Kiedy
dotarliśmy do Rzeszowa było kilka minut po dziewiątej. Większość
drogi przegadaliśmy, a kiedy zrobiło się widniej dokończaliśmy
rozwiązywanie krzyżówek. Poprosiłam Grześka, abyśmy od razu
pojechali pod mój nowy adres. Środkowemu nawet mieszkanie przypadło
do gustu i obiecał mi, że pomoże mi w malowaniu i tego typu
sprawach, za co byłam mu wdzięczna.
No to chyba będę musiała upiec z setkę tych serników, przeszło mi wesoło przez głowę.
Wyciągnęliśmy wszystkie kartony z samochodu i zostawiliśmy je w moim nowym lokum po czym skierowaliśmy się w stronę domu Ignaczaków. Krzysiek był sam, ponieważ Iwona jak zwykle była w pracy, Sebastian w szkole, a Dominika bawiła się u jakiejś koleżanki w sąsiednim domu.
- To gdzie masz wszystkie kartony, dużo miejsca będę musiał zrobić w garażu? - zaśmiał się libero nalewając nam chłodnego soku.
- W zasadzie, to nie będziesz w ogóle musiał robić miejsca – powiedziałam niezbyt głośno.
- Jak to? - popatrzył na mnie uważnie odstawiając karton soku.
- Wynajęłam mieszkanie niedaleko – wyjaśniłam patrząc mu prosto w oczy.
- Po co masz wydawać pieniądze, skoro możesz mieszkać tutaj? - zapytał libero.
- Krzysiu, - podeszłam do niego – nie mogę wam wiecznie siedzieć na głowie – uśmiechnęłam się lekko. - Jestem dużą dziewczynką i muszę sobie jakoś życie ułożyć.
- Ale to mieszkanie, to nie jakaś totalna nora, na jakimś niebezpiecznym osiedlu? - spytał.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku – odpowiedział za mnie Kosa.
- No to chyba muszę się zgodzić – westchnął zrezygnowany.
- Spokojnie, tatku – zaśmiałam się i szturchnęłam go lekko w ramię. - Będziesz tam zawsze mile widzianym gościem – wyszczerzyłam się.
Dwadzieścia minut później Krzysiek z małą Dominiką na rękach przekroczył próg mojego mieszkania. Nie był zachwycony, ale też nie narzekał. Oświadczył głosem nieznoszącym sprzeciwu, że dopóki wszystko nie będzie odmalowane i nie będzie tak jak miało być, mieszkam u nich. Kiwnęłam tylko głową śmiejąc się.
Jeszcze tego samego dnia pojechałam z Kosą, Zibim i Piotrkiem do Castoramy. Chłopaki biegali po sklepie jak poparzeni, a ja w spokoju wybierałam sobie farbę do pokoju, który miał mi służyć za gabinecik. Po dziesięciu minutach zastanawiania się, zdecydowałam się na kolor, który przypominał odcień cytryny i wsadziłam dwa pudełka do wózka. Zaczęłam szukać siatkarzy.
Po pięciu minutach jeżdżenia wózkiem, znalazłam ich przy dziale oświetleniowym, jakieś żyrandole, kinkiety i lampki.
- Co znaleźliście ciekawego? - zapytałam, a oni aż podskoczyli na dźwięk mojego głosu, co wywołało mój śmiech.
- Nic, co byłoby warto uwagi – uśmiechnął się ZB9.
- Wybrałaś kolor? - zapytał uśmiechnięty Piotrek.
- Wybrałam – kiwnęłam głową. - A wy coś bierzecie? - zapytałam.
- Poduszkę – wyszczerzył się Bartman i pokazał małą, czarną poduszeczkę.
- Zegar ścienny – odpowiedział Cichy Pit i uniósł do góry okrągły, brązowy zegar ze złotymi zdobieniami.
Całkiem ładny.
Spojrzałam na Grześka.
- A ty coś wybrałeś? - zapytałam.
Czarnowłosy środkowy uniósł do góry kilka ramek na zdjęcia w różnych wielkościach.
- Bardzo dobrze, że mi przypomniałeś – uśmiechnęłam się z wdzięcznością i pognałam w kierunku stoiska, gdzie znajdywały się ramki. Wybrałam cztery i mogliśmy spokojnie iść płacić za nasze zakupy.
Piotrek razem ze Zbyszkiem przyjechali jeszcze zobaczyć moje mieszkanie i wszyscy rozjechaliśmy się do swoich domów.
Weekend zleciał szybko. Wybrałam kilkanaście zdjęć do wywołania i zawiozłam je do fotografa, po czym znalazłam się w moim nowym lokum. Napisałam do Kosy, że jak ma teraz czas, to niech wpada, bo zabieram się za malowanie gabineciku. Zjawił się w mgnieniu oka gotowy do pracy. Włączyliśmy muzykę i wzięliśmy się za malowanie pomieszczenia.
Nie obeszło się bez robienia zdjęć. Zażartowałam nawet, że Grzegorz chce mnie wygryźć z mojego zawodu, ale on tylko pokręcił przecząco głową i obiecał, że nigdy tego nie zrobi.
