środa, 22 maja 2013

Dwadzieścia sześć

Kiedy dotarliśmy do Rzeszowa było kilka minut po dziewiątej. Większość drogi przegadaliśmy, a kiedy zrobiło się widniej dokończaliśmy rozwiązywanie krzyżówek. Poprosiłam Grześka, abyśmy od razu pojechali pod mój nowy adres. Środkowemu nawet mieszkanie przypadło do gustu i obiecał mi, że pomoże mi w malowaniu i tego typu sprawach, za co byłam mu wdzięczna.
No to chyba będę musiała upiec z setkę tych serników, przeszło mi wesoło przez głowę.
Wyciągnęliśmy wszystkie kartony z samochodu i zostawiliśmy je w moim nowym lokum po czym skierowaliśmy się w stronę domu Ignaczaków. Krzysiek był sam, ponieważ Iwona jak zwykle była w pracy, Sebastian w szkole, a Dominika bawiła się u jakiejś koleżanki w sąsiednim domu.
- To gdzie masz wszystkie kartony, dużo miejsca będę musiał zrobić w garażu? - zaśmiał się libero nalewając nam chłodnego soku.
- W zasadzie, to nie będziesz w ogóle musiał robić miejsca – powiedziałam niezbyt głośno.
- Jak to? - popatrzył na mnie uważnie odstawiając karton soku.
- Wynajęłam mieszkanie niedaleko – wyjaśniłam patrząc mu prosto w oczy.
- Po co masz wydawać pieniądze, skoro możesz mieszkać tutaj? - zapytał libero.
- Krzysiu, - podeszłam do niego – nie mogę wam wiecznie siedzieć na głowie – uśmiechnęłam się lekko. - Jestem dużą dziewczynką i muszę sobie jakoś życie ułożyć.
- Ale to mieszkanie, to nie jakaś totalna nora, na jakimś niebezpiecznym osiedlu? - spytał.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku – odpowiedział za mnie Kosa.
- No to chyba muszę się zgodzić – westchnął zrezygnowany.
- Spokojnie, tatku – zaśmiałam się i szturchnęłam go lekko w ramię. - Będziesz tam zawsze mile widzianym gościem – wyszczerzyłam się.
Dwadzieścia minut później Krzysiek z małą Dominiką na rękach przekroczył próg mojego mieszkania. Nie był zachwycony, ale też nie narzekał. Oświadczył głosem nieznoszącym sprzeciwu, że dopóki wszystko nie będzie odmalowane i nie będzie tak jak miało być, mieszkam u nich. Kiwnęłam tylko głową śmiejąc się.
Jeszcze tego samego dnia pojechałam z Kosą, Zibim i Piotrkiem do Castoramy. Chłopaki biegali po sklepie jak poparzeni, a ja w spokoju wybierałam sobie farbę do pokoju, który miał mi służyć za gabinecik. Po dziesięciu minutach zastanawiania się, zdecydowałam się na kolor, który przypominał odcień cytryny i wsadziłam dwa pudełka do wózka. Zaczęłam szukać siatkarzy.
Po pięciu minutach jeżdżenia wózkiem, znalazłam ich przy dziale oświetleniowym, jakieś żyrandole, kinkiety i lampki.
- Co znaleźliście ciekawego? - zapytałam, a oni aż podskoczyli na dźwięk mojego głosu, co wywołało mój śmiech.
- Nic, co byłoby warto uwagi – uśmiechnął się ZB9.
- Wybrałaś kolor? - zapytał uśmiechnięty Piotrek.
- Wybrałam – kiwnęłam głową. - A wy coś bierzecie? - zapytałam.
- Poduszkę – wyszczerzył się Bartman i pokazał małą, czarną poduszeczkę.
- Zegar ścienny – odpowiedział Cichy Pit i uniósł do góry okrągły, brązowy zegar ze złotymi zdobieniami.

Całkiem ładny.

Spojrzałam na Grześka.
- A ty coś wybrałeś? - zapytałam.
Czarnowłosy środkowy uniósł do góry kilka ramek na zdjęcia w różnych wielkościach.
- Bardzo dobrze, że mi przypomniałeś – uśmiechnęłam się z wdzięcznością i pognałam w kierunku stoiska, gdzie znajdywały się ramki. Wybrałam cztery i mogliśmy spokojnie iść płacić za nasze zakupy.
Piotrek razem ze Zbyszkiem przyjechali jeszcze zobaczyć moje mieszkanie i wszyscy rozjechaliśmy się do swoich domów.
Weekend zleciał szybko. Wybrałam kilkanaście zdjęć do wywołania i zawiozłam je do fotografa, po czym znalazłam się w moim nowym lokum. Napisałam do Kosy, że jak ma teraz czas, to niech wpada, bo zabieram się za malowanie gabineciku. Zjawił się w mgnieniu oka gotowy do pracy. Włączyliśmy muzykę i wzięliśmy się za malowanie pomieszczenia.
Nie obeszło się bez robienia zdjęć. Zażartowałam nawet, że Grzegorz chce mnie wygryźć z mojego zawodu, ale on tylko pokręcił przecząco głową i obiecał, że nigdy tego nie zrobi.
Kiedy pokój był już cały żółty posprzątaliśmy po sobie i pojechaliśmy do Ignaczaków, gdzie Iwona gotowała akurat pierogi ruskie. Z Kosą zjedliśmy najwięcej z całej bandy jaka zebrała się przy stole.
Resztę soboty spędziłam grając z Sebastianem w badmintona. Niedziela zleciała szybko. Kościół, obiad, a potem siedzenie z Ignaczakami i miła rozmowa. O, taka leniwa niedziela.
Nadszedł poniedziałek. Zabrałam się razem z Krzyśkiem na pierwszy trening. Na hali byliśmy kilka minut po ósmej. Igła ruszył do szatni, a ja w miejsce, gdzie miał odbyć się trening. Zdecydowanie zbyt dawno mnie tutaj nie było. Hala Podpromie, jak zwykle wspaniała i zapierająca dech w piersiach, ale ma ona największą moc, kiedy zaczyna się mecz i są kibice. Właśnie ich, każdy kraj może pozazdrościć Polsce.
Zajęłam miejsce na jednym z krzesełek i wyciągnęłam z torby aparat. Po trzech minutach na halę dotarli trenerzy: Andrzej Kowal i Marcin Ogonowski oraz prezes. Ten ostatni przedstawił mnie trenerom i zniknął nam z oczu ponieważ miał jakieś pilne sprawy do załatwienia. Po chwili na halę wkroczyła reszta sztabu, której zostałam przedstawiona. Dowiedziałam się nawet, że dzisiaj będę musiała zostać po treningu, ponieważ sztab nie ma jeszcze zrobionych zdjęć na stronę, a to przecież należało do mnie, także wyboru nie miałam. Minutę później na hali pojawili się zawodnicy i wszyscy rozpoczęli pierwszy trening w tym sezonie, a ja latałam z aparatem i robiłam zdjęcia.
Po godzinie latania z aparatem klapnęłam na jedno z krzesełek i sięgnęłam po butelkę Bartmana, ponieważ wszędzie gdzie była tylko jakaś butelka, była ona zapełniona wodą. Łyknęłam kilka łyków jego napoju, odłożyłam ją na miejsce i zaczęłam się rozglądać, czy przypadkiem to widział czy nie.
- Widziałem! - ryknął do mnie z drugiego końca sali, a ja tylko posłałam mu szeroki uśmiech.
Luknęłam która godzina i odwróciłam się tyłem do trenujących siatkarzy. Byłam w trakcie odkładania telefonu do torby, kiedy poczułam jak coś obija się o moją lewą łydkę i to z wielką siłą. Po chwili usłyszałam dźwięk piłki odpijającej się od powierzchni sali.
- Który to?! - zapytałam głośno odwracając się.
- Przepraszam! - ryknął do mnie Grzesiek.
- A jak ty, to okej! - uśmiechnęłam się lekko i dotknęłam miejsca, w którym piłka uderzyła o moje ciało.
Bolało i to cholernie.
- Nic ci nie jest? - zapytał podbiegając do mnie.
- Będę żyć – odpowiedziałam uśmiechając się i masując obolałe miejsce.
- Naprawdę nie chciałem, bardzo cię przepraszam – dotknął mojego ramienia.
- Nic się nie stało, wracaj na trening – odparłam dalej uśmiechnięta.
Zanim wrócił na boisko usłyszałam jeszcze trzy razy „przepraszam” na co tylko kręciłam głową. No ten facet uderzenie to ma, nie da się ukryć. No, ale nic, poboli i przestanie. Będzie siniak, ale nie takie rzeczy się w życiu przecierpiało.
Porobiłam jeszcze kilka zdjęć, ale tym razem siedząc na ławie, ponieważ ból rozprzestrzenił się na dolną część nogi. Po pół godzinie Andrzej Kowal zarządził zakończenie treningu i siatkarze mogli udać się do szatni, a ja zabrałam się za pakowanie aparatu do torby.
- Naprawdę bardzo przepraszam – obok mnie niespodziewanie pojawił się Kosa i wziął ode mnie aparat, który schował do torby.
- Daj spokój – próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie najlepiej mi to wyszło.
- Pokaż tę łydkę – poprosił zapinając torbę i spojrzał na mnie.
Spojrzałam na lewą łydkę. Dostałam bardziej w miejsce, którego nie mogłam zobaczyć, ale kawałek widziałam i muszę przyznać, że nie wyglądało to za ciekawie. Miejsce, gdzie odbiła się piłka było już lekko fioletowe.

No to będzie piękny siniak, nie ma co!

- Ej, zejdzie szybko, a poza tym nie zamierzam wychodzić nigdzie w bikini, więc nikt nawet nie zauważy – uśmiechnęłam się lekko.
- To niech to chociaż obejrzy lekarz.
Nim zdążyłam coś powiedzieć, byłam już w wielgaśnych ramionach Grześka i kierowaliśmy się w stronę wyjścia z hali.
- To nie będzie konieczne – powiedziałam szybko.
- Będzie, będzie – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Ja ci to zrobiłem, a nie chcę, żebyś odczuwała jakiś ból, chociaż i tak to chyba niemożliwe – skrzywił się i wyniósł mnie na korytarz.
- Gdzie mi porywasz mojego Serniczka? - zapytał Bartman, który nagle pojawił się obok nas.
- Twojego Serniczka musi zbadać lekarz – odpowiedział środkowy.
- Grzesiek, nic mi nie jest – jęknęłam.
- Jak to nie – spojrzał na mnie uważnie – będziesz miała siniaka na prawie całą łydkę! I to przeze mnie!
- Już ci powiedziałam, poboli i przestanie – odparłam patrząc w czekoladowe tęczówki, które spoglądały na mnie z troską, a mi aż serce zabiło szybciej.
Ej, Em! Przestań!, ryknęło mi w głowie. Okej, okej już przestaję!, odpowiedziałam w myślach. Jezu, już gadam sama ze sobą...
- A wam co? - nagle pojawił się przed nami uśmiechnięty Piotrek. - Robicie próbę wyjścia z kościoła po ceremonii ślubnej? - spytał uśmiechając się od ucha do ucha.
Bartman zaczął się śmiać, a ja spuściłam głowę czując jak robię się różowa.
- Jasne – odparł z sarkazmem w głosie Kosa. - Lepiej otwórz drzwi – polecił blondynowi i zatrzymał się.
Środkowy spełnił jego prośbę i po chwili siedziałam już na stole do masażu, a mojemu siniakowi przyglądał się lekarz Resoviaków.
- No całkiem, całkiem ten siniak – stwierdził po chwili.

