy człowiek by się tak zachował, a co dopiero człowiek po przeszczepie.
- Zabierzesz mnie do domu? - spytałam podnosząc głowę.
- Musimy wracać chyba na salę...
- Po rozprawie. Po prostu zabierz mnie do domu.
Kiwnął głową i lekko musnął moje usta, po czym wstaliśmy. Otarłam twarz dłońmi i wróciliśmy na salę.
- Pani Sławska, wszystko w porządku? - zapytał sędzia.
- Tak. Przepraszam.
Wysoki Sąd skinął głową i wskazał nasze poprzednie miejsca.
Pierwszą mowę wygłosił prokurator, który na Pawle nie zostawił suchej nitki. Do tego dodał jeszcze wątek z dzisiejszej sytuacji, którą wywołała jego matka. Mecenas statystyka starał się jak mógł, ale kiedy po przerwie wróciliśmy na salę i padł wyrok trzech lat pozbawienia wolności, odetchnęłam z ulgą, podobnie jak moi przyjaciele.
Matka Pawła jeszcze coś mówiła, że to niesprawiedliwe, że tak nie można, ale sędzia zakończył rozprawę i wszyscy mogliśmy rozejść się do domów, a w przypadku statystyka, do więziennej celi.
Porozmawiałam jeszcze chwilę z prokuratorem, podziękowałam mu i wróciłam do stojącego niedaleko Grześka i chłopaków.
- Nareszcie koniec tej sprawy – odetchnęłam z ulgą.
- Ta jego matka to jakaś wariatka – powiedział Zbyszek.
- Koniec z tym tematem – zarządziłam. - Wracajcie do domów, a potem na trening – uśmiechnęłam się lekko. - Ktoś chyba musi ograć dzisiaj Skrę.
Na twarzach chłopaków wykwitły uśmiechy, a po chwili wychodziliśmy już z gmachu sądu.
- Spotkamy się na meczu – pożegnałam się i wsiadłam do czarnej alfy.
- To co, do domu? - spytał Grzesiek włączając radio.
- Do domu – uśmiechnęłam się i zapięłam pas.
Na dworze już nie było śniegu, ale też nie było ujemnej temperatury, z czego bardzo się cieszyłam. Za niedługo znów przyjedzie wiosna i przywitamy słońce.
Z Rzeszowa wyjechaliśmy szybko i już po chwili środkowy parkował samochód pod naszym wspólnym domem. Wysiadłam z auta i westchnęłam patrząc na działkę przede mną. Trzeba będzie włożyć mnóstwo pracy w sprawie podwórka, ale damy radę.
Trzymając się za ręce weszliśmy do domu, gdzie siedząc na schodach i rozmawiając spędziliśmy godzinę. Później trzeba było zbierać się na trening. Grzesiek podrzucił mnie do mojego mieszkania, a sam pojechał na halę.
Przez kolejne godziny siedziałam przed laptopem i wybierałam zdjęcia do wywołania. Kiedy byłam gdzieś w połowie, na pulpicie pojawiło się zdjęcie, na którym byłam z Pawłem. Westchnęłam i oparłam czoło na otwartej dłoni. Ten rozdział dzisiaj się zakończył, ale zdjęcie jednak na komputerze pozostało i nie miałam zamiaru go wyrzucać. Mimo że tak mnie skrzywdził, to jednak nie mogłam zapomnieć o tym, że lubiłam tamtego chłopaka. Właśnie, tamtego, który przyszedł o dwudziestej trzeciej po cukier, a nie tego, który siedział dzisiaj na sali rozpraw.
Godzinę przed meczem byłam na już hali. Pomogłam Mieszkowi rozłożyć sprzęt, a potem chwilę porozmawiałam z Grześkiem. Przytuliłam go, a potem wysłałam na boisko, aby zaczął się rozgrzewać.
Zaczynał się mecz o wszystko. Gdybyśmy teraz przegrali, to o obronie tytułu z tamtego roku moglibyśmy zapomnieć. Przygotowałam swój sprzęt i podbiegłam do siedzącego na krzesełku mojego środkowego. Usiadłam mu na kolanach i zbliżyłam swoją twarz do jego.
- Macie to wygrać, bo będzie z tobą kiepsko – uśmiechnęłam się i pocałowałam. - Powodzenia! - krzyknęłam i szybko stanęłam na własnych nogach i udałam się w drogę, która prowadziła za bandy.
- Emilia! - usłyszałam krzyk bruneta.
Odwróciłam się i spojrzałam na niego.
- Kocham cię! - krzyknął.
- Ja ciebie też! - odkrzyknęłam z uśmiechem i pokazałam kciuk w górę.
Zaczął się mecz.
Pierwszy set dla nas po skończonym ataku Schopsa. Drugi set również dla nas i to z przewagą pięciu punktów. Rzeszowscy kibice szaleją! Trzeci set, ale pada on łupem gości. Wygrywają go przewagą czterech punktów.
 
Błagam, niech to będzie ostatni set!