Kiedy pokój był już cały żółty posprzątaliśmy po sobie i pojechaliśmy do Ignaczaków, gdzie Iwona gotowała akurat pierogi ruskie. Z Kosą zjedliśmy najwięcej z całej bandy jaka zebrała się przy stole.
Resztę soboty spędziłam grając z Sebastianem w badmintona. Niedziela zleciała szybko. Kościół, obiad, a potem siedzenie z Ignaczakami i miła rozmowa. O, taka leniwa niedziela.
Nadszedł poniedziałek. Zabrałam się razem z Krzyśkiem na pierwszy trening. Na hali byliśmy kilka minut po ósmej. Igła ruszył do szatni, a ja w miejsce, gdzie miał odbyć się trening. Zdecydowanie zbyt dawno mnie tutaj nie było. Hala Podpromie, jak zwykle wspaniała i zapierająca dech w piersiach, ale ma ona największą moc, kiedy zaczyna się mecz i są kibice. Właśnie ich, każdy kraj może pozazdrościć Polsce.
Zajęłam miejsce na jednym z krzesełek i wyciągnęłam z torby aparat. Po trzech minutach na halę dotarli trenerzy: Andrzej Kowal i Marcin Ogonowski oraz prezes. Ten ostatni przedstawił mnie trenerom i zniknął nam z oczu ponieważ miał jakieś pilne sprawy do załatwienia. Po chwili na halę wkroczyła reszta sztabu, której zostałam przedstawiona. Dowiedziałam się nawet, że dzisiaj będę musiała zostać po treningu, ponieważ sztab nie ma jeszcze zrobionych zdjęć na stronę, a to przecież należało do mnie, także wyboru nie miałam. Minutę później na hali pojawili się zawodnicy i wszyscy rozpoczęli pierwszy trening w tym sezonie, a ja latałam z aparatem i robiłam zdjęcia.
Po godzinie latania z aparatem klapnęłam na jedno z krzesełek i sięgnęłam po butelkę Bartmana, ponieważ wszędzie gdzie była tylko jakaś butelka, była ona zapełniona wodą. Łyknęłam kilka łyków jego napoju, odłożyłam ją na miejsce i zaczęłam się rozglądać, czy przypadkiem to widział czy nie.
- Widziałem! - ryknął do mnie z drugiego końca sali, a ja tylko posłałam mu szeroki uśmiech.
Luknęłam która godzina i odwróciłam się tyłem do trenujących siatkarzy. Byłam w trakcie odkładania telefonu do torby, kiedy poczułam jak coś obija się o moją lewą łydkę i to z wielką siłą. Po chwili usłyszałam dźwięk piłki odpijającej się od powierzchni sali.
- Który to?! - zapytałam głośno odwracając się.
- Przepraszam! - ryknął do mnie Grzesiek.
- A jak ty, to okej! - uśmiechnęłam się lekko i dotknęłam miejsca, w którym piłka uderzyła o moje ciało.
Bolało i to cholernie.
- Nic ci nie jest? - zapytał podbiegając do mnie.
- Będę żyć – odpowiedziałam uśmiechając się i masując obolałe miejsce.
- Naprawdę nie chciałem, bardzo cię przepraszam – dotknął mojego ramienia.
- Nic się nie stało, wracaj na trening – odparłam dalej uśmiechnięta.
Zanim wrócił na boisko usłyszałam jeszcze trzy razy „przepraszam” na co tylko kręciłam głową. No ten facet uderzenie to ma, nie da się ukryć. No, ale nic, poboli i przestanie. Będzie siniak, ale nie takie rzeczy się w życiu przecierpiało.
Porobiłam jeszcze kilka zdjęć, ale tym razem siedząc na ławie, ponieważ ból rozprzestrzenił się na dolną część nogi. Po pół godzinie Andrzej Kowal zarządził zakończenie treningu i siatkarze mogli udać się do szatni, a ja zabrałam się za pakowanie aparatu do torby.
- Naprawdę bardzo przepraszam – obok mnie niespodziewanie pojawił się Kosa i wziął ode mnie aparat, który schował do torby.
- Daj spokój – próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie najlepiej mi to wyszło.
- Pokaż tę łydkę – poprosił zapinając torbę i spojrzał na mnie.
Spojrzałam na lewą łydkę. Dostałam bardziej w miejsce, którego nie mogłam zobaczyć, ale kawałek widziałam i muszę przyznać, że nie wyglądało to za ciekawie. Miejsce, gdzie odbiła się piłka było już lekko fioletowe.
No to będzie piękny siniak, nie ma co!
- Ej, zejdzie szybko, a poza tym nie zamierzam wychodzić nigdzie w bikini, więc nikt nawet nie zauważy – uśmiechnęłam się lekko.
- To niech to chociaż obejrzy lekarz.
Nim zdążyłam coś powiedzieć, byłam już w wielgaśnych ramionach Grześka i kierowaliśmy się w stronę wyjścia z hali.
- To nie będzie konieczne – powiedziałam szybko.