Mogę usłyszeć coś bardziej pocieszającego?

- Przepiszę ci maść...
- Po co mi na siniak maść? - zapytałam patrząc mężczyźnie prosto w oczy.
- Maść, żeby złagodzić ból, a na to, aby zszedł trzeba trochę czasu – uśmiechnął się leciutko i usiadł w fotelu obrotowym zaczynając kreślić coś na kartce. - Smaruj rano i wieczorem – podał mi kawałek papieru.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się lekko i wyszłam z gabinetu przed, którym czekali już przebrani Grzesiek, Igła, Piter oraz ZB9. - Będę żyć – zaśmiałam się.
Mój humor poprawił się od razu, kiedy zobaczyłam czwórkę moich przyjaciół.
- W ramach przeprosin, stawiam ci obiad – powiedział Kosa. - I jeszcze raz bardzo przepraszam.
- Jeszcze raz powiesz „przepraszam”, to wyjmę scyzoryk z torebki – pogroziłam i ruszyłam przed siebie kuśtykając lekko.
Wiem, że czuł się winny, ja na jego miejscu też bym przepraszała, ale trochę już miałam tego dość.
- Możesz chodzić? Jeśli nie... - zaczął Grzesiek pojawiając się obok mnie.
- Grzesiu, nic mi nie jest – uśmiechnęłam się. - Ile jeszcze razy muszę to powtarzać? - spytałam zadzierając głowę, aby móc spojrzeć w jego czekoladowe oczy. - To jest tylko – podkreśliłam to ostatnie słowo – siniak.
Pokręciłam głową i chwyciłam go za nadgarstek.
- Wspomniałeś coś o obiedzie – wyszczerzyłam się i pociągnęłam go za sobą.
- Ej, zaczekajcie na nas! - krzyknął ZB9 i chwilę później on oraz Piter i Igła pojawili się obok nas.
- Sesja jutro! - krzyknął jeszcze za nami trener Kowal.

Przez następny tydzień chłopaki biegali na treningi, a ja urządzałam się w mieszkaniu w czym dzielnie pomagał mi Kosa. Od razu po treningu zjawiał się w moim nowym lokum i wnosił cięższe rzeczy, takie jak pudła z ubraniami, czy z albumami. W czwartek przywieźli mi nawet motor z Gdańska, który stał sobie teraz grzecznie w garażu Grześka i czekał, aż wreszcie go uruchomię i przejadę nim przez ulice Rzeszowa.
Siniak bolał tylko wtedy, kiedy został dotknięty. Starałam się tego nie robić, bo moja twarz przybierała wtedy grymas, a tego nie lubiłam, ale nie było to takie proste przy przeprowadzce.
Nadeszła niedziela, czyli pierwszy dzień mieszkania w moim nowym mieszkanku. Oczywiście bez odwiedzin Zbyszka, Piotrka, Igły oraz jego rodziny, a Grześka nie wspominam, bo zachowywał się tak jakby właściwie tutaj mieszkał, się nie obeszło. Pomagał mi nawet w wykładaniu talerzy i sztućców do szafek i szuflad, więc wiedział, gdzie co leży. Bartman razem z Piotrkiem zrobili nawet dla mnie ciasto, co było szokiem. Co prawda był to sernik na zimno z owocami, ale wyszedł im bardzo dobrze. Zastanawiałam się tylko jak wyglądała kuchnia w mieszkaniu środkowego po zakończeniu pichcenia. Większych szkód nie narobiłby chyba huragan, biedna nowakowska kuchnia.
Moi goście opuścili mieszkanie kilka minut przed dwudziestą pierwszą i zostałam sama. Wreszcie mogłam usiąść i przemyśleć kilka spraw oraz sytuacji, jakie miały miejsce jeszcze tydzień temu i dalej wstecz.
Przez ten tydzień adwokat Jurka dzwonił do mnie kilka razy, za każdym razem prosząc o to samo, czyli o spotkanie. W piątek dałam się wreszcie namówić, a widzenie miałam umówione na wtorek, na godzinę jedenastą. Może byłam głupia, że w końcu się zdecydowałam, ale czułam gdzieś w środku, że chcę wysłuchać Jurka. Przecież tych dwóch lat od tak, nie dało się wyrzucić z głowy. Za dużo miłych wspomnień.
Zastanawiałam się też, jak potoczą się kolejny dni, tygodnie, a nawet miesiące w tym mieście. Czy wszystko pójdzie po mojej myśli, czy wręcz przeciwnie? A jaka była moja myśl? A taka oto: nie stracić świetnej pracy, jaką było bycie oficjalnym fotografem Asseco Resovii Rzeszów, znaleźć osobę, którą pokocham i będę z nią już do końca, mieć domek z ogródkiem, trójkę dzieci... Dla niektórych to nudne i takie banalne, ale właśnie to było dla mnie ważne. Rodzina...
Rodzina też ta, która mieszkała w Wałbrzychu. Ich też wypadałoby odwiedzić, tylko kiedy? Przecież stąd wcale tak blisko nie było, w sumie z Gdańska też, ale w tamtym mieście i mojej starej pracy, mogłam brać urlop, kiedy tylko mi się podobało, a wszystko właśnie dzięki Jurkowi. Jednego dnia mogłam powiedzieć, że biorę dwa dni wolnego, a następnego dnia byłam już w Wałbrzychu. Teraz tak się nie dało, ale z jednej strony byłam z tego zadowolona.
Westchnęłam i spojrzałam na siniak, który widniał na lewej łydce. Przed oczami od razu stanął obraz uśmiechniętego Grześka i tych jego czekoladowych tęczówek. Ten wzrok wplątywał się nawet do moich snów. Ale nie powiem, że były to jakieś złe sny. Właśnie odkąd widywałam je w krainie Morfeusza, nie miałam żadnych koszmarów. Dziwne, tak trochę jak anioł stróż.
Przetarłam twarz oraz zmęczone oczy i przymknęłam je opierając głowę na oparciu kanapy. Nawet nie wiem, kiedy zmęczenie wzięło górę i odpłynęłam w krainę snów.
Do moich uszu dobiegł dzwonek mojego telefonu. Otworzyłam od razu oczy i podniosłam się tak gwałtownie, że poleciałam na podłogę zahaczając ręką o kubek, z którego popłynęła herbata prosto na moją koszulkę.
Zaklęłam pod nosem i postawiłam kubek na ławę. Sięgnęłam po wciąż dzwoniący telefon i nacisnęłam zieloną słuchawkę podnosząc się przy okazji z podłogi.
- Słucham? - powiedziałam do słuchawki niezbyt przyjemnym tonem.
- Obudziłem cię? - usłyszałam głos Grześka.
- Nie, skąd – skłamałam i dopiero teraz zaczęłam zastanawiać się, która jest godzina.
- Na pewno? Bo jakoś szczęśliwego głosu, to nie miałaś...
- Wylałam herbatę i dlatego – odpowiedziałam i skierowałam się do kuchni. - Więc, o co chodzi? - spytałam.
- Nie poparzyłaś się mam nadzieję? - zapytał od razu.
- Nie – odpowiedziałam i włożyłam kubek do zlewu. - Była zimna, ale przejdziesz do rzeczy? - uśmiechnęłam się lekko.
- To dobrze... A, no tak! Nie ma gdzieś u ciebie mojego portfela? - spytał.
Rozejrzałam się po kuchni. Ani śladu.
- Yyy... - wkroczyłam do salonu i ponownie się rozejrzałam. Mój wzrok zatrzymał się na komodzie. - Jest – odpowiedziałam.
- Uff... - odetchnął. - To ja podjadę po niego jutro przed treningiem, dobrze?
- Jasne – odparłam i luknęłam na zegar, który stał obok portfela. Nie było tak źle, wskazywał piętnaście minut po dwudziestej drugiej. - To dobranoc – pożegnałam się.
- Słodkich snów – powiedział szybko i zakończył połączenie.
Odłożyłam telefon na miejsce i powłóczyłam nogami do łazienki, gdzie spędziłam pół godziny leżąc w wannie.





Jest środa, jest dwadzieścia sześć :D
Mam do Was pytanie: nie wiecie przypadkiem czy Siatkarze ze Spały wracają na weekend do domów? ;D
W piątek pierwszy mecz!! Jaram się i oby do piątku! ♥
Andrzej Kowal na stanowisku trenera Asseco Resovii przez kolejne dwa sezony! ;D Łukasz Polański odchodzi z Jastrzębskiego Węgla i przenosi się do Effectora Kielce ;)
Przeczytałam dzisiaj, że Grzesiu ma kłopoty z kolanem ;( God, why?!
poziomkowa ;*



Dodane: 20:48
Rozgrywający: Łukasz Żygadło, Fabian Drzyzga;
Przyjmujący: Michał Winiarski, Bartosz Kurek, Michał Kubiak, Wojciech Włodarczyk;
Środkowi: Piotr Nowakowski, Marcin Możdżonek, Łukasz Wiśniewski, Andrzej Wrona;
Atakujący: Zbigniew Bartman, Dawid Konarski;
Libero: Krzysztof Ignaczak, Paweł Zatorski.
Grzegorzu, tell me why?! ;(
Niech wraca szybko do zdrowia! ;*


niedziela, 19 maja 2013

Dwadzieścia pięć

Kiedy Grzesiek wrócił do mieszkania, zaczął się właśnie jakiś teleturniej, który postanowiliśmy oglądać. Nie było mi dane dotrwać do końca; nawet nie wiem, kiedy powieki same mi się zamknęły.
Obudziłam się kilka minut po dziesiątej. W mieszkaniu było ciemno, a ja leżałam przykryta kocem na kanapie w salonie. Podniosłam się z niej w celu znalezienia miejsca, gdzie przebywał Grzesiek. Mój wzrok szybko przyzwyczaił się do ciemności i zaczął ogarniać cały salon.
Zauważyłam Kose po dobrych kilkunastu sekundach. Spał na podłodze w koszulce na ramiączkach, w krótkich spodenkach, bez koca, a za poduszkę służyłam mu własna ręka.

Brawo Em! Medal ci powinni dać za ugaszczanie gości!