Rozpoczynamy czwarty set. Kolejny dla Skry, niestety.
Kiedy rozległ się dźwięk gwizdka, nie patrząc na nic, podbiegłam do Grześka.
- Dacie radę – uśmiechnęłam się i podałam mu ręcznik.
- Musimy.
Dopadł się do butelki i wypił pół jej zawartości.
- Skopcie im tyłki! - powiedziałam głośno i mocno go pocałowałam. - I pamiętaj, że cię kocham.
Wróciłam za bandy i złapałam w ręce aparat. Po kilku chwilach doszły do mnie Iwona razem z Alą oraz Kamilą.
- Zbyszek mówił... - zaczęłam do Kamili.
- Rodzice – uśmiechnęła się szeroko, a ja kiwnęłam głową.
No to będzie miał Bartman niespodziankę.
Początek jak zwykle emocjonujący, ale końcówka i tak zawsze pobija wszystko. Stan trzynaście jedenaście dla nas. Mocny atak Grześka i mamy punkt! Kibice szaleją, a moje serce łomoce, jakby zaraz miało wystrzelić z piersi. Następna akcja kończy się atakiem Piotrka w boisko. Mamy piłkę meczową! Atanasijević zablokowany!
Hala aż zahuczała od radości kibiców. Sama wydarłam się jakbym to ja sama coś zdobyła. Przypomniałam sobie szybko, dlaczego tutaj jestem, więc szybko w moich dłoniach znalazł się aparat i wybiegłam zza band, aby zrobić parę zdjęć.
Zrobiłam parę zdjęć Grześkowi oraz kilku jego kumplom z drużyny i całkowicie straciłam go z oczu.
- MVP dzisiejszego meczu ląduje w rękach Krzysztofa Ignaczaka!
Krzyknęłam z radości i zabrałam się za fotografowanie Igły.
Zdążyłam zrobić mu tylko jakieś pięć zdjęć, ponieważ wielkie ręce Grześka chwyciły mnie w tali i mocno przygarnęły do jego klatki piersiowej.
- Nie będzie ze mną kiepsko, prawda? - zapytał prosto do mojego ucha.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, ponieważ odwrócił mnie do siebie przodem i wpił się z moje usta, a ja nie potrafiłam się od niego oderwać.
 
Całkiem fajny był ten mecz
, przemknęło mi tylko przez myśl i oddałam pocałunek.


Dobry wieczór! ;D Przepraszam, że dopiero teraz, ale cały dzień byłam poza domem i dopiero niedawno wróciłam ;)
Sto lat! Spełnienia marzeń dla Antka Rouzier ;D Francuz obchodzi dzisiaj swoje 27 urodziny! ;D
Piotr Kantor i Bartosz Łosiak ze złotem Mistrzostw Europy U-22! Natomiast Maciej Kosiak i Maciej Rudol wywalczyli brązowy medal! Wielkie gratulacje!! ;D
Przypominam o konkursie u KibicoweLove, gdzie możecie głosować na ten oto blog :) http://kibicowelove.blogspot.com/2013/08/konkurs-najlepsze-opowiadanie-2013-roku.html
 :) DZIĘKI! ;)
Jeden z najpiękniejszych widoków na świecie? Mężczyzna trzymający małe dziecko i ta miłość, którą aż czuć ♥ Gratulacje jeszcze raz dla rodziny Grzybów ;D

Pozdrawiam ;*
poziomkowa. 