- Będzie, będzie – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Ja ci to zrobiłem, a nie chcę, żebyś odczuwała jakiś ból, chociaż i tak to chyba niemożliwe – skrzywił się i wyniósł mnie na korytarz.
- Gdzie mi porywasz mojego Serniczka? - zapytał Bartman, który nagle pojawił się obok nas.
- Twojego Serniczka musi zbadać lekarz – odpowiedział środkowy.
- Grzesiek, nic mi nie jest – jęknęłam.
- Jak to nie – spojrzał na mnie uważnie – będziesz miała siniaka na prawie całą łydkę! I to przeze mnie!
- Już ci powiedziałam, poboli i przestanie – odparłam patrząc w czekoladowe tęczówki, które spoglądały na mnie z troską, a mi aż serce zabiło szybciej.
Ej, Em! Przestań!, ryknęło mi w głowie. Okej, okej już przestaję!, odpowiedziałam w myślach. Jezu, już gadam sama ze sobą...
- A wam co? - nagle pojawił się przed nami uśmiechnięty Piotrek. - Robicie próbę wyjścia z kościoła po ceremonii ślubnej? - spytał uśmiechając się od ucha do ucha.
Bartman zaczął się śmiać, a ja spuściłam głowę czując jak robię się różowa.
- Jasne – odparł z sarkazmem w głosie Kosa. - Lepiej otwórz drzwi – polecił blondynowi i zatrzymał się.
Środkowy spełnił jego prośbę i po chwili siedziałam już na stole do masażu, a mojemu siniakowi przyglądał się lekarz Resoviaków.
- No całkiem, całkiem ten siniak – stwierdził po chwili.
Mogę usłyszeć coś bardziej pocieszającego?
- Przepiszę ci maść...
- Po co mi na siniak maść? - zapytałam patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
- Maść, żeby złagodzić ból, a na to, aby zszedł trzeba trochę czasu – uśmiechnął się leciutko i usiadł w fotelu obrotowym zaczynając kreślić coś na kartce. - Smaruj rano i wieczorem – podał mi kawałek papieru.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się lekko i wyszłam z gabinetu przed, którym czekali już przebrani Grzesiek, Igła, Piter oraz ZB9. - Będę żyć – zaśmiałam się.
Mój humor poprawił się od razu, kiedy zobaczyłam czwórkę moich przyjaciół.
- W ramach przeprosin, stawiam ci obiad – powiedział Kosa. - I jeszcze raz bardzo przepraszam.
- Jeszcze raz powiesz „przepraszam”, to wyjmę scyzoryk z torebki – pogroziłam i ruszyłam przed siebie kuśtykając lekko.
Wiem, że czuł się winny, ja na jego miejscu też bym przepraszała, ale trochę już miałam tego dość.
- Możesz chodzić? Jeśli nie... - zaczął Grzesiek pojawiając się obok mnie.
- Grzesiu, nic mi nie jest – uśmiechnęłam się. - Ile jeszcze razy muszę to powtarzać? - spytałam zadzierając głowę, aby móc spojrzeć w jego czekoladowe oczy. - To jest tylko – podkreśliłam to ostatnie słowo – siniak.
Pokręciłam głową i chwyciłam go za nadgarstek.
- Wspomniałeś coś o obiedzie – wyszczerzyłam się i pociągnęłam go za sobą.
- Ej, zaczekajcie na nas! - krzyknął ZB9 i chwilę później on oraz Piter i Igła pojawili się obok nas.
- Sesja jutro! - krzyknął jeszcze za nami trener Kowal.
Przez następny tydzień chłopaki biegali na treningi, a ja urządzałam się w mieszkaniu w czym dzielnie pomagał mi Kosa. Od razu po treningu zjawiał się w moim nowym lokum i wnosił cięższe rzeczy, takie jak pudła z ubraniami, czy z albumami. W czwartek przywieźli mi nawet motor z Gdańska, który stał sobie teraz grzecznie w garażu Grześka i czekał, aż wreszcie go uruchomię i przejadę nim przez ulice Rzeszowa.
Siniak bolał tylko wtedy, kiedy został dotknięty. Starałam się tego nie robić, bo moja twarz przybierała wtedy grymas, a tego nie lubiłam, ale nie było to takie proste przy przeprowadzce.
Nadeszła niedziela, czyli pierwszy dzień mieszkania w moim nowym mieszkanku. Oczywiście bez odwiedzin Zbyszka, Piotrka, Igły oraz jego rodziny, a Grześka nie wspominam, bo zachowywał się tak jakby właściwie tutaj mieszkał, się nie obeszło. Pomagał mi nawet w wykładaniu talerzy i sztućców do szafek i szuflad, więc wiedział, gdzie co leży. Bartman razem z Piotrkiem zrobili nawet dla mnie ciasto, co było szokiem. Co prawda był to sernik na zimno z owocami, ale wyszedł im bardzo dobrze. Zastanawiałam się tylko jak wyglądała kuchnia w mieszkaniu środkowego po zakończeniu pichcenia. Większych szkód nie narobiłby chyba huragan, biedna nowakowska kuchnia.