Skrzywiłam się widząc jak śpi. Nie dość, że nie przespał połowy nocy, nie odespał jej, to do tego musi spać w takich warunkach. Miałam ochotę strzelić sobie prosto w twarz. On mi pomaga, zachowuje się jak taki mój anioł stróż, a ja tak się zachowałam. Przecież on jutro będzie chodził cały połamany!
Wstałam z kanapy i na palcach weszłam do sypialni, która budziła tylko negatywne emocje. Otworzyłam jedną z szuflad szafy i wyciągnęłam z niej jasnobrązowy koc i jedną poduszkę, po czym zawlokłam wszystko do salonu.
- Grzesiek – szepnęłam i trochę nim potrząsnęłam.
Nic. Zero jakiejkolwiek reakcji.
- Grzesiek, bo jutro będziesz nie do życia – szepnęłam i kolejny raz nim potrząsnęłam.
- Kaśka daj mi wreszcie spokój – mruknął Kosa.
Moja ręka przestała potrząsać jego ramieniem. Jaka Kaśka? Pierwsza myśl, to oczywiście, czy to nie była dziewczyna, ale czy ta myśl była trafna? Dobra, zostawmy to na razie. Teraz trzeba obudzić Kosę, bo jutro słabo widzę jego poruszanie się.
- Grzesiek – powiedziałam głośno i potrząsnęłam jego ramię.
Po sekundzie patrzyły na mnie nic nierozumiejące czekoladowe tęczówki. Uśmiechnęłam się lekko.
- Co jest? - zapytał wlepiając we mnie zaspany wzrok.
- Nie sądzisz, że po spaniu na podłodze będziesz cały połamany? - spytałam unosząc prawą brew do góry. - Wstawaj – zarządziłam i wstałam; wyciągnęłam ku niemu swoją dłoń.
Tak, wiem nie podniosłabym go, ale jakoś tak ten gest miałam wypracowany.
- Daj spokój, prześpię się tutaj – machnął ręką.
- Przecież łóżko jest wolne – powiedziałam z dalej wyciągniętą ręką.
- Jest twoje – odparł.
- Ja tam spać nie zamierzam – odpowiedziałam stanowczo.
- Ja również, a poza tym twoje panele są wygodne – zaśmiał się cicho, a ja nie mogłam się nie uśmiechnąć.
- To chociaż weź poduszkę i koc – rzuciłam w niego rzeczami.
- Dzięki – usłyszałam cichy głos Grześka.
Ups, chyba koc wylądował centralnie na jego twarzy.
- Nie ma za co – uśmiechnęłam się i ruszyłam do łazienki.
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i mało co nie krzyknęłam. Dobrze, że światło nie było zapalone, bo Grzesiek by chyba krzyknął i to jeszcze jak baba. Włosy – każdy w inną stronę, podpuchnięte oczy, a do tego rozmazany makijaż.
Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Po dwóch sekundach gorąca woda lała się strumieniami po moim zmęczonym ciele i tak przez kolejne dziesięć minut.
Wytarłam mokre włosy w ręcznik i dopiero tera zauważyłam, że nie mam się w co przebrać. Wszystkie rzeczy zostały w walizce, a walizka jest w salonie. No nic, trzeba wyjść w ręczniku, bo Grzesiek pewnie już śpi.
Z uśmieszkiem na ustach przemknęło mi przez głowę jedno nazwisko: Bartman. Tak właśnie, przez to nazwisko i moje odzienie w jakim byłam, kiedy się poznaliśmy, za każdym razem, gdy będę miała ręcznik na sobie przed oczami stanie mi Zbyszek.
Nieźle mam zrytą głowę, nie ma co!
Wyszłam z łazienki i weszłam do salonu, w którym było całkowicie cicho, no może nie tak cicho, bo dało słyszeć się tykanie zegara, który wisiał w kuchni. Przy okazji przypomniało mi się, co ma jeszcze wylądować na śmietniku. Zegar, który dostałam od niedoszłych teściów na urodziny, i który działał mi cholernie na nerwy, przez to, że tak głośno chodził. Nie raz chciałam go wyrzucić, ale Jurek się temu sprzeciwiał, więc zegar wisiał dalej.
- O której masz jutro badania? - aż podskoczyłam na dźwięk głosu Grześka. Jesteś sam na sam ze swoimi myślami, a tu nagle czyjś głos. Zawału można dostać.
- O dziesiątej – odpowiedziałam odpinając walizkę. - Zajmie mi to jakieś dwie godziny – poinformowałam wyciągając bieliznę, za dużą koszulkę i krótkie spodenki.
- Czyli wszystko już wiem – odparł.
- Co będziesz robił? - zapytałam ciekawie.
- Poczekam na ciebie – odpowiedział jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.
- Zmarnujesz dwie godziny, a tak to mógłbyś pozwiedzać miasto – uśmiechnęłam się podnosząc z podłogi.
- Poczytam jakąś książkę – powiedział pewnym tonem. - A potem pokażesz mi uroki tego miasta, pasuje? - spojrzał na mnie.
- Pasuje – odparłam z uśmiechem i wróciłam do łazienki.
Przebrałam się w moją piżamę i wróciłam do salonu, w którym dalej słychać było tylko tykanie zegara. Rzuciłam ciuchy na walizkę i wkroczyłam do kuchni. Stanęłam na taboret i zdjęłam zegar ze ściany.
- Co ty robisz? - usłyszałam pytanie Grześka.
- Pozbywam się ostatniej rzeczy po niedoszłych teściach – mruknęłam pod nosem i rzuciłam ustrojstwo z wysokości, na której się znajdowałam.
- Jezus Maria! - usłyszałam spanikowany głos Kosy, a po chwili i jego osoba pojawiła się w kuchni. - Chcesz żebym zawału dostał?
Przeprosiłam, zeszłam z krzesła i odstawiłam je na swoje miejsce.
- Nie mogłaś po prostu wyjąć baterii? - zapytał wskazując na leżący i nie tykający już zegar.
- Nie – wyszczerzyłam się. - Jak się pozbywać rzeczy to z hukiem, tak mi kiedyś babcia powiedziała i tego się trzymam.
Ja szczerzyłam się jak głupia, a Kosa patrzył na mnie z zaskoczeniem w oczach.
- Nie jesteś normalna – odezwał się i cicho się zaśmiał.
- A powiedz mi kto po przeżyciu tylu lat z Krzyśkiem jest normalny? - zapytałam dalej się uśmiechając.
- Co racja, to racja – zaśmiał się.
- Dobra, zegar nie chodzi, więc można iść spać – zarządziłam i skierowałam się w do salonu, a Grzesiek za mną. - Przepraszam – odezwałam się, kiedy leżałam już na kanapie, a Kosa układał się na podłodze.
- Za co? - zapytał.
- Za to, że musisz spać w takich warunkach – kiwnęłam głową na jego dzisiejsze posłanie.
- Jak upieczesz sernik, to może coś da się z tym zrobić – wyszczerzył się, a ja cicho się zaśmiałam.
- Dobranoc – powiedziałam tylko i przytuliłam się do małej poduszki.
- Dobranoc – odpowiedział zadowolony środkowy i przykrył się kocem.
Zamknęłam oczy i ponownie odfrunęłam do krainy Morfeusza.

Pik! Pik! Pik! Odezwał się budzik, a ja miałam ochotę wywalić go przez okno albo zrobić z nim coś podobnego jak wczoraj w nocy z zegarem, ale tylko sięgnęłam po niego, aby go wyłączyć, ponieważ nie chciałam obudzić Kosy.
Spojrzałam na śpiącego na podłodze siatkarza, który właśnie przewracał się na prawy bok, czyli w moją stronę. Na całe szczęście spał. Czarna czupryna i lekki zarost mocno odznaczały się na białej poduszce, na której spał. Twarz spokojna, a nawet lekki uśmiech się na niej pojawił, co sprawiło, że i ja się uśmiechnęłam.
Dopiero po chwili doszło do mnie, że patrzę się na niego jak sroka w gnat, więc szybko odwróciłam od niego wzrok i zwlekłam swój zacny tyłek z kanapy. Mało brakowało, a runęłabym jak długa, ponieważ zaplątałam się w czarną skarpetkę, która na pewno nie należała do mnie. Była własnością Kosy, więc nawet nie zaklęłam pod nosem.

Ten mężczyzna cię zmienia
, zaśmiał się głos w mojej głowie, a ja tylko nią potrząsnęłam. Otworzyłam cicho walizkę i wyjęłam z niej kosmetyczkę z lekami. Połknęłam jak zwykle dwie tabletki i wyciągnęłam ciuchy, które zamierzałam dzisiaj założyć. Mimo że był wrzesień, na dworze świeciło słońce i zapowiadał się piękny dzień.
Założyłam na siebie zwiewną jasnoniebieską sukienkę i sweterek w tym samym kolorze i chciałam zabrać się za robienie śniadania, ale nigdzie nie znalazłam chleba. Wyjęłam portfel z torebki i otworzyłam drzwi najciszej jak tylko mogłam. Kiedy wyszłam na korytarz, zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz w zamku dwa razy i zbiegłam po schodach. Wypadłam z bloku i skierowałam swoje kroki w stronę pobliskiej piekarni. Kupiłam kilka bułek oraz chleb i udałam się w drogę powrotną do mieszkania.
Kiedy wróciłam, Grzesiek jeszcze spał. Zostawiłam zakupy w kuchni i poszłam otworzyć okno w salonie. Sprawdziłam przy okazji stan moich kwiatów, które błagały wręcz o trochę wody. Nalałam do plastikowej butelki zimnej wody i wszystkie je podlałam, dopiero wtedy zabrałam się za robienie śniadania.
Gdy wszystko było już na stole wybiła godzina dziewiąta. Z mieszkania powinniśmy wyjechać przynajmniej wpół do, aby zdążyć do kliniki. Miałam właśnie iść obudzić Grześka, kiedy ten pojawił się w pomieszczeniu.
- I jak, możesz się w ogóle ruszać? - zapytałam, chwytając kawałek bułki z serem i pomidorem.
- Nie było tak źle – uśmiechnął się i ugryzł prawie połowę bułki wywołując tym mój śmiech. - Co? - zapytał z pełną buzią.
- Nic, nic, odzwyczaiłam się od tego, że potraficie gryźć takie kawałki jedzenia – uśmiechnęłam się.
Kosa zaśmiał się tylko.
Śniadanie zniknęło ze stołu w dziesięć minut. Włożyłam wszystko do zmywarki, a środkowy w tym czasie poszedł do łazienki. Plan na dzisiejszy dzień układał się w następujący sposób:
1. badania
2. obiad i zwiedzanie Gdańska
3. odebranie wyników około szesnastej
4. kończenie pakowania się, sen, pobudka o trzeciej i wyjazd.
Idealnie o dziewiątej trzydzieści odjechaliśmy spod bloku. Przez kolejne dwadzieścia pięć minut przebijaliśmy się przez miasto, aż wreszcie dotarliśmy do kliniki. Wokół budynku był przepiękny park, więc poleciłam Grześkowi, że gdyby się nudził, to może sobie pospacerować, czasu na pewno nie zmarnuje.
Pewnym krokiem weszłam do recepcji, gdzie przywitała mnie uśmiechnięta pani Ala. Porozmawiałyśmy chwilę i udałam się za pielęgniarką do sali, w której mieli mi pobrać krew.
Dziewczyna z recepcji była najszczerszą osobą jaką poznałam w Gdańsku. Dziewczyna, mimo tego że miała nie za ciekawej przeszłość, siedziała w poprawczaku za narkotyki, potrafiła stać się osobą pełną życia. Skąd wiem o jej przeszłości? Kiedy byłam na badaniach w maju, akurat trafiłam na dzień, w którym dziewczyna rozstała się z narzeczonym. Próbowała zachowywać się normalnie, ale w pewnym momencie tak zatrzęsły jej się ręce, że wylała na mnie pół swojej kawy; całe szczęście zimnej. Przepraszała mnie, a ja po prostu kazałam jej usiąść na jednym z krzeseł i wziąć głęboki oddech. Właśnie wtedy wyrzuciła z siebie wszystko. Było jej lżej po tym, jak wszystko mi opowiedziała, a ja cieszyłam się, że w jakiś sposób mogłam jej pomóc.
Przez kolejne dwie godziny chodziłam z sali do sali i robiono mi badania. Kiedy wróciłam do recepcji na jednym z krzesełek zauważyłam Grześka. Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego.
- To co, obiad? - zapytałam i chwyciłam go za rękę.
- Bardzo miła ta pani Ala – powiedział, kiedy wyjeżdżałam z podjazdu kliniki. - I jest kibicem – uśmiechnął się.
- Przy okazji rozdałeś autografy – zaśmiałam się.
- I obiecałem bilet na mecz Resovii z Lotosem – wyszczerzył się.
Pokręciłam głową z uśmiechem. Nie dało się ukryć – Grzegorz Kosok był bardzo dobrym człowiekiem.
Zjedliśmy obiad w jednej z restauracji, która znajdowała się blisko morza i zaczęliśmy zwiedzanie. Pokazałam Kosie najciekawsze miejsca w Gdańsku, a on robił zdjęcia, a nawet rozdał kilka autografów. Załapałam się oczywiście na kilka zdjęć i stwierdziłam, że muszę zakupić jakiś nowy album. Dawno tak dobrze się nie bawiłam, śmiałam się prawie non stop, mój towarzysz również. Byłam bardzo zadowolona z tego, że to właśnie on przyjechał ze mną do Gdańska; przynajmniej nie siedziałam sama w czterech ścianach i nie rozmyślałam o wszystkich nieprzyjemnych rzeczach, które spotkały mnie ze strony Jurka, jego rodziny oraz naszych „znajomych”.
W drodze powrotnej do kliniki oglądałam zdjęcia i co chwila wybuchałam śmiechem, co komponowało się razem z głośno grającą muzyką. Na niektórych mieliśmy takie miny, że nie sposób było się nie śmiać. Mój aparat wzbogacił się również w zdjęcia Kosy za kierownicą oraz w dwa zdjęcia robione z tak zwanej „góry”, na których byłam ja oraz środkowy, kiedy staliśmy na czerwonym świetle. Lepszej wycieczki sobie wyobrazić nie mogłam.
Wyniki wypadły dobrze tyle, że dostałam jakieś leki, których nawet nazwy nie potrafiłam wypowiedzieć, a co dopiero zapamiętać. Mogłam się ich w końcu nauczyć, bo dostawałam je zawsze na jesień, aby wzmocnić odporność. Porozmawiałam chwilę z lekarzem prowadzącym moje leczenie oraz kilka minut z panią Alą, poinformowałam, że niedługo wyślę jej nowy adres i umówiłam się na następne badania już w październiku.
Kiedy wróciliśmy do mieszkania zabraliśmy się za pakowanie kartonów do samochodu. Gdy wszystkie kartony zniknęły z mieszkania, opadłam zmęczona na kanapę, a Grzesiek obok mnie.
- Teraz ty śpisz na kanapie – powiedziałam.
- Na podłodze przynajmniej mogę sobie nogi wyprostować, więc kanapa jest twoja – uśmiechnął się. Już chciałam coś powiedzieć, ale mi przerwał. - Bez dyskusji.
Westchnęłam zrezygnowana.
Kilka minut później zrobiliśmy kanapki na drogę i zrobiliśmy porządek w lodówce. Poszłam się wykąpać, a Grzesiek w tym czasie robił coś zimnego do picia. Ubrałam się w swoje krótkie spodenki i w koszulkę, która leżała na pralce. Opuściłam łazienkę i wyszłam na balkon, gdzie siedział już Kosa.
- Coś nie tak? - zapytałam widząc jak dziwnie na mnie spojrzał.
- Ta koszulka miała iść do prania – powiedział wskazując na górną część mojej piżamy.
Spojrzałam w dół i dopiero teraz zauważyłam, że nie mam na sobie swojej koszulki, a koszulkę, którą wczoraj miał na sobie Grzesiek.
- Bardzo cię przepraszam, muszę sobie chyba okulary kupić – powiedziałam.
- Daj spokój – machnął ręka i lekko się uśmiechnął.
Wpadłam do łazienki i tym razem założyłam swój T-shirt.
Jaka ze mnie jest gapa!
Wróciłam na balkon i usiadłam obok środkowego na krześle. Rozmowa trwała nie wiem ile, ale wypiliśmy cały dzbanek zimnej herbaty, a potem poszliśmy spać.