piątek, 16 sierpnia 2013

Siedemdziesiąt trzy

- Dlaczego przywiozłaś mnie do Igły? - zapytał, kiedy zgasiłam silnik.
Nie miałam pojęcia, gdzie stały samochody zaproszonych gości, ale byłam wdzięczna Ignaczakom, że pomyśleli o tym, aby je gdzieś pochować.
- Zaraz się przekonasz – uśmiechnęłam się.
Zsiadł z motoru i chwycił mnie za rękę, po czym ruszyliśmy ścieżką do domu.
- Za parę tygodni będziemy wracać tak do naszego domu – mruknął mi do ucha, a mój uśmiech się poszerzył.
Chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi. W domu panowała kompletna cisza i było ciemno, więc zapaliłam światło w przedpokoju.
- Ktoś tu w ogóle jest? - zapytał środkowy i ściągnął kurtkę.
Wzruszyłam tylko ramionami i odwiesiłam kurtkę.
- Chodź – chwyciłam go ponownie za rękę i ruszyłam do salonu.
Na mojej twarzy pojawił się wielgaśny uśmiech.
- Niespodzianka! - krzyknęli wszyscy zaproszeni i zapaliło się światło.
Grzesiek aż cofnął się do tyłu z zaskoczenia.
- Sto lat, sto lat! Niech żyje, żyje nam! Jeszcze raz, jeszcze raz! Niech żyje, żyje nam! Niech żyje nam! - piosenka odśpiewana przez Ignaczaków, Piotrka, Alkę, Kamilę, Zbyszka, rodziców Grześka, kolegów z klubu, którzy przyszli razem ze swoimi żonami lub partnerkami, Mateusza Mikę, Grześka Łomacza, moją babcię, Kornelię, Karola, Kacpra i Ankę wyszła przecudnie.
- A kto?! - krzyknęła Kroni.
- Grzesiek! - ryknęła cała reszta z uśmiechami na ustach.
Brunet stał i patrzył na wszystkich z wielkim zaskoczeniem, ale także i z uśmiechem.
- Dziękuję – wydukał wreszcie. - Jak wyście to wszystko...
- Podziękuj Emilii – odezwał się jego tato.
Spojrzał na mnie ciepłym wzrokiem.
- Ty to wszystko...?
- Bez ich pomocy by się nie obeszło – powiedziałam i wskazałam na wszystkich zebranych.
- Nie przesadzaj, nie przesadzaj! - zaśmiała się Iwona.
- Dziękuję – uśmiechnął się Grzesiek i przygarnął mnie do siebie.
- Cieszę się, że ci się podoba – wyszczerzyłam się.
- Aż za bardzo – powiedział i mocno mnie pocałował, a w tle rozległy się huczne oklaski oraz gwizdy. - Dziękuję – szepnął, kiedy się ode mnie oderwał.
Posłałam mu tylko promienny uśmiech i oddałam w ręce osób, które chciały złożyć mu życzenia, a sama pognałam do kuchni. Otworzyłam lodówkę i przyjrzałam się tortowi, który sama upiekłam. Czekoladowy, z powtykanymi gdzieniegdzie wiśniami z nalewki mojej babci oraz nieduży napis „Spełnienia marzeń, Grzesiek!”. Nie był to jakiś napchany dodatkami tort, ale mnie się podobał i miałam nadzieję, że reszcie też się spodoba.
Wyłożyłam tort z lodówki i sięgnęłam po największy nóż, jaki Ignaczakowie mieli w swojej kolekcji. Wzięłam tacę w dwie ręce i zaniosłam je na stół w jadalni połączonej z salonem. Poczekałam aż wszyscy złożą środkowemu życzenia i powiedziałam:
- A teraz dmuchasz świeczki!
Niektórzy zaczęli się śmiać, a solenizant podszedł do mnie.
- Sama upiekłaś? - spytał z wielkim uśmiechem na ustach.
Kiwnęłam głową.
- Podoba mi się, dziękuję – cmoknął mnie w czoło.
- Trzymaj świeczki – powiedziała Kornela i włożyła mi do ręki numer dwadzieścia siedem.
Szybko włożyłam je do tortu, a Krzysiek pstryknął nam zdjęcie.
- Teraz się obejmijcie, uśmiechnijcie i popatrzcie tutaj – wskazał na obiektyw.
Wykonaliśmy jego polecenie, a kiedy flesz mrugnął i libero uniósł kciuk do góry, zapaliłam świeczki.
- Tylko nie zapomnij o życzeniu – szepnęłam mu do ucha.
Kiwnął głową z uśmiechem i przymknął oczy. Po trzech sekundach po palących się ognikach pozostał dym, a w salonie rozległy się oklaski.
Kroiłam tort, a Grzesiek rozdawał wszystkim talerzyki z kawałkiem ciasta i łyżeczką.
- Wyglądacie jak małżeństwo – zaśmiał mi się do ucha Łomacz.
Uśmiechnęłam się do niego szeroko. Jego słowa jeszcze bardziej wzmocniły mój dobry humor.
- I tego mu życzyłem. Żeby nigdy nie wypuścił cię z rąk – uśmiechnął się Grzesiek i wziął talerzyk z kawałkiem tortu, który dopiero co ukroiłam.
- Dziękuję – cmoknęłam go w policzek.
- Ej, ej, ej! - zaśmiał się środkowy, który nagle pojawił się obok nas. - Ty mi tu jej nie podrywaj – pogroził kumplowi palcem.
- Gdzież bym śmiał – uniósł ręce do góry.
Kapitan drużyny z Gdańska stał z nami dopóki tort nie zniknął z tacy. Później zastąpił go Mateusz, z którym też chwilę rozmawialiśmy.
- Miałaś świetny pomysł z tą niespodzianką – powiedziała mama Grześka, kiedy chłopaki poszli porozmawiać z Igłą, a ja byłam w kuchni.
- Dziękuję.
- Cieszę się, że mój syn natrafił na kogoś takiego jak ty – uśmiechnęła się. - Jest w tobie zakochany po uszy, a mnie to bardzo cieszy. On po tej akcji z Kaśką...
- Nie wracajmy do tego – poprosiłam i wyciągnęłam dwa kieliszki z szafki. - Napije się pani wina? - zapytałam.
- Masz rację, nie warto – kiwnęła głową. - Poproszę.
- Białe, czerwone? - zapytałam podchodząc do lodówki.
- Białe.
Otworzyłam butelkę i nalałam do kieliszków.
- Za to – uniosła kieliszek do góry – żebyś kiedyś została moją synową – uśmiechnęła się szeroko i stuknęła w mój kieliszek.
Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i również stuknęłam w jej kieliszek, po czym upiłam łyk wina.