Moi goście opuścili mieszkanie kilka minut przed dwudziestą pierwszą i zostałam sama. Wreszcie mogłam usiąść i przemyśleć kilka spraw oraz sytuacji, jakie miały miejsce jeszcze tydzień temu i dalej wstecz.
Przez ten tydzień adwokat Jurka dzwonił do mnie kilka razy, za każdym razem prosząc o to samo, czyli o spotkanie. W piątek dałam się wreszcie namówić, a widzenie miałam umówione na wtorek, na godzinę jedenastą. Może byłam głupia, że w końcu się zdecydowałam, ale czułam gdzieś w środku, że chcę wysłuchać Jurka. Przecież tych dwóch lat od tak, nie dało się wyrzucić z głowy. Za dużo miłych wspomnień.
Zastanawiałam się też, jak potoczą się kolejny dni, tygodnie, a nawet miesiące w tym mieście. Czy wszystko pójdzie po mojej myśli, czy wręcz przeciwnie? A jaka była moja myśl? A taka oto: nie stracić świetnej pracy, jaką było bycie oficjalnym fotografem Asseco Resovii Rzeszów, znaleźć osobę, którą pokocham i będę z nią już do końca, mieć domek z ogródkiem, trójkę dzieci... Dla niektórych to nudne i takie banalne, ale właśnie to było dla mnie ważne. Rodzina...
Rodzina też ta, która mieszkała w Wałbrzychu. Ich też wypadałoby odwiedzić, tylko kiedy? Przecież stąd wcale tak blisko nie było, w sumie z Gdańska też, ale w tamtym mieście i mojej starej pracy, mogłam brać urlop, kiedy tylko mi się podobało, a wszystko właśnie dzięki Jurkowi. Jednego dnia mogłam powiedzieć, że biorę dwa dni wolnego, a następnego dnia byłam już w Wałbrzychu. Teraz tak się nie dało, ale z jednej strony byłam z tego zadowolona.
Westchnęłam i spojrzałam na siniak, który widniał na lewej łydce. Przed oczami od razu stanął obraz uśmiechniętego Grześka i tych jego czekoladowych tęczówek. Ten wzrok wplątywał się nawet do moich snów. Ale nie powiem, że były to jakieś złe sny. Właśnie odkąd widywałam je w krainie Morfeusza, nie miałam żadnych koszmarów. Dziwne, tak trochę jak anioł stróż.
Przetarłam twarz oraz zmęczone oczy i przymknęłam je opierając głowę na oparciu kanapy. Nawet nie wiem, kiedy zmęczenie wzięło górę i odpłynęłam w krainę snów.
Do moich uszu dobiegł dzwonek mojego telefonu. Otworzyłam od razu oczy i podniosłam się tak gwałtownie, że poleciałam na podłogę zahaczając ręką o kubek, z którego popłynęła herbata prosto na moją koszulkę.
Zaklęłam pod nosem i postawiłam kubek na ławę. Sięgnęłam po wciąż dzwoniący telefon i nacisnęłam zieloną słuchawkę podnosząc się przy okazji z podłogi.
- Słucham? - powiedziałam do słuchawki niezbyt przyjemnym tonem.
- Obudziłem cię? - usłyszałam głos Grześka.
- Nie, skąd – skłamałam i dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się, która jest godzina.
- Na pewno? Bo jakoś szczęśliwego głosu, to nie miałaś...
- Wylałam herbatę i dlatego – odpowiedziałam i skierowałam się do kuchni. - Więc, o co chodzi? - spytałam.
- Nie poparzyłaś się mam nadzieję? - zapytał od razu.
- Nie – odpowiedziałam i włożyłam kubek do zlewu. - Była zimna, ale przejdziesz do rzeczy? - uśmiechnęłam się lekko.
- To dobrze... A, no tak! Nie ma gdzieś u ciebie mojego portfela? - spytał.
Rozejrzałam się po kuchni. Ani śladu.
- Yyy... - wkroczyłam do salonu i ponownie się rozejrzałam. Mój wzrok zatrzymał się na komodzie. - Jest – odpowiedziałam.
- Uff... - odetchnął. - To ja podjadę po niego jutro przed treningiem, dobrze?
- Jasne – odparłam i luknęłam na zegar, który stał obok portfela. Nie było tak źle, wskazywał piętnaście minut po dwudziestej drugiej. - To dobranoc – pożegnałam się.
- Słodkich snów – powiedział szybko i zakończył połączenie.
Odłożyłam telefon na miejsce i powłóczyłam nogami do łazienki, gdzie spędziłam pół godziny leżąc w wannie.
No to chyba będę musiała upiec z setkę tych serników, przeszło mi wesoło przez głowę.
Wyciągnęliśmy wszystkie kartony z samochodu i zostawiliśmy je w moim nowym lokum po czym skierowaliśmy się w stronę domu Ignaczaków. Krzysiek był sam, ponieważ Iwona jak zwykle była w pracy, Sebastian w szkole, a Dominika bawiła się u jakiejś koleżanki w sąsiednim domu.
- To gdzie masz wszystkie kartony, dużo miejsca będę musiał zrobić w garażu? - zaśmiał się libero nalewając nam chłodnego soku.