- Co zrobisz z motorem? - zapytał Grzesiek, kiedy ostatnie rzeczy z mieszkania znalazły się w czarnej alfie.
- Właśnie – przypomniałam sobie. - Mam do ciebie prośbę – spojrzałam na siatkarza. - Na tym nowym osiedlu coś czuję, że nie będzie on bezpieczny, co innego na twoim... Więc mogłabym go zostawić u ciebie? - zapytałam uśmiechając się życzliwie.
- Pod jednym warunkiem – powiedział również się uśmiechając. Spojrzałam na niego wyczekująco. - Będę mógł sobie od czasu do czasu z tobą nim pojeździć – wyszczerzył się, a ja cicho zaśmiałam.
Układ był okej.
- Stoi – uścisnęłam jego dłoń i wskoczyłam zadowolona do samochodu.

No i jest dwadzieścia pięć... Wiecie, że jestem z Wami, a Wy ze mną na tym blogu od siedemdziesięciu dwóch dni? ;) Ale ten czas szybko leci, mam nadzieję, że dla Was nie był on stracony? ;p Bo ja czuję się z Wami naprawdę dobrze ;D
Epizod miał być jutro, ale te oto zdjęcie: :) Bartosza mnie przekonało, aby dodać dzisiaj ;D Aww! Padłam, leże i nie wstaję! ♥ jak jakaś hotka, haha! ;D
Jeszcze 12 dni i rozpoczniemy Ligę Światową, a 5 dni zostało do meczu z Serbią! ♥
Wiecie co? Mam najlepszych Czytelników na śwecie! ♥ Dziękuję Wam! ;*
Wy czytajcie, komentujcie, a ja lecę spędzić trochę czasu z rodzinką ;D
Wasza, poziomkowa ;*

piątek, 17 maja 2013

Dwadzieścia cztery

- Czego chcesz? - zapytałam ostrym głosem.
Gdyby wzrok mógł zabijać blondyna już leżałaby trupem.
- No, no najpierw Zbyszek, a teraz Grzesiek – gwizdnęła pod nosem. - Czyżby Zibi już ci się znudził? - spytała mierząc się ze mną wzrokiem.
- Po co przyszłaś? - spytałam lekceważąc jej wypowiedź.
- Po swoje rzeczy – odparła dumnym tonem.
Wbiła mnie w ziemię. Resztkami sił powstrzymałam się, aby nie wybałuszyć na nią oczu.
Jakie jej rzeczy, do jasnej cholery?! Co rzeczy kochanki Jurka robiły w moim mieszkaniu?!

- Jakie twoje rzeczy? - odezwał się Grzesiek, za co byłam mu wdzięczna, bo ja słowa nie mogłam wydusić.
- No rzeczy – wzruszyła ramionami i bez żadnych ogródek weszła do mieszkania i skierowała się do sypialni.
Popatrzyłam się niedowierzająco w stronę Grześka i sekundę później cała nabuzowana ruszyłam za Gośką. Jak w moim mieszkaniu mogły znajdować się rzeczy tej... kochanki Jurka?! No, jak?! I do tego gdzie to wszystko było schowane?
Blondyna klęknęła przy łóżku i wyciągnęła spod niego walizkę. No tam, to tego się nie spodziewałam. Ciekawe jak długo to wszystko tam leżało.
- Całkiem wygodne to łóżko, wiesz? - uśmiechnęła się patrząc mi prosto w oczy.

Boże, daj mi cierpliwość, bo jeśli dasz mi siłę, to ta dziewczyna wyleci stąd w podobny sposób jak rzeczy Jurka!

- Będzie lepiej, jeśli już pójdziesz – wysyczałam przez zęby do tego mrużąc oczy.
- Już się zmywam, ale nie widziałaś tu gdzieś ładowarki? - zapytała rozglądając się teatralnie po pokoju.
Z całej siły zacisnęłam zęby. Nie dość, że Jadwiga podniosła mi ciśnienie, to jeszcze ta przyłazi tutaj i chodzi po mieszkaniu, jakby było jej.
- Nie, nie widziałam – odparłam przez zęby.
- No nic, to idę – uśmiechnęła się. - A tak poza tym, to nie wiedziałam, że jesteś taka szybka – puściła mi perskie oczko, a ja powstrzymałam swoją dłoń, aby nie wymierzyła jej przy okazji siarczystego policzka. - Tam Zbyszek, tutaj Grzesiek – gwizdnęła z wielkim uśmiechem na ustach.
Teraz już moja złość wzięła górę. Ręka powędrowała do góry, a dłoń dokładnie „dotknęła” policzka Gośki. Dziewczyna patrzyła na mnie niedowierzająco trzymając swoją dłoń dokładnie tam, gdzie jeszcze przed chwilą była moja.
Tak, wiem, jestem porywcza i nie potrafię trzymać swoich nerwów na wodzy.
- Wyjdź – warknęłam.
Miałam tej dziewczyny już serdecznie dosyć. Owszem, zachowałam się nie tak jak powinnam, zdecydowanie za szybko puszczały mi nerwy, to była chyba największa moja wada, ale nie mogłam znieść tryumfalnego uśmiechu Gośki.
Chwyciła walizkę i po sekundzie usłyszałam dźwięk kółek na panelach. Zamknęłam oczy i oparłam się zrezygnowana o ścianę. Aż podskoczyłam na huk, jaki wywołały zamykane przez kochankę Jurka, drzwi. Przyłożyłam palce do skroni. Jurek wiedział, że takie akcje źle wpływają na moje zdrowie, a mimo to coraz bardziej zaskakiwał mnie on, jak i osoby mu bliskie.
- Trzymaj – usłyszałam głos Grześka.
Otworzyłam oczy i ujrzałam siatkarza ze szklanką soku. Przynajmniej pamiętał, że nie cierpię wody. Podziękowałam i wzięłam łyk płynu.
- Mam nadzieję, że twój kumpel tylu atrakcji mi nie dostarczy – powiedziałam próbując jakoś się uśmiechnąć.
Grzesiek pokręcił głową leciutko się uśmiechając.
Odetchnęłam głęboko i udałam się w stronę kuchni. Musiałam przecież dokończyć robienie obiadu. Odstawiłam szklankę na blat i otworzyłam opakowanie, w którym znajdowały się piersi z kurczaka.
- Pomóc ci w czymś? - zapytał Grzesiek siadając na taborecie.
- Otwórz okno – poprosiłam tylko i wzięłam się za robienie panierki.
- Coś jeszcze? - spytał wykonując moje polecenie.
- Na razie nie – uśmiechnęłam się lekko w jego stronę i zajęłam się swoją robotą.
Siedzieliśmy w ciszy przez kolejne piętnaście minut. Nie krępowało mnie wcale to, że ani ja, ani Kosa się nie odzywamy. Każdy z nas pogrążone było we własnych myślach. Gdzie krążyły myśli środkowego, tego nie wiem, ale moje obracały się głównie w temacie „Gośka i Jurek” oraz sytuacji, która miała miejsce przed chwilą. Próbowałam o tym nie myśleć, bo działo mi to na nerwy, ale nie potrafiłam. Czy jakaś inna kobieta zachowałaby się tak samo jak ja, czy kompletnie inaczej? W końcu zraniona kobieta jest gotowa, aby zabić, ale ja tego nie zamierzałam zrobić. Jurek nie był tego wart, a i noża było szkoda na Małgorzatę.
Kiedy obierałam marchewkę usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Grzesiek aż podskoczył na krześle, a ja lekko się zaśmiałam. Siatkarz speszył się trochę i ruszył w stronę przedpokoju. Usłyszałam szczęk zamka, a po chwili nieznany mi męski głos. Wytarłam ręce w ścierkę i przejrzałam się w pokrywce, czy aby przypadkiem nie wyglądałam jak ostatnie czupiradło po tych dwóch niezbyt miłych wizytach i jeszcze gotowaniu. Poprawiłam trochę grzywkę i odłożyłam szybko pokrywkę na miejsce, bo głosy były coraz wyraźniejsze.
Odwróciłam się na pięcie i ujrzałam wysokiego mężczyznę z loczkami na głowie i wielką brodą. Tak, to zdecydowanie był Mateusz Mika.
- Emila, Mateusz – odezwał się Kosa. - Mateusz, Emilia.
- Cześć – uśmiechnął się i wyciągnął w moją stronę długą rękę.
- Witam – odwzajemniłam uśmiech i uścisnęłam jego dłoń. - Napijesz się czegoś? - spytałam otwierając lodówkę.
- Jeśli można – odezwał się Mika.
Kiwnęłam głową i wyciągnęłam z lodówki karton soku, a później z szafki szklankę, a siatkarze poszli do salonu. Nalałam sok do dwóch szklanek i zaniosłam je Kosie i Mateuszowi.
- Dzięki – uśmiechnęli się i wzięli ode mnie swoje napoje.
Popatrzyłam na ławę, która była teraz cała w czasopismach, które do najnowszych nie należały. Wyczaiłam wśród nich jedno, które wydało mi się znajome. Wzięłam go do ręki.
- Twoje? - spytałam Mateusza.
Tak, doskonale znałam ten egzemplarz magazynu. Karol przeglądał go tygodniami, a ja razem z nim. O ile się nie mylę, to ten numer miał jakieś siedem lub osiem lat.
- Znasz się na motoryzacji? - zapytał patrząc na mnie uważnie.