- Emila się wkupuje – zaśmiał się Igła i wskazał Łomaczowi, Mice, Bartmanowi oraz Nowakowskiemu, którzy stali obok niego, rozmawiającą z mamą Grześka blondynkę.
- Dobre relacje z teściową – zaśmiał się Łomacz.
- Jeszcze nie teściową – przypomniał mu Zbyszek.
- To tylko kwestia czasu – wyszczerzył się blond środkowy. - Za parę miesięcy będziemy się bawić na ich weselu, ja wam mówię – powiedział Piotrek i upił kilka łyków szampana.
- Patrzcie jaki prorok się znalazł – zaśmiał się Grzegorz Ł, a z nim resztą stojących w kółeczku.
- Dobrze gada, aż ci doleję – uśmiechnął się szeroko Krzysiek i dolał środkowemu jeszcze szampana.

Po dziesięciu minutach rozmowy i wypiciu dwóch kieliszków wina z mamą Grześka, zawitałam do salonu ze schłodzoną zero siedem i rozlałam do przygotowanych wcześniej kieliszków. Kazałam każdemu z dorosłych wziąć kieliszek do ręki i krzyknęłam patrząc na czarnowłosego środkowego:
- Twoje zdrowie, kochanie! - przechyliłam kieliszek.
Skrzywiłam się trochę, kiedy alkohol dotarł do mojego wnętrza, ale szybko zapiłam go colą i nie było już tak źle.
Przez następne cztery godziny zabawa trwała, i ku mojej uciesze każdy czuł się świetnie. Około godziny dwudziestej pierwszej ktoś wpadł na pomysł, aby zacząć tańczyć. Kornelia podchwyciła temat i zabawiła się w naszego didżeja, co wyszło jej doskonale; dzielnie pomagał jej przy tym Sebastian. Po wspólnym tańcu z tatą Grześka, jego mama stwierdziła, że pojadą do jego mieszkania i zabiorą ze sobą małą Julkę, która teraz drzemała na górze, a siedziała przy niej Kamila i Zbyszek. Chcieli oderwać trochę swoją córkę od opieki i pozwolić jej się trochę pobawić. Akurat, kiedy Kornelia włączyła wolną piosenkę z góry zeszli Bartman razem z Kamilą. Uśmiechnęli się do mnie promiennie i zaczęli tańczyć.
Nigdzie nie widziałam Grześka, więc postanowiłam udać się na chwile do kuchni. Kiedy byłam już jedną nogą na kafelkach, ktoś chwycił mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Owiał mnie zapach hipnotyzujących perfum, a dotyk był bardzo doskonale znany.
- Nigdzie nie uciekaj – powiedział prosto do mojego ucha.
Grzesiek położył jedną dłoń na moich plecach, a drugą ujął moją dłoń.
- Przecież nigdzie nie uciekam – uśmiechnęłam się do niego.
Zaczęliśmy kołysać się w takt muzyki.
- Dziękuję.
- Już ci powiedziałam, że nie masz za co – uśmiechnęłam się i pocałowałam go lekko.
Impreza trwała do godziny jedenastej, ponieważ większość miała przecież jutro wstać do pracy. Łomacz razem z Mateuszem pojechali do hotelu, Karol razem zresztą rodziny zostawał u Krzyśka, a reszta po prostu pojechała do swoich domów. Posprzątałyśmy razem z Kornelią oraz Iwoną i mogliśmy spokojnie wracać z Grześkiem do mojego mieszkania. Ubraliśmy się ciepło, noce były przecież jeszcze chłodne, a nawet zimne, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy pieszo w stronę mojego mieszkania, ponieważ każde z nas trochę wypiło, a nie chcieliśmy ryzykować.
Po wstawieniu motoru do garażu Ignaczaków, objęci zaczęliśmy zmierzać w stronę mojego bloku.
- Nie mogłem sobie wymarzyć lepszych urodzin – uśmiechnął się i mocniej mnie objął. - Dziękuję – cmoknął mnie w czoło.
- Jeszcze się nie skończyły – uśmiechnęłam się.
Kiedy dotarliśmy do mojego bloku, przepuścił mnie w drzwiach. Kiedy znalazłam się w środku, od razu zrobiło mi się trochę cieplej.
- Mówiłeś coś o wypiciu herbaty, a potem... - pociągnęłam go za czarny szalik, który oplatał jego szyję, ale nie pocałowałam. Wbiegłam po schodach i otworzyłam kluczem drzwi mieszkania. Ściągnęłam kozaki.
Lekko trzasnęły drzwi mieszkania, a ja odwiesiłam kurtkę na wieszak, po czym poszłam nastawić wodę na herbatę. Kiedy wrzucałam saszetki do kubków, pojawił się przy mnie Grzesiek i mocno objął.
- Darujmy sobie tę herbatę – zamruczał tuż przy mojej szyi.
Uśmiechnęłam się i obróciłam przodem w jego stronę.
- Jeszcze raz, wszystkiego najlepszego – nie pozwoliłam mu dojść do słowa, ponieważ namiętnie go pocałowałam, a moje dłonie same ściągnęły z niego koszulę.
Tej nocy nie było mi zimno, mimo że nawet nie tknęłam herbaty...