- W zasadzie, to nie będziesz w ogóle musiał robić miejsca – powiedziałam niezbyt głośno.
- Jak to? - popatrzył na mnie uważnie odstawiając karton soku.
- Wynajęłam mieszkanie niedaleko – wyjaśniłam patrząc mu prosto w oczy.
- Po co masz wydawać pieniądze, skoro możesz mieszkać tutaj? - zapytał libero.
- Krzysiu, - podeszłam do niego – nie mogę wam wiecznie siedzieć na głowie – uśmiechnęłam się lekko. - Jestem dużą dziewczynką i muszę sobie jakoś życie ułożyć.
- Ale to mieszkanie, to nie jakaś totalna nora, na jakimś niebezpiecznym osiedlu? - spytał.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku – odpowiedział za mnie Kosa.
- No to chyba muszę się zgodzić – westchnął zrezygnowany.
- Spokojnie, tatku – zaśmiałam się i szturchnęłam go lekko w ramię. - Będziesz tam zawsze mile widzianym gościem – wyszczerzyłam się.
Dwadzieścia minut później Krzysiek z małą Dominiką na rękach przekroczył próg mojego mieszkania. Nie był zachwycony, ale też nie narzekał. Oświadczył głosem nieznoszącym sprzeciwu, że dopóki wszystko nie będzie odmalowane i nie będzie tak jak miało być, mieszkam u nich. Kiwnęłam tylko głową śmiejąc się.
Jeszcze tego samego dnia pojechałam z Kosą, Zibim i Piotrkiem do Castoramy. Chłopaki biegali po sklepie jak poparzeni, a ja w spokoju wybierałam sobie farbę do pokoju, który miał mi służyć za gabinecik. Po dziesięciu minutach zastanawiania się, zdecydowałam się na kolor, który przypominał odcień cytryny i wsadziłam dwa pudełka do wózka. Zaczęłam szukać siatkarzy.
Po pięciu minutach jeżdżenia wózkiem, znalazłam ich przy dziale oświetleniowym, jakieś żyrandole, kinkiety i lampki.
- Co znaleźliście ciekawego? - zapytałam, a oni aż podskoczyli na dźwięk mojego głosu, co wywołało mój śmiech.
- Nic, co byłoby warto uwagi – uśmiechnął się ZB9.
- Wybrałaś kolor? - zapytał uśmiechnięty Piotrek.
- Wybrałam – kiwnęłam głową. - A wy coś bierzecie? - zapytałam.
- Poduszkę – wyszczerzył się Bartman i pokazał małą, czarną poduszeczkę.
- Zegar ścienny – odpowiedział Cichy Pit i uniósł do góry okrągły, brązowy zegar ze złotymi zdobieniami.
Całkiem ładny.
Spojrzałam na Grześka.
- A ty coś wybrałeś? - zapytałam.
Czarnowłosy środkowy uniósł do góry kilka ramek na zdjęcia w różnych wielkościach.
- Bardzo dobrze, że mi przypomniałeś – uśmiechnęłam się z wdzięcznością i pognałam w kierunku stoiska, gdzie znajdywały się ramki. Wybrałam cztery i mogliśmy spokojnie iść płacić za nasze zakupy.
Piotrek razem ze Zbyszkiem przyjechali jeszcze zobaczyć moje mieszkanie i wszyscy rozjechaliśmy się do swoich domów.
Weekend zleciał szybko. Wybrałam kilkanaście zdjęć do wywołania i zawiozłam je do fotografa, po czym znalazłam się w moim nowym lokum. Napisałam do Kosy, że jak ma teraz czas, to niech wpada, bo zabieram się za malowanie gabineciku. Zjawił się w mgnieniu oka gotowy do pracy. Włączyliśmy muzykę i wzięliśmy się za malowanie pomieszczenia.
Nie obeszło się bez robienia zdjęć. Zażartowałam nawet, że Grzegorz chce mnie wygryźć z mojego zawodu, ale on tylko pokręcił przecząco głową i obiecał, że nigdy tego nie zrobi.
Kiedy pokój był już cały żółty posprzątaliśmy po sobie i pojechaliśmy do Ignaczaków, gdzie Iwona gotowała akurat pierogi ruskie. Z Kosą zjedliśmy najwięcej z całej bandy jaka zebrała się przy stole.
Resztę soboty spędziłam grając z Sebastianem w badmintona. Niedziela zleciała szybko. Kościół, obiad, a potem siedzenie z Ignaczakami i miła rozmowa. O, taka leniwa niedziela.
Nadszedł poniedziałek. Zabrałam się razem z Krzyśkiem na pierwszy trening. Na hali byliśmy kilka minut po ósmej. Igła ruszył do szatni, a ja w miejsce, gdzie miał odbyć się trening. Zdecydowanie zbyt dawno mnie tutaj nie było. Hala Podpromie, jak zwykle wspaniała i zapierająca dech w piersiach, ale ma ona największą moc, kiedy zaczyna się mecz i są kibice. Właśnie ich, każdy kraj może pozazdrościć Polsce.