Czy każdego mężczyznę to tak dziwi? Czy kobieta już nie może znać się na czymś więcej niż na praniu, gotowaniu i zajmowaniu się domem?
, pomyślałam lekko rozbawiona.
- Powiedzmy – uśmiechnęłam się i przekartkowałam kilka stron, a w tym samym czasie zaczął dzwonić mi telefon. Przeprosiłam i nacisnęłam zieloną słuchawkę. - Słucham?
- Dzień dobry, mecenas Kordecki z tej strony...
Kordecki? A to co za jeden?
- Jestem pełnomocnikiem pana Jurka Krasiewicza.
Chciałam, to mam odpowiedź.
- O co chodzi? - zapytałam niezbyt przyjaźnie i odłożyłam gazetę na stół.
- Mój klient prosi o spotkanie z panią – oznajmił adwokat.
- Prosić to on sobie może – powiedziałam do słuchawki i ruszyłam w stronę kuchni nie patrząc nawet na siatkarzy.
- Mówi, że to ważne – ciągnął mężczyzna.
- Nie interesuje mnie to – odparłam obojętnym tonem i wbiłam w jednego ziemniaka widelec, aby sprawdzić, czy długo jeszcze muszą się gotować.
- Bardzo nalegał, aby...
- Niech mu pan powie, że zobaczymy się dopiero w sądzie – przerwałam Kordeckiemu. - Nie mam ochoty z nim rozmawiać po tym jak potraktował mojego przyjaciela i mnie. Do widzenia.
- A...
Nacisnęłam czerwoną słuchawkę, kończąc tym samym połączenie. Rzuciłam telefon na kuchenny blat. Nie zdążyłam nawet o niczym pomyśleć, a komórka ponownie zaczęła dzwonić. Wyświetlił się ten sam numer, więc zignorowałam połączenie.
Nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać z Jurkiem. Nasza znajomość zakończy się razem z ogłoszeniem przez sąd wyroku. Nie będzie to raczej wyrok taki, że trafi on do więzienia, ale nie to było ważne. Ważne było to, aby dał mi spokój. Chciałam, aby nie pisał, nie dzwonił, nie chciał się spotkać. Amen.
Wsłuchałam się w rozmowę Grześka oraz Mateusza i tak dokończyłam robić obiad, a raczej obiadokolację. Kończyłam właśnie trzeć marchewkę, kiedy przyjmujący zaczął zbierać się do wyjścia.
- Może zostaniesz na spóźniony obiad? - spytałam uśmiechnięta.
- Nie chcę robić kłopotu...
- Daj spokój – machnęłam ręką. - Obiecuję, że cię nie otruję – przyłożyłam prawą dłoń do miejsca, w którym znajdowało się moje serce.
- Gotuje świetnie, więc nie daj się prosić – wyszczerzył się Kosa.
- Słyszałeś kumpla – powiedziałam. - Siadajcie – kiwnęłam na krzesło stojące przy kuchennym stole.
Siatkarze posłusznie zajęli miejsca, a ja wyciągnęłam trzy duże talerze. Dopiero teraz, kiedy zmieszały się wszystkie zapachy, zauważyłam jak głodna byłam. Ja nakładałam jedzenie, a Grzesiek w tym czasie ponalewał do szklanek soku.
- Coś nie tak? - spytał Grzesiek.
Popatrzyłam na siatkarzy, aby dowiedzieć się o co chodzi.
- Nie, dlaczego? - zapytał Mika.
- Bo tak dziwnie się patrzyłeś – odpowiedział mu Kosa.
- Normalnie – zaśmiał się Mateusz.
Postanowiłam nie wnikać i wróciłam do rozkładania jedzenia na talerze.
Przez kolejne dwadzieścia minut miło rozmawialiśmy i śmialiśmy się, a jedzenie migiem zniknęło z naszych talerzy. Nie zauważyłam, aby któryś z siatkarzy krzywił się przy jedzeniu, więc chyba najgorszy obiad to nie był w ich życiu, co było pocieszeniem w tym dzisiejszym dniu po niezbyt miłym telefonie i dwóch wizytach.
Pożegnałam się z Mateuszem, a Grzesiek poszedł na dół razem z nim, aby go odprowadzić. Włożyłam naczynia do zmywarki i rozsiadłam się wygodnie na kanapie włączając telewizor.

- Wy coś ten? - zapytał uśmiechnięty przyjmujący, kiedy razem ze środkowym schodzili po schodach.
- Nie, skąd taka myśl? - odparł Kosa drapiąc się w skroń i patrząc uważnie na kumpla.
- Jak tak patrzyłem na was dzisiaj w kuchni, to wyglądaliście jak małżeństwo – powiedział poważnie Mateusz.
Grzesiek popatrzył na niego i zaczął się śmiać kręcąc głową.
- To ty może lepiej nie patrz więcej – środkowy klepnął przyjmującego po ramieniu. - Poza tym, ta dziewczyna raczej nie ma ochoty teraz się wiązać – stwierdził Kosok otwierając drzwi; wyszli na świeże powietrze i skierowali się w stronę samochodu, którym przyjechał przyjmujący.
- Lepiej miej oczy dookoła głowy, – uśmiechnął się Mika i wyciągnął kluczyki z kieszeni – bo takich dziewczyn jak ona jest mało, a facetów, którzy na nią czekają dużo.
- Może ty już lepiej nic nie mów? - mruknął Kosa.
- Ja tylko mówię, to co myślę – odparł Mateusz i otworzył drzwi swojego samochodu. - A i Grzesiek, zapomnij wreszcie.
- O czym?
- Chyba o kim – burknął przyjmujący. - Nie trać czasu z powodu Kaśki.
- O to ci chodzi – mruknął pod nosem. - Minął ponad rok, już dawno przestałem o niej myśleć – wzruszył ramionami.
- I bardzo dobrze – pokiwał głową Mateusz. - No nic, powodzenia – uśmiechnął się i wyciągnął przed siebie dłoń. - Do zobaczenia na meczu.
Grzesiek również się uśmiechnął i uścisnął dłoń kumpla.
- Na meczu – powtórzył Kosa.
- Przyprowadź Emilkę – zaśmiał się wsiadając do samochodu.
- Emilka jest oficjalnym fotografem Resovii – odpowiedział środkowy rzeszowskiego klubu i reprezentacji Polski.
- Współpraca – zaśmiał się Mateusz, a Kosa pokręcił tylko głową. - Na razie – pożegnał się przyjmujący i odpalił silnik auta.
- Cześć.
Grzesiek zamknął drzwi passata i poczekał aż jego kolega zniknie z osiedla. Niedowierzające było to jak otwarcie Mateusz o tym wszystkim powiedział. Że on i Emila...
Nie, niemożliwe, pokręcił kolejny raz głową i ruszył w stronę mieszkania.
- Przepraszam, mogę autograf? - usłyszał kobiecy głos dochodzący zza jego pleców; odwrócił się i ujrzał kobietę po czterdziestce, która w ręku trzymała zeszyt i marker.
- Jasne, dla kogo ma być? - Zapytał biorąc od niej rzeczy.
- Dla Kamila, to mój syn – odpowiedziała dumnie, a Grzesiek uśmiechnął się pod nosem.
Zawsze, kiedy rodzice z dumą opowiadali o swoich dzieciach, a nawet kiedy wymawiali ich imiona, robiło mu się cieplej na sercu. Zawsze wtedy przechodziła mu przez głowę wizja swoich dzieci. Zastanawiał się jak będą mogły wyglądać, co będą lubiły robić. I wtedy, pod blokiem Emilii też przeszło mu to przez głowę...



Mamy WEEKEND! ♥
No i jest dwadzieścia cztery... I kto się spodziewał, że przyjdzie Gośka? ;p
Jerzy Janowicz w ćwierćfinale turnieju w Rzymie :D Enjoy! ♥
Liga Światowa za 14 dni! ♥

Gdyby Ktoś, coś jakieś pytania, to zapraszam do zakładki „Wasze pytania” ;D
Pozdrawiam, poziomkowa ;*

środa, 15 maja 2013

Dwadzieścia trzy

- Po co pani przyszła? - zapytałam.
- Po rzeczy mojego syna – odpowiedziała zimno dalej mierząc mnie wzrokiem. - Myślałam, że masz trochę więcej taktu i nie przyprowadzisz do waszego wspólnego mieszkania swojego kochanka – prychnęła patrząc na Grześka.
Miałam ochotę walnąć jej prosto w twarz. Kto tu nie miał taktu, do jasnej cholery?!
Mama Jurka nigdy mnie nie lubiła, wiedziałam to od początku naszej znajomości. Kiedy tylko Jurek przyprowadził mnie po raz pierwszy do swojego domu, jego mama nie szczędziła ostrych słów w stosunku do mnie. Krytykowała to jak się ubieram, a nawet to, że nie potrafię wypowiedzieć się na temat polityki. Polityki! Ludzie kochani! Powiedziałam jej też kilka nie przyjemnych słów, wstałam z impetem od stołu przy okazji wywracając krzesło (dobrze, że go nie połamałam, bo nie wiem czy bym się wypłaciła przez następne dwa lata), trzasnęłam drzwiami i odjechałam z piskiem opon. Na szczęście przyjechaliśmy wtedy moim samochodem. Kiedy przyjechałam wreszcie do mieszkania, Jurek przeprosił mnie za swoją matkę. Jak wspomniałam wcześniej, wydawało mi się, że był spokojnym człowiekiem, ale po tym jak potraktował Zbyszka stwierdziłam, że wcale go nie znam.
- Bardzo mi przykro, że nie potrafi rozróżnić pani przyjaźni od związku – uśmiechnęłam się uroczo, a kobieta zwęziła oczy. - A wracając do kochanków, to pani syn sprowadzał do MOJEGO mieszkania – lokum było moje, Jurek dokładał się tylko do rachunków – swoją kochankę.
- Jak śmiesz! - odparła głośno.
- A śmiem! - krzyknęłam i chwyciłam jedno z pudeł, w którym były ubrania Jurka. - Rzeczy – powiedziałam i wyszłam na balkon – zabierze pani spod bloku! - Ryknęłam i wyrzuciłam karton przez balkon.
Jak się bawić, to się bawić. Drzwi wyjebać nowe wstawić – tak powiedziała mi kiedyś szesnastoletnia córka Karola. Nie wypada, żeby nastolatka używała takich słów, ale byłam jej teraz za to dozgonnie wdzięczna, ponieważ ulżyło mi, kiedy zobaczyłam latające ubrania za oknem.
Pani Jadwiga patrzyła na mnie jak na jakąś wariatkę, a Grzesiek powstrzymywał się, aby nie wybuchnąć śmiechem. W sumie, to mnie też zbierało się na śmianie, ale zdradzić się przecież nie mogłam.
Chwyciłam kolejne dwa pudła z ubraniami i postąpiłam z nimi podobnie jak z tym pierwszym. Matka Jurka słowa z siebie wydusić nie mogła. Stała w tym swoim eleganckim ubraniu, z perłami na szyi i patrzyła co robi jej niedoszła synowa.
Piękne zakończenie naszej znajomości.
Ostatnie pudło, w którym były rzeczy Jurka wylądowało za oknem. Potłuczone figurki i tego typu rzeczy pogruchotały się jeszcze bardziej.