Ranking najlepszych trenerów XXI wieku wg Sportowefakty.pl
5. Andrzej Kowal
4. Roberto Santilli
3. Ireneusz Mazur
2. Daniel Castellani
1. Waldemar Wspaniały
Brawa dla pana Andrzeja! ;D I oby w następnym rankingu był wyżej, niż teraz! ;)

Przypominam o konkursie u KibicoweLove :)
http://kibicowelove.blogspot.com/2013/08/konkurs-najlepsze-opowiadanie-2013-roku.html Dzięki za oddane dotychczas głosy ;p I jeśli opowiadanie się podoba, to po prostu głosujcie :)
pozdrawiam ;*
poziomkowa.

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

środa, 14 sierpnia 2013

Siedemdziesiąt dwa

Następnego ranka od razu po ósmej podniosłam się z łóżka. Szybko połknęłam tabletki i ubrałam się. Zapakowałam wszystko, co udało mi się zrobić wczoraj i udałam się do domu Ignaczaków, gdzie dzieciaki wylegiwały się na kanapie, a Iwona krzątała się w kuchni. Krzysiek oczywiście był już na treningu.
Przez kolejne dwie godziny dekorowaliśmy razem z dzieciakami salon. Kiedy wreszcie wszystko było na swoim miejscu, uśmiechnęłam się. Wszystko było tak jak chciałam. I oby tak zostało.
Iwona obiecała mi, że wstawi do piekarnika kaczki, a ja spokojnie mam jechać do Grześka i zająć go czymś przez następne kilka godzin. Podziękowałam jej bardzo, oczywiście dzieciakom też i ruszyłam na parking pod halę.
Po kilku minutach mojego czekania z budynku zaczęli wychodzić zawodnicy, ale nigdzie nie widziałam Grześka. Wszystkie samochody już zniknęły z parkingu i wtedy wreszcie pojawił się na horyzoncie mój kochany siatkarz. Wyskoczyłam szybko z auta i z wielkim uśmiechem rzuciłam mu się na szyję.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknęłam i mocno go pocałowałam. - Spełnienia marzeń! - kolejny pocałunek.
- Spełniają się przecież – uśmiechnął się tuż przy mojej twarzy.
- Żeby spełniło się każde – zaakcentowałam ostatnie słowo i ponownie wpiłam się w jego usta. - I zdrowia! - kolejny całus. - Czegoś jeszcze? - zastanowiłam się.
- Zamieszkania razem z tobą – przypomniał mi z uśmiechem.
- A no tak! - zaśmiałam się krótko. - Abyś wytrzymał ze mną jak najdłużej i nie wyrzucił po kilku dniach wspólnego mieszkania – kolejny pocałunek, tym razem najdłuższy spośród wszystkich.
- Dziękuję – uśmiechnął się dalej trzymając mnie, abym nie poleciała prosto na zimną nawierzchnię.
- Możesz mnie już puścić – powiedziałam.
- Nie – pokręcił głową z uśmieszkiem i ruszył w stronę mojego samochodu.
Zaśmiałam się i pokręciłam głową.
- Postaw mnie – uśmiechnęłam się, kiedy byliśmy już przy volvie. - Mam coś dla ciebie.
- Nie trzeba było, wystarczysz mi ty – cmoknął mnie w policzek.
Wyszczerzyłam się tylko i próbowałam wyswobodzić się z jego uścisku. Po chwili i jego pomocy, mi się to udało. Otworzyłam drzwi auta i wyciągnęłam z niego niedużą kopertę, która obwiązana była czerwoną wstążką.
- Proszę – wręczyłam mu prezent z wielkim uśmiechem.
- Co to? - zapytał rozwiązując kokardę.
- Otwórz, a zobaczysz – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
Odwiązał wstążkę, którą od niego wzięłam, a potem otworzył kopertę i wyjął z niej kilka kartek.
- Mówiłeś, że nie masz czasu się zapisać na jazdy – zaczęłam, a on zaczął rozkładać kartki – ale teraz nie masz już odwrotu.
Błądził wzrokiem po zapisanych kartkach, a po chwili na jego twarz wstąpił uśmiech.
- Podoba się? - zapytałam.
- Jeszcze pytasz! Jasne, że tak! - krzyknął i mocno mnie pocałował.
Wystarczyło mi to w szczególności.
- Jak zdasz, to jestem pierwszą osobą, którą przewieziesz motorem – powiedziałam.
- Masz to jak w banku – objął mnie jednym ramieniem i pocałował w czoło. - Dziękuję.
- Tylko zdaj ten egzamin na piątkę – zaśmiałam się i spojrzałam na jego roześmianą twarz.
- Jak sobie życzysz – uśmiechnął się do mnie szeroko i pocałował namiętnie.