Zajęłam miejsce na jednym z krzesełek i wyciągnęłam z torby aparat. Po trzech minutach na halę dotarli trenerzy: Andrzej Kowal i Marcin Ogonowski oraz prezes. Ten ostatni przedstawił mnie trenerom i zniknął nam z oczu ponieważ miał jakieś pilne sprawy do załatwienia. Po chwili na halę wkroczyła reszta sztabu, której zostałam przedstawiona. Dowiedziałam się nawet, że dzisiaj będę musiała zostać po treningu, ponieważ sztab nie ma jeszcze zrobionych zdjęć na stronę, a to przecież należało do mnie, także wyboru nie miałam. Minutę później na hali pojawili się zawodnicy i wszyscy rozpoczęli pierwszy trening w tym sezonie, a ja latałam z aparatem i robiłam zdjęcia.
Po godzinie latania z aparatem klapnęłam na jedno z krzesełek i sięgnęłam po butelkę Bartmana, ponieważ wszędzie gdzie była tylko jakaś butelka, była ona zapełniona wodą. Łyknęłam kilka łyków jego napoju, odłożyłam ją na miejsce i zaczęłam się rozglądać, czy przypadkiem to widział czy nie.
- Widziałem! - ryknął do mnie z drugiego końca sali, a ja tylko posłałam mu szeroki uśmiech.
Luknęłam która godzina i odwróciłam się tyłem do trenujących siatkarzy. Byłam w trakcie odkładania telefonu do torby, kiedy poczułam jak coś obija się o moją lewą łydkę i to z wielką siłą. Po chwili usłyszałam dźwięk piłki odpijającej się od powierzchni sali.
- Który to?! - zapytałam głośno odwracając się.
- Przepraszam! - ryknął do mnie Grzesiek.
- A jak ty, to okej! - uśmiechnęłam się lekko i dotknęłam miejsca, w którym piłka uderzyła o moje ciało.
Bolało i to cholernie.
- Nic ci nie jest? - zapytał podbiegając do mnie.
- Będę żyć – odpowiedziałam uśmiechając się i masując obolałe miejsce.
- Naprawdę nie chciałem, bardzo cię przepraszam – dotknął mojego ramienia.
- Nic się nie stało, wracaj na trening – odparłam dalej uśmiechnięta.
Zanim wrócił na boisko usłyszałam jeszcze trzy razy „przepraszam” na co tylko kręciłam głową. No ten facet uderzenie to ma, nie da się ukryć. No, ale nic, poboli i przestanie. Będzie siniak, ale nie takie rzeczy się w życiu przecierpiało.
Porobiłam jeszcze kilka zdjęć, ale tym razem siedząc na ławie, ponieważ ból rozprzestrzenił się na dolną część nogi. Po pół godzinie Andrzej Kowal zarządził zakończenie treningu i siatkarze mogli udać się do szatni, a ja zabrałam się za pakowanie aparatu do torby.
- Naprawdę bardzo przepraszam – obok mnie niespodziewanie pojawił się Kosa i wziął ode mnie aparat, który schował do torby.
- Daj spokój – próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie najlepiej mi to wyszło.
- Pokaż tę łydkę – poprosił zapinając torbę i spojrzał na mnie.
Spojrzałam na lewą łydkę. Dostałam bardziej w miejsce, którego nie mogłam zobaczyć, ale kawałek widziałam i muszę przyznać, że nie wyglądało to za ciekawie. Miejsce, gdzie odbiła się piłka było już lekko fioletowe.
No to będzie piękny siniak, nie ma co!
- Ej, zejdzie szybko, a poza tym nie zamierzam wychodzić nigdzie w bikini, więc nikt nawet nie zauważy – uśmiechnęłam się lekko.
- To niech to chociaż obejrzy lekarz.
Nim zdążyłam coś powiedzieć, byłam już w wielgaśnych ramionach Grześka i kierowaliśmy się w stronę wyjścia z hali.
- To nie będzie konieczne – powiedziałam szybko.
- Będzie, będzie – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Ja ci to zrobiłem, a nie chcę, żebyś odczuwała jakiś ból, chociaż i tak to chyba niemożliwe – skrzywił się i wyniósł mnie na korytarz.
- Gdzie mi porywasz mojego Serniczka? - zapytał Bartman, który nagle pojawił się obok nas.
- Twojego Serniczka musi zbadać lekarz – odpowiedział środkowy.
- Grzesiek, nic mi nie jest – jęknęłam.
- Jak to nie – spojrzał na mnie uważnie – będziesz miała siniaka na prawie całą łydkę! I to przeze mnie!
- Już ci powiedziałam, poboli i przestanie – odparłam patrząc w czekoladowe tęczówki, które spoglądały na mnie z troską, a mi aż serce zabiło szybciej.
Ej, Em! Przestań!, ryknęło mi w głowie. Okej, okej już przestaję!, odpowiedziałam w myślach. Jezu, już gadam sama ze sobą...
- A wam co? - nagle pojawił się przed nami uśmiechnięty Piotrek. - Robicie próbę wyjścia z kościoła po ceremonii ślubnej? - spytał uśmiechając się od ucha do ucha.
Bartman zaczął się śmiać, a ja spuściłam głowę czując jak robię się różowa.