Naprawdę, jaka szkoda.

Czułam się tak jakby jakiś ciężar spadł mi z serca. Złożyłam ręce na piersi i wbiłam wzrok w zaskoczoną Jadwigę.
- Coś jeszcze? - zapytałam unosząc do góry brwi.
- Ty...! - wskazała na mnie palcem.
- Tak wiem, może i jestem niezrównoważona psychicznie, ale przynajmniej nie będę należała do tak zadufanej w sobie rodziny – uśmiechnęłam się szeroko patrząc jej prosto w oczy. - A teraz – minęłam ją szybkim krokiem i otworzyłam drzwi wejściowe – bardzo proszę panią o opuszczenie mojego mieszkania.
Kobieta zmierzała w moją stronę nie spuszczając z mojej osoby wzroku. Zimnego wzroku. Gdyby mógł on zabijać, leżałabym trupem już kilka minut temu.
- Jeszcze kiedyś się policzymy – wyszeptała groźnie patrząc mi prosto w oczy.
Kiwnęłam tylko głową i zamknęłam drzwi z wielkim hukiem.

Bardzo przepraszam was sąsiedzi!

Mój wzrok napotkał wzrok Grześka. Patrzyliśmy na siebie przez dwie sekundy, a później wybuchnęliśmy śmiechem. Wiem, nienormalna sytuacja, ale kto powiedział, że zawsze wszystko musi być normalne?
- No to tylko ci współczuć takiej byłej przyszłej teściowej – powiedział Grzesiek, kiedy już trochę się uspokoił.
- A bo to myślisz, że to pierwsza taka akcja? - zaśmiałam się i padłam na kanapę.
- I jak ona z tobą wytrzymała? - zaśmiał się siatkarz siadając obok mnie.
- Chyba ja z nią! - powiedziałam i walnęłam go poduszką. - Pamiętam, jak na jakimś bankiecie firmowym próbowała mnie upić – zaśmiałam się. - Ja za alkoholem zbytnio nie przepadam, ale Jadwiga owszem – pokiwałam głową. - Lała mi i sobie do kieliszka, sama wlewała w siebie litry wódki, a ja wylewałam ją do swoich butów – zaśmiał się. - Ja zniszczyłam sobie szpilki, a moja niedoszła teściówka przyznała mi się, że miała romans z dawnym kolegą z liceum, kiedy Jurek miał pięć lat – wybuchnęłam śmiechem przypominając sobie minę Kazimierza, męża Jadwigi i ojca Jurka. Wiem, trochę nie na miejscu, ale ta rodzina po prostu normalna nie była. Kazimierz identycznie jak jego żona mnie nienawidził, a ja ich. Powiedzmy, że toczyła się między nami taka wojna, którą wygrywałam ja. Oczywiście przegrałam parę bitew, ale o wiele mniej niż para staruszków. - Gdybyś widział minę jej męża – klepnęłam śmiejącego się środkowego po ramieniu – Myślałam, że Kazimierz tam padnie – wybuchnęłam śmiechem.
- Jesteś pewna, że w tych truskawkach nic nie było? - zapytał Grzesiek rechocząc.
- Na pewno nic nie było – odpowiedziałam pewnie i kolejny raz wybuchnęłam śmiechem. - Po prostu ta rodzina na mnie tak działa.
- I ty wytrzymałaś tak przez dwa lata? - zdziwił się.
- Jasne – pokiwałam głową. - Trochę nerwów prze nich zjadłam, ale ile się naśmiałam patrząc jak dowiadują się o sobie kilku prawd, o których druga połowa nie miała pojęcia – zaśmiałam się. - Przeze mnie nawet Kazimierz myślał, że Jurek nie jest jego biologicznym synem – wyszczerzyłam się.
- I jak to się skończyło? - zapytał patrząc na mnie z ciekawością.
- Mało co się nie rozwiedli – zaśmiałam się.
Ja to jednak normalna nie jestem. Co to, to nie.
- Ale badania uratowały tyłek Jadwidze – pokiwałam głową. - Pamiętam jak w tamte święta dostaliśmy od nich prezent, którym były trzy bilety – skrzywiłam się lekko. - Dwa bilety na lot Polska – Bułgaria, a tylko jeden na lot Bułgaria – Polska...
- Dostałaś bilet w jedną stronę? - Grzesiek wybałuszył na mnie oczy.
- Dokładnie – zaśmiałam się. - Ale jak widzisz, wróciłam – wyszczerzyłam się.
- I Jurek nic im nie powiedział, nie zwrócił uwagi? - zdziwił się środkowy.
- Wiesz, przy mnie zawsze był wyrachowany, kulturalny, nie wtrącał się w niepotrzebne dyskusje, co niekiedy działało mi na nerwy – wyznałam. - Wtedy też nic nie powiedział, ale przeprosił mnie w domu – wzruszyłam ramionami. - Dalej odnoszę wrażenie, że on po prostu boi się swoich rodziców – westchnęłam. - On miał całkiem inne plany na przyszłość niż bycie prezesem firmy jego ojca. Chciał podróżować, pisać dzienniki, a później je wydawać – uśmiechnęłam się lekko. - Przynajmniej tak mi mówił, ale po tym jak zachował się w mieszkaniu Zbyszka, to niczego już nie jestem pewna, co do niego – pokręciłam głową.
- Tak jakbyś wcale go nie znała – westchnął Kosa.
- Dokładnie – pokiwałam głową.
- Żałujesz? - zapytał patrząc mi prosto w oczy.
- W sumie to nie – uśmiechnęłam się lekko. - Owszem zranił mnie i to mocno, ale niektóre wspomnienia są piękne i nawet nie chcę o nich zapomnieć – mój uśmiech powiększył się trochę.
Grzesiek miał już mi coś powiedzieć, kiedy odezwał się dźwięk jego telefonu mówiący o przychodzącym esemesie.
- Muszę oddać koledze kilka rzeczy – oznajmił czytając wiadomość tekstową. - Za pół godziny powinienem być z powrotem – uśmiechnął się i wstał z kanapy.
- Zaproś go tutaj – zaproponowałam z uśmiechem.
- Nie będzie ci to przeszkadzać? - zapytał patrząc mi w oczy.
- Jasne, że nie – uśmiechnęłam się biorąc do rąk komórkę oraz zeszyt z przepisami. - Ja będę grzecznie pakować resztę swoich rzeczy, a wy sobie pogadacie – puściłam mu perskie oczko i zaczęłam wystukiwać litery na klawiaturze mojego telefonu.
- Super! - ucieszył się. - Dzięki – uśmiechnął się na co tylko kiwnęłam głową, ponieważ chciałam przepisać ten przepis szybko. - To ja idę po rzeczy, będę za chwile – opuścił mieszkanie cicho zamykając za sobą drzwi.
Zdążyłam napisać dwa następne słowa, kiedy w mieszkaniu ponownie pojawił się Kosa. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
- Zapomniałem kluczy od auta – powiedział.
Zaśmiałam się kręcąc głową i rzuciłam mu kluczyki, które leżały na ławie.
- Dzięki – wyszczerzył się i ponownie zniknął z punktu mojego widzenia tym razem na dziesięć minut.
Wysłałam przepis Iwonie i dopiero wtedy zaczęło zastanawiać mnie z kim Grzesiek chciał się spotkać. O ile pamięć mnie nie myliła, to istniał taki człowiek jak Mateusz Mika. Grał w Resovii, ale na ten sezon przeniósł się do drużyny, która nosiła nazwę: Lotos Trefl Gdańsk. Słyszałam na jego temat dużo pozytywnych opinii, więc z chęcią bym go poznała.
Wstałam z kanapy i od razu zaburczało mi w brzuchu.
O Boże! Jedzenie! Jakiś obiad czy coś! No ładnie ugościłam Grześka!
Walnęłam się otwartą dłonią prosto w czoło. Jak mogłam nie pamiętać o obiedzie? Kosa przecież potrzebował jeść jak każdy człowiek, a ja strzeliłam taką gafę.
Migiem wleciałam do kuchni. Otworzyłam lodówkę i przejrzałam jej zawartość. Nie było aż tak źle jak myślałam. Wyciągnęłam z niej pięć piersi z kurczaka oraz margarynę. Na płytę indukcyjną położyłam patelnię, a z wiaderka, które stało w jednej z szafek wyciągnęłam kilka ziemniaków, które od razu wylądowały w zlewie.
Obrałam je szybko i wrzuciłam do garnka. Kiedy nastawiałam stopień, na jakim miały się gotować, dobiegł mnie głos Kosy:
- Co robisz?
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że nie jedliśmy nic na obiad? - spojrzałam na niego z lekkim wyrzutem.
- Yyy... - podrapał się po głowie. - Zapomniałem? - podniósł brew patrząc na mnie.
Miałam już powiedzieć coś, ale usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- Coś chyba za szybko – powiedział Grzesiek patrząc na zegarek. - Mówił, że będzie za pół godziny – ruszył w stronę drzwi, a ja za nim.
Oparłam się o ścianę, a środkowy otworzył drzwi. Takiego widoku, to nie spodziewałam się nawet w najgorszych snach. Postać, która stała przed nami wcale nie przypominała siatkarza o imieniu Mateusz.

Czy to nie za dużo jak na j
eden dzień?

Wbiłam w człowieka wzrok, który najmilszym nie był...