Jakieś dwadzieścia minut później zaparkowałam pod blokiem środkowego. Szybko wysiadłam z volva i podbiegłam do alfy. Kiedy i Grzesiek wysiadł z auta, pociągnęłam go za rękę i skierowałam nas w stronę jego garażu.
- Iwona pokazała mi miejsce, gdzie można sobie swobodnie pojeździć – powiedziałam i kazałam otworzyć mu garaż. - Więc pojeździsz trochę, a ja ocenię, czy zdasz to na piątkę, czy nie – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, a on lekko mnie pocałował.
Szybko uporał się z otwarciem i po kilku sekundach byłam już przy motorze.
- Nie boisz się? - spytał podając mi kask.
- Czego? - spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc.
- Dać mi go w swoje ręce?
- To samo pytanie mogę zadać tobie, jeśli chodzi o dom – uśmiechnęłam się i puściłam mu perskie oczko. - Więc odpowiedź brzmi, nie, nie boję się.
Wyprowadziłam motor z garażu, który po chwili został zamknięty przez Grześka. Wskoczyłam na harleya, a po chwili poczułam jak w pasie obejmują mnie dłonie bruneta.
- Wiesz, że lepszych urodzin nie mogłem sobie wymarzyć? - zamruczał mi do ucha.
Uśmiechnęłam się szeroko i założyłam swój kask.
- Trzymaj się mocno – powiedziałam i szybko odpaliłam motor.
Po kilku sekundach pędziliśmy już ulicami Rzeszowa, całkowicie wolni od czegokolwiek. Bo kiedy czujesz wiar we włosach, żadne problemy cię nie obchodzą...


Po półgodzinnej jeździe, zatrzymałam motor tuż przy brzegu wylanej asfaltem drogi, ale rzadko uczęszczanej. Czy w ogóle ktoś wiedział o istnieniu tej drogi? Iwona nawet nie powiedziała mi dokąd ona prowadzi. Wiadome było jedno, była poprowadzona przez las.
- Teraz ty grasz pierwsze skrzypce – uśmiechnęłam się stojąc na asfalcie.
Uśmiechnął się do mnie najszerzej jak chyba tylko mógł, a dla mnie było to najlepsze podziękowanie, jakie tylko mogłam sobie wymarzyć.
- Wskakuj – kiwnął głową do tyłu. - No chyba, że boisz się ze mną pojechać.
- Z tobą to ja się niczego nie boję – pocałowałam go i po chwili siedziałam już na motorze i obejmowałam Grześka mocno w pasie.
Przez kolejne trzy godziny środkowemu uśmiech nie schodził z twarzy, a ja byłam prze szczęśliwa. Sprawiłam mu prezent, które się bardzo spodobał, więc czego chcieć więcej?
Kiedy już przemarzliśmy na tyle, że postanowiliśmy jechać na gorącą herbatę, zamieniliśmy się miejscami i pojechaliśmy do mojego mieszkania. Grzesiek nastawiał właśnie wodę na herbatę, a ja postanowiłam się przebrać. Tylko w co, aby nie zauważył, że jednak jakaś impreza się szykuje?
Wpadłam do sypialni i stanęłam przed swoją szafą. Przez pięć minut tak stałam i nic nie wymyśliłam.
- Słońce, co ty tam tak długo robisz? - dobiegło mnie wołanie środkowego z kuchni.
- Nic, nic – odkrzyknęłam. - Tylko myślę, jak tu się nie zdradzić – mruknęłam pod nosem. - Zaraz przyjdę!
Drapnęłam z szafy jasnoniebieskie rurki, bawełnianą koszulkę z krótkim rękawem, również niebieską i szybko się przebrałam. Wyszłam cicho z sypialni i oparłam się o futrynę drzwi, aby poobserwować trochę Grześka. Krzątał się po kuchni i nucił sobie coś pod nosem i do tego z uśmiechem na ustach. Nagle znieruchomiał i spojrzał w moją stronę.
- Co?
- Nic, nic – uśmiechnęłam się i usiadłam na krześle w kuchni. - Nie mogę sobie po prostu na ciebie popatrzeć? - uniosłam jedną brew do góry i wzięłam od niego kubek z herbatą.
Zaśmiał się cicho i usiadł naprzeciw mnie również z kubkiem gorącego napoju.
Wtem rozległ się dźwięk mojego telefonu.
- Halo? - odebrałam po kilku sekundach.
- Em, za jakieś pół godziny możecie przyjechać – powiedziała zadowolona Iwona. - Wszyscy już są i czekają.
- Dobra i dzięki – uśmiechnęłam się.
- Nie masz za co – odparła i zakończyła połączenie.
Wsunęłam telefon do kieszeni i upiłam łyk herbaty. Wstałam i chwyciłam Grześka za rękę.
- Chodź.
- Gdzie? - zapytał i wstał.
- Twoje urodziny się jeszcze nie skończyły – uśmiechnęłam się i chciałam go pociągnąć do siebie, ale był szybszy i po sekundzie byłam już przy jego klatce piersiowej.
- Nie możemy zostać tutaj? - zamruczał mi do ucha. - Wypijemy herbatę... A potem... - dotknął ramiączka stanika, które było widoczne, ponieważ rękawek koszulki zsunął mi się z ramienia.
- Pomyślimy nad tym, a teraz chodź – z trudem oderwałam się od jego klatki piersiowej i pociągnęłam do przedpokoju.
Nałożyliśmy kurtki oraz buty i wyszliśmy z mieszkania. Wskoczyliśmy na motor i ruszyliśmy w drogę do domu Ignaczaków, gdzie czekali wszyscy nasi przyjaciele, koledzy z klubu i rodzina...