- Jasne – odparł z sarkazmem w głosie Kosa. - Lepiej otwórz drzwi – polecił blondynowi i zatrzymał się.
Środkowy spełnił jego prośbę i po chwili siedziałam już na stole do masażu, a mojemu siniakowi przyglądał się lekarz Resoviaków.
- No całkiem, całkiem ten siniak – stwierdził po chwili.
Mogę usłyszeć coś bardziej pocieszającego?
- Przepiszę ci maść...
- Po co mi na siniak maść? - zapytałam patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
- Maść, żeby złagodzić ból, a na to, aby zszedł trzeba trochę czasu – uśmiechnął się leciutko i usiadł w fotelu obrotowym zaczynając kreślić coś na kartce. - Smaruj rano i wieczorem – podał mi kawałek papieru.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się lekko i wyszłam z gabinetu przed, którym czekali już przebrani Grzesiek, Igła, Piter oraz ZB9. - Będę żyć – zaśmiałam się.
Mój humor poprawił się od razu, kiedy zobaczyłam czwórkę moich przyjaciół.
- W ramach przeprosin, stawiam ci obiad – powiedział Kosa. - I jeszcze raz bardzo przepraszam.
- Jeszcze raz powiesz „przepraszam”, to wyjmę scyzoryk z torebki – pogroziłam i ruszyłam przed siebie kuśtykając lekko.
Wiem, że czuł się winny, ja na jego miejscu też bym przepraszała, ale trochę już miałam tego dość.
- Możesz chodzić? Jeśli nie... - zaczął Grzesiek pojawiając się obok mnie.
- Grzesiu, nic mi nie jest – uśmiechnęłam się. - Ile jeszcze razy muszę to powtarzać? - spytałam zadzierając głowę, aby móc spojrzeć w jego czekoladowe oczy. - To jest tylko – podkreśliłam to ostatnie słowo – siniak.
Pokręciłam głową i chwyciłam go za nadgarstek.
- Wspomniałeś coś o obiedzie – wyszczerzyłam się i pociągnęłam go za sobą.
- Ej, zaczekajcie na nas! - krzyknął ZB9 i chwilę później on oraz Piter i Igła pojawili się obok nas.
- Sesja jutro! - krzyknął jeszcze za nami trener Kowal.
Przez następny tydzień chłopaki biegali na treningi, a ja urządzałam się w mieszkaniu w czym dzielnie pomagał mi Kosa. Od razu po treningu zjawiał się w moim nowym lokum i wnosił cięższe rzeczy, takie jak pudła z ubraniami, czy z albumami. W czwartek przywieźli mi nawet motor z Gdańska, który stał sobie teraz grzecznie w garażu Grześka i czekał, aż wreszcie go uruchomię i przejadę nim przez ulice Rzeszowa.
Siniak bolał tylko wtedy, kiedy został dotknięty. Starałam się tego nie robić, bo moja twarz przybierała wtedy grymas, a tego nie lubiłam, ale nie było to takie proste przy przeprowadzce.
Nadeszła niedziela, czyli pierwszy dzień mieszkania w moim nowym mieszkanku. Oczywiście bez odwiedzin Zbyszka, Piotrka, Igły oraz jego rodziny, a Grześka nie wspominam, bo zachowywał się tak jakby właściwie tutaj mieszkał, się nie obeszło. Pomagał mi nawet w wykładaniu talerzy i sztućców do szafek i szuflad, więc wiedział, gdzie co leży. Bartman razem z Piotrkiem zrobili nawet dla mnie ciasto, co było szokiem. Co prawda był to sernik na zimno z owocami, ale wyszedł im bardzo dobrze. Zastanawiałam się tylko jak wyglądała kuchnia w mieszkaniu środkowego po zakończeniu pichcenia. Większych szkód nie narobiłby chyba huragan, biedna nowakowska kuchnia.
Moi goście opuścili mieszkanie kilka minut przed dwudziestą pierwszą i zostałam sama. Wreszcie mogłam usiąść i przemyśleć kilka spraw oraz sytuacji, jakie miały miejsce jeszcze tydzień temu i dalej wstecz.
Przez ten tydzień adwokat Jurka dzwonił do mnie kilka razy, za każdym razem prosząc o to samo, czyli o spotkanie. W piątek dałam się wreszcie namówić, a widzenie miałam umówione na wtorek, na godzinę jedenastą. Może byłam głupia, że w końcu się zdecydowałam, ale czułam gdzieś w środku, że chcę wysłuchać Jurka. Przecież tych dwóch lat od tak, nie dało się wyrzucić z głowy. Za dużo miłych wspomnień.
Zastanawiałam się też, jak potoczą się kolejny dni, tygodnie, a nawet miesiące w tym mieście. Czy wszystko pójdzie po mojej myśli, czy wręcz przeciwnie? A jaka była moja myśl? A taka oto: nie stracić świetnej pracy, jaką było bycie oficjalnym fotografem Asseco Resovii Rzeszów, znaleźć osobę, którą pokocham i będę z nią już do końca, mieć domek z ogródkiem, trójkę dzieci... Dla niektórych to nudne i takie banalne, ale właśnie to było dla mnie ważne. Rodzina...