No to czyje przypuszczenia się potwierdziły, że to mamusia? ;p
Dzisiaj swoje urodziny obchodzi Krzysztof Ignaczak! ;D Ja mu życzę: szczęścia, zdrowia, spełnienia marzeń, aby grał jak najdłużej, powołania do kadry na IO w Rio de Janeiro (nie wyobrażam sobie, gdyby Go tam zabrakło!), super mega zajebistych odcinków 'Igłą Szyte', aby uśmiech często gościł na Jego twarzy i jak naaajwięcej wygranych meczy! ♥
Jak już o Igle mowa, to wczoraj dodał nowe filmiki :D
http://www.iglaszyte.pl/2013/05/spala-czyli-czas-zaczynac/ Panie Krzysztofie, czekamy na nowe! ;D
Słyszeliście, że Michał Bąkiewicz się zaręczył? ;) Ja się cieszę bardzo z tego powodu i życzę mu, im wszystkiego co najlepsze :)
Informacja, która mnie lekko zdołowała: Tiago Violas opuszcza Jastrzębski Węgiel... ;( Tiago, tell me why!? Co tam w transferach jeszcze słychać?
Dick Kooy i Wojciech Ferens podpisali kontrakt z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle;
Maciej Dobrowolski kolejne dwa sezony spędzi w Indykpolu AZS-ie Olsztyn;
Delecta Bydgoszcz żegna się z Piotrem Lipińskim , Łukaszem Owczarzem oraz z Michałem Dębcem;
Łukasz Żygadło w Zenicie Kazań na dwa sezony
To jak na razie chyba wszystko... :)
https://fbcdn-sphotos-h-a.akamaihd.net/hphotos-ak-ash3/923301_638202882860320_2070790681_n.jpg – przepraszam, musiałam :) Rozjebało mnie to totalnie ;D
Przypominam o zakładce „wasze pytania” ;)


Aaa... patrzcie co znalazłam :) Jak myślicie, przyniesie szczęście? ;p A Wam, udało się kiedyś znaleźć four-leaf clover? ;)
Pozdrawiam serdecznie,
poziomkowa ;* 

niedziela, 12 maja 2013

Dwadzieścia dwa

Przez kolejne dwadzieścia pięć minut wyjeżdżaliśmy poza granice miasta, dopiero tam mogłam tak naprawdę poczuć wiatr we włosach. Nie przeszkadzało mi nawet to, że miałam kask. Zawsze, kiedy tylko wsiadałam na motor czułam się nie pokonana. Wierzyłam, że mogę osiągnąć wszystko, dosłownie wszystko. Było to niesamowite uczucie.
Dwie minuty szybkiej jazdy i zwolniłam, ponieważ zaczął się teren zabudowany, czytaj wioska. Dotarliśmy na sam jej koniec i zatrzymałam maszynę przy wejściu do jednego z ogródków. Ściągnęłam kask i schowałam kluczyki do kieszeni.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał Grzesiek schodząc z motoru.
- W miejscu, o którym z mojego otoczenia wiesz tylko ty – uśmiechnęłam się i stanęłam na własnych nogach.
W sumie to nie mam pojęcia dlaczego postanowiłam go tutaj przywieść. O tym miejscu nie wiedział nawet Krzysiek, ani Jurek. To miejsce było taką moją odskocznią od problemów życia codziennego. Pojawiały się jakieś kłopoty w moim życiu, przyjeżdżałam tutaj i spędzałam w ogródku masę czasu. Sadziłam nowe kwiaty, drzewka, wymyślałam coraz to nowe dekoracje, robiłam zdjęcia. Dzięki temu miejscu wygrałam jeden francuski konkurs fotograficzny z czego byłam naprawdę dumna.
Ruszyłam w stronę furtki. Kiedy ją otworzyłam, zaskrzypiała, ale byłam już do tego przyzwyczajona.
- Witaj w moim małym królestwie – uśmiechnęłam się i rozłożyłam zadowolona ręce.
Grzesiek przestąpił kilka kroków w moją stronę, a jego oczom ukazał się niesamowity widok. Działka w kształcie koła obsadzona wielkimi krzewami, które były prawie tak samo wysokie jak on. Na środku wielgaśny skalniak, na którym było bardzo kolorowo. Kolory: żółty, czerwony, niebieski, fioletowy, biały, różowy i pomarańczowy. Po prawej stronie stał mały, drewniany stolik oraz dwa krzesła, na których leżały żółte poduszki. Po tej stronie także swoje miejsce znalazły krzewy róż, czerwone, żółte, herbaciane oraz lekko różowe, krzewy agrestu, porzeczek oraz borówek. Za to z lewej strony zauważyć się dało mieczyki we wszystkich kolorach tęczy, krzaki malin i grządki, na których rosły truskawki oraz poziomki. Obie strony łączyła mała fontanna, która przedstawiała syrenę z bardzo długimi włosami. Gdzieś w oddali dało zauważyć się dwa krasnale, a na niektórych krzewach lampki w kształcie gwiazdek. Dało się usłyszeć śpiew ptaków, które przekrzykiwały siebie nawzajem oraz szum wody, który dochodził z fontanny.
Popatrzyłam na Kosę. Uważnie analizował wzrokiem każdy kawałek mojego małego świata. Czułam jak uśmiech wstępuje na moją twarz. Inaczej wyglądać tutaj nie mogłam. Prawie zawsze, kiedy tylko tu byłam uśmiech nie schodził mi z ust.
- Chciałeś się czegoś o mnie dowiedzieć, więc proszę – odezwałam się patrząc na niego.
- Ty to wszystko sama...? - spojrzał na mnie i wskazał palcem działkę.
- Ze skalniakiem pomógł mi trochę sąsiad, pan Staszek – oznajmiłam.
- Wow – powiedział wracając do oglądania ogrodu. - Nie tego się spodziewałem – wyznał.
- A czego? - uniosłam zaciekawiona brew do góry.
- Znasz się na samochodach, motorach i innych męskich rzeczach, więc przyszedł mi do głowy jakiś warsztat, czy coś – podrapał się w czubek głowy, a ja zaczęłam się śmiać.
- Moją miłością są również kwiaty, nie tylko motoryzacja i gotowanie – puściłam mu perskie oczko.
- Co z nim teraz zrobisz? - zapytał podchodząc do skalniaka chcą zobaczyć, co ciekawego tam rosło.
- Pan Stanisław jest zainteresowany kupnem – odpowiedziałam siadając na trawie blisko skalniaka. Zerwałam kępkę trawy i zrobiło mi się trochę smutno. Dziwnie było przyjąć do świadomości, że jak będę miała problem, to nie będę mogła tutaj przyjechać i pomyśleć na spokojnie. Z dala od tego miasta, ludzi oraz całego tego zgiełku. Włożyłam w ten ogród dużo serca i czasu, ale wiedziałam, że mogę zostawić go w spaniałych rękach pana Stasia, który był z zawodu ogrodnikiem i miał swoje własne, małe gospodarstwo.
- Dlaczego nikt nie wie o tym miejscu? - spytał siadając obok mnie.
- To miejsce to taka moja odskocznia – uśmiechnęłam się. - Zawsze, kiedy miałam jakiś problem, przyjeżdżałam tutaj – wzruszyłam ramionami. - Można powiedzieć, że to taki mój azyl, ale chcę zacząć życie w Rzeszowie – powiedziałam pewnie. - Tam przecież też znajdę kawałek jakiegoś pola, no nie? - uśmiechnęłam się szeroko patrząc prosto w czekoladowe tęczówki środkowego.
- Będę się rozglądał za kawałkiem jakiejś ziemi dla ciebie – Kosa odwzajemnił uśmiech.
- No i to jest dobra odpowiedź – zaśmiałam się i podniosłam tyłek z trawy. - Poziomkę, truskawkę? - spytałam uśmiechnięta i skierowałam się w stronę małych roślinek.
Kolejne trzy godziny spędziliśmy w ogródku. Grzesiek zaśmiał się, że teraz jest tutaj intruzem, ale szybko odwiodłam go od tej myśli. Owszem przyjeżdżałam tutaj sama, ale jego obecność w niczym mi nie przeszkadzała. Nawet trochę pomogła. I psychicznie i fizycznie. Psychicznie dlatego, że poczułam się tam jeszcze lepiej niż, kiedy byłam sama, a fizycznie w sposób taki, że pomógł wyplewić chwasty. Nie zmuszałam go do niczego, sam zaczął je wyrywać i sprawiało mu to niezłą frajdę. Nie mam pojęcia jak wyrywanie chwastów może poprawić humor, ale niech to już zostanie w głowie Kosy.
Wyzbierałam jeszcze resztki truskawek i poziomek, które zmieściły się w jednej niedużej misce, którą udało mi się znaleźć w małej kanciapie ukrytej za kilkoma krzewami. Do następnej nazbieraliśmy trochę malin. Grzesiek zapakował wszystko do małego bagażnika w motorze i pomógł mi popodlewać kwiatki oraz krzewy.
Kiedy wszystko było już podlane, byliśmy gotowi do drogi. Spytałam Kosy, czy chce poprowadzić, ale nie mógł, ponieważ nie miał zrobionego prawa jazdy na motor. Nie miał czasu na to, aby w ogóle zapisać się na jakiś kurs.
Do mieszkania, więc przywiozłam nas ja. Z miskami owoców w rękach dotarliśmy do nie mojego już lokum. Umyłam owoce i wrzuciłam truskawki oraz poziomki do miksera. Dolałam trochę kefiru i wmieszałam wszystko, rozgniatając przy okazji owoce. Rozlałam koktajl do dwóch szklanek i usiadłam na małym balkonie obok Grześka na jednym z krzeseł. Podałam mu koktajl, a on podziękował i pociągnął łyk.
- Dzwonił Krzysiek – poinformował mnie. - Miałaś zadzwonić jak dojedziemy...
- Zapomniałam! - walnęłam się otwartą dłonią prosto w czoło.
- Tyle to się dowiedziałem – zaśmiał się. - Masz oddzwonić, bo Iwona coś chciała – powiedział i wręczył mi swój telefon z wybranym już numerem do żony Igły.
- Dzięki – uśmiechnęłam się i wzięłam od niego komórkę; nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam aparat do ucha.
- Halo? - usłyszałam po pierwszym sygnale głos Ignaczak.
- No cześć Iwona – przywitałam się wesołym głosem. - Coś chciałaś...?
- Wysłałabyś mi przepis na ten twój sernik? - zapytała.
- Jasne – odpowiedziałam i pociągnęłam łyk koktajlu. - Jakaś okazja się szykuje? - spytałam.
- Mam upiec koleżance ciasto na wesele, więc pomyślałam o twoim serniku – oznajmiła.
- Na wesele powiadasz... Jeśli chcesz, to mogę dać ci inny przepis – zaproponowałam odstawiając szklankę na szklany stolik. - Babcia robiła go na wasze wesele...
- Ten taki z białą masą i drobinkami galaretki? - spytała od razu.
- Dokładnie – wyszczerzyłam się.
- Byłoby super! - krzyknęła.
- Znajdę zeszyt z przepisami i wyślę ci wszystko, co i jak, okej? - spytałam wstając z miejsca.
- Jasne! Dziękuję! A jak tam, spakowane już wszystko? - zapytała.
- Po części – uśmiechnęłam się i wzięłam kilka łyków koktajlu.
- Dobra, to ja nie przeszkadzam – powiedziała Iwona. - Jeszcze raz dzięki za ten przepis!
- Nie ma za co – odparłam odstawiając pustą do połowy szklankę.
Zakończyłam połączenie i oddałam Grześkowi telefon.
- Chcesz jeszcze? - zapytałam wskazując na jego pustą już szklankę.
- Obsłużę się sam – uśmiechnął się i stanął na równe nogi.
Weszliśmy do mieszkania. Kosa skierował się do kuchni, a ja zostałam w salonie. Podrapałam się po głowie, ponieważ nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie znajdował się mój wielki zeszyt z przepisami zbieranymi odkąd skończyłam trzynaście lat. Były tam przepisy na ciasta, sałatki, desery; jednym słowem na wszystko co się tylko dało upiec, ugotować czy przygotować.
- Pomóc ci szukać? - zapytał środkowy stając w salonie ze szklanką różowego płynu.
- Jak możesz – uśmiechnęłam się. - Szukaj zeszytu A4 z takim pieskiem na okładce – poleciłam i kleknęłam przy jednej z szuflad.
- Ten zeszyt jest taki strasznie gruby? - zapytał.
Pokiwałam tylko głową. Ale zaraz... skąd on to wiedział? Odwróciłam się w jego stronę. W prawej ręce zamiast szklanki trzymał teraz mój zeszyt.
- Gdzie go znalazłeś? - zapytałam podnosząc się z podłogi.
Ja sama nie mogłam sobie nawet przypomnieć, gdzie go włożyłam, a tu proszę, przychodzi taki Grzesiek i znajduje!
- Był w szafie razem z twoimi ubraniami – odpowiedział i podał mi brulion.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się lekko. - Zbieram w nim przepisy od trzynastu lat – zaśmiałam się.
- Tak długo? - zdziwił się.
- Mówiłam, że pieczenie to moje hobby – puściłam mu perskie oczko. - Ale nie powiedziałam od ilu lat – zaśmiałam się i usiadłam na kanapie.
- Myślałaś, żeby zrobić coś w tym kierunku? - zapytał ciekawie siadając obok mnie.
- Babcia namawiała mnie kiedyś na otwarcie cukierni – uśmiechnęłam się pod nosem przewracając kartki w poszukiwaniu odpowiedniego przepisu.
- I?
- Jeśli otwierasz taki biznes, to zostajesz w jednym miejscu przynajmniej na kilka lat, – westchnęłam – a ja chciałam podróżować razem z aparatem – uśmiechnęłam się. - Przynajmniej to mi się udało – oznajmiłam zadowolona dalej przewracając kartki. - A o tej cukierni, to może pomyślę za trzy lub cztery lata – uśmiechnęłam się patrząc na niego.
- Jeśli tak, to będę chyba najczęstszym gościem – zaśmiał się. - O ile Bartman mnie nie wyprzedzi – zaśmialiśmy się razem.
Wtem rozległ się dzwonek do drzwi.
- Otworzę – powiedział Grzesiek i podniósł się z kanapy.
- Dzięki – uśmiechnęłam się do niego i chwyciłam swój telefon, aby wysłać Iwonie przepis.
Po chwili usłyszałam szczęk zamka i kobiecy głos. Palce od razu mi zdrętwiały, a telefon o mały włos nie wyleciał z rąk.