Nie wiem, czy wiecie, czy nie wiecie, ale Wojtek Grzyb po raz trzeci został tatą! Wczoraj urodziła mu się córeczka :) Gratulujemy! ;)
Dzięki za kolejny list! :)
Czy ktoś tak jak ja, chce powrotu Igły?! Kuźwa! ;/
Dzięki za oddane głosy w konkursie KibicoweLove i jeśli można, to kto jeszcze nie zagłosował, a opowiadanie się podoba, to może to zrobić tutaj: http://kibicowelove.blogspot.com/2013/08/konkurs-najlepsze-opowiadanie-2013-roku.html :) Możecie też głosować na inne opowiadania, więc zapraszam! ;p Z góry dzięki za wszystkie głosy! ;D
Do piątku! ;*
poziomkowa.

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Siedemdziesiąt jeden

Dwudziestego ósmego lutego na halę zawitaliśmy razem z siatkarzami i całym sztabem z wielkim tortem dla trenera Kowala. Złożyliśmy życzenia i zabrałam się za krojenie tortu. Mimo że było to dzień po jego urodzinach, strasznie się ucieszył.
- Ja chcę ten kawałek z herbem Sovi! - powiedział głośno Bartman.
Spojrzałam na tort. Wielki biały prostokąt, z czekoladowym napisem „Żyj sto lat Trenerze! Prowadź swą drużynę do zwycięstw!”. W górnym lewym rogu widniał herb Resovi, w lewym niewielkie serce zrobione z czerwonego lukru. Na górnych rogach białe różyczki, a na dolnych czerwone.
- Tylko się nie obżerać za bardzo – przypomniał Kowal.
- Jasne, więcej będzie dla trenera – zaśmiał się Igła, a z nim cała reszta.
Tort zniknął migiem. Każdemu smakowało, więc byłam zadowolona, że akurat zamówiłam taki. Sama nie miałam czasu nic upiec, więc zostawała tylko cukiernia.
Po zjedzeniu chłopaki zabrali się za trenowanie, a ja porobiłam kilka zdjęć. Zmyłam się szybciej, ponieważ jechałam jeszcze na zakupy. Po sklepie buszowałam przez ponad dwie godziny, aby wybrać odpowiednie składniki. Kiedy dotarłam do mieszkania, od razu klapnęłam na krzesło w kuchni, aby trochę odpocząć.
Gdy wszystko rozpakowałam, czekała mnie kolejna podróż. W budynku, w którym mieściła się firma, która uczyła jazdy, załatwiłam wszystko bardzo szybko i bezproblemowo, co bardzo mnie cieszyło i satysfakcjonowało. Wpadłam jeszcze do galerii handlowej, aby zakupić świeczkę na tort i mogłam wracać do domu.
Miałam trochę wolnego czasu, więc zabrałam się za sprawdzenie poczty. Zajęło mi to trochę czasu, więc kiedy spojrzałam na zegarek, wskazywał on godzinę dziewiętnastą. Zamknęłam laptopa i poszłam się wykąpać. Po wyjściu z łazienki zrobiłam sobie gorące kakao i położyłam się do łóżka z książką pożyczoną od czarnowłosego środkowego bloku.
Po przeczytaniu trzech rozdziałów i wypiciu kakaa postanowiłam położyć się spać, ale jeszcze odezwał się mój telefon. Dzwonił Grzesiek, aby życzyć mi dobranoc i taka była, mimo że nie było go przy mnie. Przynajmniej pojawił się we śnie.

Następny dzień przesiedziałam cały w kuchni. Zrobiłam tort i zaczęłam głowić się nad tym co przygotować na kolację. Kiedy byłam przy dziesiątym pomyśle, zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Kto tam?! - krzyknęłam.
- To ja! - usłyszałam głos Grześka.
- Zaraz ci otworzę! - odkrzyknęłam i szybko schowałam tor do lodówki.
Wpuściłam siatkarza do mieszkania.
- Mogę coś przekąsić? - zapytał i chwycił za rączkę od lodówki z zamiarem otwarcia jej.
Migiem znalazłam się przy nim i oparłam się plecami o lodówkę. Grzesiek spojrzał na mnie dziwnie.
- Dobrze się czujesz? - spytał.
- Jasne – uśmiechnęłam się lekko.
- To czemu bronisz tej lodówki, jakbyś miała w niej trupa?
- Trupa? - zaśmiałam się nerwowo. - Żaden trup – powiedziałam pewnym tonem. - Usiądź, to coś ci zrobię.
Kiwnął niepewnie głowa i ruszył w stronę stolika, który stał w kuchni.
- Najlepiej w salonie – powiedziałam.
Odwrócił się w moją stronę nic nie rozumiejąc, ale wykonał polecenie. Posłałam mu tylko niemrawy uśmiech i odetchnęłam z ulgą.
Szybko zrobiłam mu jakieś kanapki, które pochłonął z prędkością światła, do czego już zdążyłam się przyzwyczaić. Nie chciałam go wyganiać z mieszkania, ale musiałam to zrobić, ponieważ miałam jeszcze masę rzeczy do wykonania przed jutrzejszym dniem.
- Kamila nie będzie się o ciebie martwić, że tak długo nie wracasz? - zapytałam stojąc oparta o blat kuchenny.
- Przecież dobrze wie, że jestem u ciebie – uśmiechnął się i podszedł do mnie.
- A nie musisz jej w niczym pomóc? - brnęłam dalej.
- Chcesz się mnie pozbyć? - spytał uśmiechając się tak, że miękły mi kolana.
- Ja? - udałam zdziwioną. - Skądże.
- To bardzo dobrze – pocałował mnie lekko w usta, a potem dotknął wargami szyi.
 