Rodzina też ta, która mieszkała w Wałbrzychu. Ich też wypadałoby odwiedzić, tylko kiedy? Przecież stąd wcale tak blisko nie było, w sumie z Gdańska też, ale w tamtym mieście i mojej starej pracy, mogłam brać urlop, kiedy tylko mi się podobało, a wszystko właśnie dzięki Jurkowi. Jednego dnia mogłam powiedzieć, że biorę dwa dni wolnego, a następnego dnia byłam już w Wałbrzychu. Teraz tak się nie dało, ale z jednej strony byłam z tego zadowolona.
Westchnęłam i spojrzałam na siniak, który widniał na lewej łydce. Przed oczami od razu stanął obraz uśmiechniętego Grześka i tych jego czekoladowych tęczówek. Ten wzrok wplątywał się nawet do moich snów. Ale nie powiem, że były to jakieś złe sny. Właśnie odkąd widywałam je w krainie Morfeusza, nie miałam żadnych koszmarów. Dziwne, tak trochę jak anioł stróż.
Przetarłam twarz oraz zmęczone oczy i przymknęłam je opierając głowę na oparciu kanapy. Nawet nie wiem, kiedy zmęczenie wzięło górę i odpłynęłam w krainę snów.
Do moich uszu dobiegł dzwonek mojego telefonu. Otworzyłam od razu oczy i podniosłam się tak gwałtownie, że poleciałam na podłogę zahaczając ręką o kubek, z którego popłynęła herbata prosto na moją koszulkę.
Zaklęłam pod nosem i postawiłam kubek na ławę. Sięgnęłam po wciąż dzwoniący telefon i nacisnęłam zieloną słuchawkę podnosząc się przy okazji z podłogi.
- Słucham? - powiedziałam do słuchawki niezbyt przyjemnym tonem.
- Obudziłem cię? - usłyszałam głos Grześka.
- Nie, skąd – skłamałam i dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się, która jest godzina.
- Na pewno? Bo jakoś szczęśliwego głosu, to nie miałaś...
- Wylałam herbatę i dlatego – odpowiedziałam i skierowałam się do kuchni. - Więc, o co chodzi? - spytałam.
- Nie poparzyłaś się mam nadzieję? - zapytał od razu.
- Nie – odpowiedziałam i włożyłam kubek do zlewu. - Była zimna, ale przejdziesz do rzeczy? - uśmiechnęłam się lekko.
- To dobrze... A, no tak! Nie ma gdzieś u ciebie mojego portfela? - spytał.
Rozejrzałam się po kuchni. Ani śladu.
- Yyy... - wkroczyłam do salonu i ponownie się rozejrzałam. Mój wzrok zatrzymał się na komodzie. - Jest – odpowiedziałam.
- Uff... - odetchnął. - To ja podjadę po niego jutro przed treningiem, dobrze?
- Jasne – odparłam i luknęłam na zegar, który stał obok portfela. Nie było tak źle, wskazywał piętnaście minut po dwudziestej drugiej. - To dobranoc – pożegnałam się.
- Słodkich snów – powiedział szybko i zakończył połączenie.
Odłożyłam telefon na miejsce i powłóczyłam nogami do łazienki, gdzie spędziłam pół godziny leżąc w wannie.
Jest
środa, jest dwadzieścia sześć :D
Mam do Was pytanie: nie wiecie przypadkiem czy Siatkarze ze Spały wracają na weekend do domów? ;D
W piątek pierwszy mecz!! Jaram się i oby do piątku! ♥
Andrzej Kowal na stanowisku trenera Asseco Resovii przez kolejne dwa sezony! ;D Łukasz Polański odchodzi z Jastrzębskiego Węgla i przenosi się do Effectora Kielce ;)
Przeczytałam dzisiaj, że Grzesiu ma kłopoty z kolanem ;( God, why?!
poziomkowa ;*
Mam do Was pytanie: nie wiecie przypadkiem czy Siatkarze ze Spały wracają na weekend do domów? ;D
W piątek pierwszy mecz!! Jaram się i oby do piątku! ♥
Andrzej Kowal na stanowisku trenera Asseco Resovii przez kolejne dwa sezony! ;D Łukasz Polański odchodzi z Jastrzębskiego Węgla i przenosi się do Effectora Kielce ;)
Przeczytałam dzisiaj, że Grzesiu ma kłopoty z kolanem ;( God, why?!
poziomkowa ;*
Dodane: 20:48
Rozgrywający:
Łukasz Żygadło, Fabian Drzyzga;
Przyjmujący: Michał
Winiarski, Bartosz Kurek, Michał Kubiak, Wojciech
Włodarczyk;
Środkowi: Piotr
Nowakowski, Marcin Możdżonek, Łukasz Wiśniewski, Andrzej
Wrona;
Atakujący: Zbigniew Bartman, Dawid Konarski;
Libero:
Krzysztof Ignaczak, Paweł Zatorski.
Grzegorzu, tell
me why?! ;( Niech wraca szybko do zdrowia! ;*