Nie, tak to my się bawić nie będziemy! Tutututu, koniec, bo zaraz jak zwykle wylądujemy w sypialni, a robota czeka.

- Kurcze! - udawałam, że coś mi się przypomniało. - Miałam przecież jechać do Iwony na chwilę.
- Poczeka – mruknął.
- Nie, nie poczeka – odepchnęłam go lekko od siebie. - To coś ważnego...
Spojrzał na mnie miną zbitego psa.
 
Czemu mi to robisz, człowieku?!

- Zobaczmy się jutro po treningu – obiecałam.
- Jest dopiero po trzeciej... - zaczął.
- Ale Iwona chciała, abym z nią porozmawiała. Także wychodzimy, wychodzimy – klepnęłam go po plecach i popchnęłam w stronę drzwi.
- Czyli jednak mnie wyrzucasz – zaśmiał się.
- Nie wyrzucam, po prostu Iwonka nie lubi czekać – kłamałam jak z nut, miałam nadzieję, że połknie haczyk. - Do jutra – uśmiechnęłam się, wspięłam na palce i lekko pocałowałam go w policzek.
- Pa – mruknął niezbyt zadowolony, a ja zamknęłam drzwi.
Kiedy usłyszałam, jak zbiega po schodach, odetchnęłam z ulgą. Pierwszy raz w życiu go okłamałam, ale to dla jego dobra, czyli się nie liczy, prawda?
Przez okno zobaczyłam jeszcze, czy czarna alfa zniknęła z parkingu i chwyciłam do ręki telefon. No to zaczynamy dzwonić, czy wszyscy, których zaprosiłam dotrą jutro na osiemnastą do domu Ignaczaków, którzy udostępnili mi swoje lokum, gdyż u mnie to raczej by się wszyscy nie pomieścili.
Dzwonie zajęło mi ponad godzinę, a już najdłużej rozmawiałam z mamą Grześka. Spodobał się jej bardzo pomysł urodzinowej niespodzianki dla jej syna, więc byłam cała w skowronkach.
Kiedy wszyscy byli już obdzwonieni, zabrałam się za przygotowywanie sałatek i wciąż myślałam nad jakimś ciepłym daniem. Po długich namysłach stanęło wreszcie na kaczce w pomarańczach, tylko, że problem był jeden: gdzie ja teraz znajdę kaczki?
Do rąk wpadł mi telefon i wykręciłam numer do Iwony. Znała bardziej rzeszowskie sklepy, niż ja, więc w niej był mój ratunek. Tak jak oczekiwałam, poleciła kogoś, a nawet powiedziała, że wszystko mi przywiezie. Podziękowałam i zabrałam się za krojenie pomidora do trzeciej już sałatki. Trzeba wykarmić tych, którzy jutro pojawią się w domu Ignaczaków.
Iwona wpadła niecałą godzinę później z dwoma kaczkami i została u mnie aż do dwudziestej. Ploty, pogaduchy i gotowanie – popołudnie na pięć plus.
- Chyba muszę podziękować Grześkowi – powiedziała krojąc ostatnią pomarańczę.
- Za co? - spojrzałam na nią.
- Jesteś szczęśliwa – uśmiechnęła się. - Uśmiech w ogóle nie schodzi ci z twarzy.
- Prawda – przytaknęłam z uśmiechem i usiadłam naprzeciw niej. - Przy nim czuję się tak swobodnie... I tak, jakbym znała go przez całe życie.
Uśmiech Iwony się powiększył.
- Cieszę się waszym szczęściem. I oby zostało tak już do końca – poklepała mnie po dłoni.
- Zrobię wszystko, aby tak zostało – obiecałam samej sobie i uśmiechnęłam się szeroko.




No to mamy siedemdziesiąt jeden :) Ale ten czas zapierdziela... Pamiętam jak dodawałam prolog, a następnego dnia jedynkę, tak jakby to było wczoraj... Masakra.
Ja spadam szykować się na grilla do ludzi z obozu, a Was zostawiam z takim epizodem oraz, jak ktoś by się nudził, to obejrzyjcie sobie "Syberiadę polską" ... Film naprawdę godny obejrzenia ;)
A! Zapomniałabym! KibicoveLove nominowała tego bloga do konkursu na "Blog Roku" :) Serdecznie Jej za to dziękuję, a Was, jeśli opowiadanie sie podoba, zachęcam do głosowania ;) http://kibicowelove.blogspot.com/2013/08/konkurs-najlepsze-opowiadanie-2013-roku.html - tam możecie głosować ;p Dzięki! ;D 

Siedemdziesiątkę dwójkę przeczytacie za dwa dni, więc do środy! ;)
poziomkowa.

https://www.facebook.com/poziomkowa.opowiesci