Jeszcze tej tutaj brakuje!

Wstałam z kanapy i odłożyłam komórkę oraz zeszyt na stolik. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam się w stronę kobiety, która weszła już do salonu. Grzesiek stanął za nią i patrzył na mnie nic nie rozumiejąc.
- Dzień dobry – przywitałam się chłodno.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry – odparła równie chłodno i wbiła swoje czarne oczy prosto w moje.

No to teraz się zacznie...





No i mamy dwadzieścia dwa :) Mam nadzieję, że się spodoba :D
Jak Wasza pogoda? Bo u mnie słońca, niestety brak ;/
Wiecie, że dzisiaj jest pierwsza rocznica ślubu państwa Jarosz? :D Wszystkiego najlepszego i wytrwałości!! ;D
A do Ligii Światowej pozostało 19 dni! :D Kto się cieszy, tak jak ja?! ;D
Zakładka „Wasze pytania” - zapraszam tam serdecznie :) Możecie pytać o wszystko, o to czy lubię zupę pomidorową, czy kiedyś się zgubiłam gdzieś i tak dalej :) Z chęcią na wszystkie odpowiem, także zapraszam :)
Pytanie ode mnie dla Was: mieszkacie w mieście, czy na wiosce? :D A takie o ;p
Wrócę do dnia dziesiątego maja... Gdyby Arek żył, skończyłby tego dnia 32 lata... Jeśli Ktoś chciałby, to zapraszam do obejrzenia tego reportażu, za który dziękuję Uwadze: pierwsza część: https://www.youtube.com/watch?v=RPu8jydborw, druga część: https://www.youtube.com/watch?v=MBoZAg-_enA...
„Arek był Aniołem, a Anioły nie żyją na ziemi...”

poziomkowa ;*

czwartek, 9 maja 2013

Dwadzieścia jeden

Przed Gdańskiem zatrzymaliśmy się na jeden stacji benzynowej, abym mogła zasiąść za kierownicą, a Grzesiek jako pasażer. Do prowadzenia alfy szybko się przyzwyczaiłam. Fajnie się ją prowadziło, ale mojego volva nic nie przebiło nigdy i pewnie nigdy nie przebije.
Dzięki wspólnie rozwiązywanym krzyżówkom i rozmowie, wyrzuciłam z głowy policjanta, który zbytnio nie przypadł mi do gustu. Taki facet myśli, że strzeli uśmiech, zostawi numer telefonu i każda bez namysłu zadzwoni. Według mnie – myślenie godne trói z minusem, ale nie zapominajmy, że istnieją kobiety, którym wystarczy drinka postawić i lecą do faceta jak ćma do ognia.
Zawsze byłam zadowolona, że znałam Gdańsk jak własną kieszeń. Przyczynił się do tego w bardzo dużym stopniu Jurek, za co nawet teraz byłam mu wdzięczna, bo nie wbijałam się w największe korki w mieście. Kilka przejazdów bocznymi ulicami i zaparkowałam czarną alfą przed moim dawnym blokiem.
- O cholera – zaklęłam pod nosem przypominając sobie o bardzo ważnej rzeczy.
- Co jest? - spytał Grzesiek wyłączając radio.
- O tym, że się wyprowadzam, to wiedziałam, ale żeby wziąć jakieś pudła na rzeczy to już nie – walnęłam pięścią w kierownicę.
Gdzie ja mam głowę?!
Kosa zaśmiał się, a ja uważnie na niego popatrzyłam.
- Pomyślałem o tym – wyszczerzył się i puścił mi oczko.

Co on powiedział?

Myślałam, że rzucę mu się na szyję. Ten facet nie dość, że potrafił o wszystkim pomyśleć, zrobić jakiś plan, to jeszcze zawsze był tam, gdzie akurat był potrzebny. Weźmy nawet sytuację z sesji zdjęciowej Młodej Resovii, na którą trochę mi się zaspało. Przyjechał i przygotował „studio”. No takich ludzi, to ze świecą szukać!
- Kolejny raz mi ratujesz skórę – powiedziałam. - Dziękuję – uśmiechnęłam się.
- Nie ma problemu – posłał mi uśmiech i wyszedł z samochodu.

Panie Boże dzięki ci za to, że postawiłeś na mojej drodze takiego przyjaciela, jakim jest Grzesiek!

Podobnie, jak mój towarzysz, wysiadłam z samochodu i podeszłam do bagażnika, który cały był zawalony kartonami, a w jednym kącie leżała moja oraz Kosy torba.
- Ja nie wiem jak ci się odwdzięczę – westchnęłam i chwyciłam dwa kartony.
- Upieczesz sernik i będzie po kłopocie – zaśmiał się.
- Co wy macie z tym sernikiem? - pokręciłam głową śmiejąc się.
- Emila?! - usłyszałam kobiecy krzyk i miałam ochotę walnąć się prosto w czoło.
- Cześć Kamila – odwróciłam się i przybrałam sztuczny uśmiech na ustach.
- Kobieto gdzieś ty się podziewała? - zapytała gestykulując rękami, a jej czarne okulary za trzysta pięćdziesiąt złotych mało, co nie spadły z głowy.
- Tu i tam – odpowiedziałam niezbyt przyjaźnie, ale dwudziestopięciolatka wcale się nie zraziła.
- A ten przystojny pan, to kto? - spytała szczerząc się jak popaprana do środkowego, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Grzesiek poznaj Kamilę, Kamilo poznaj Grześka – przedstawiłam ich sobie niezbyt miłym tonem głosu.
Kosa uśmiechnął się tylko lekko i odwrócił w stronę zapakowanego bagażnika.

Jak mam się wywinąć?

- Ja gdzieś już go chyba widziałam... - westchnęła czarnowłosa. - Ale mniejsza z tym! - machnęła ręką. - Wyprowadzasz się? - zapytała uśmiechnięta wskazując na bagażnik.
Nie, wypieprzam na księżyc!
- Taa... - odparłam i modliłam się tylko o to, żeby Kamila zniknęła jak najszybciej z moich oczu.
- To się wpraszam na parapetówkę! - krzyknęła.
Obawiam się, że żadna osoba z Gdańska zaproszenia na parapetówkę nie dostanie.
- Jasne, dam znać – skłamałam. - To do zobaczenia – pomachałam jej dłonią.
- Tak, tak, cześć – wyszczerzyła się. - Do zobaczenia, Grzesiek.
Środkowy mruknął coś pod nosem, a brunetka oddaliła się wolnym krokiem z stronę innego bloku. Spojrzałam na Kosę.
- Przepraszam – szepnęłam, bo Kamila była jeszcze zbyt blisko i mogła usłyszeć.
- Daj spokój – machnął ręką. - Tylko jednej rzeczy nie rozumiem – spojrzał mi prosto w oczy. - Nie pasujesz do takich ludzi jak tamta – kiwnął głową na oddalającą się Kamilę.
- Myślisz, że tego nie wiem? - skrzywiłam się i usiadłam na brzegu bagażnika. - Nie mam pojęcia jak ja wytrzymałam przez te dwa lata – spuściłam głowę. - Nie interesowało mnie to, co działo się u Krzyśka, Karola, a nawet u małego Sebastiana – czułam jak moje oczy wilgotnieją. - Liczyła się tylko zabawa. Nawet nie wiesz ile dałabym, żeby te dwa lata przeżyć z Krzyśkiem i swoją rodziną, a nie z obcymi ludźmi – przełknęłam ślinę.
- Ale teraz będziesz mogła to nadrobić – powiedział siadając obok mnie.
- Miejmy nadzieję – odpowiedziałam cicho.
- Ej, rozchmurz się – szturchnął mnie, a ja lekko podniosłam głowę. - Do później starości jeszcze daleko – uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek.
Serce trochę szybciej mi zabiło na dźwięk słowa „starość”. I to nie chodziło wcale o to, ze jej się bałam.
- Wytrzyj oczy, wysmarkaj nos i bierzemy się do pracy – uśmiechnął się wręczając mi jedną chusteczkę.
- Dziękuję, że tutaj ze mną przyjechałeś – uśmiechnęłam się lekko.
Kiwnął głową, a ja wysmarkałam nos, wytarłam oczy i schowałam chusteczkę do kieszeni.
Wzięliśmy po kilka kartonów i ruszyliśmy w stronę mojego mieszkania. Weszliśmy na drugie piętro. Kosa stanął pod trójką, a ja zapukałam w drzwi z numerem cztery. Po chwili otworzyła mi pięćdziesięcioletnia kobieta.
- Emila! - ucieszyła się.
- Dzień dobry, pani Zosiu – uśmiechnęłam się. - Jak zdrówko? - spytałam, ponieważ kobieta miała cukrzycę.
- A dobrze, dobrze – pokiwała głową. - Ty pewnie po klucze?
- Tak – kiwnęłam głową.
- Jestem z ciebie dumna, dziecko – pokiwała głową i sięgnęła po klucze, które leżały na komodzie tuż przy drzwiach. - Już dawno powinnaś zostawić tego Jurka, psia krew.
Pokręciłam tylko głową i lekko się zaśmiałam.
Kobieta wiele razy mi powtarzała, że jestem zdecydowania za dobra dla Jurka. A już miliony razy słyszałam to, że on wcale do mnie nie pasuje. No, ale ja jak to ja, wcale nie słuchałam.
- Dziękuję za przechowanie – wzięłam od niej klucze.
- A to kto? - pytała cicho wskazując na Grześka.
- Przyjaciel –odpowiedziałam równie cicho.
Pani Zosia szeroko się uśmiechnęła.
- Trzymaj się jego dziecko, a nie zginiesz – szepnęła i zamknęła drzwi.
Kobieta ta była trochę dziwna. Wierzyła w swoich bogów, stawiała taroty i tego typu rzeczy. Była sama, więc ludzie mówili, że przez to tak „zdziczała”. Jak dla mnie była ona dobrą kobietą. Mieszkając tutaj, trochę czasu z nią spędziłam. Pokazała mi parę sztuczek oraz „eliksiry” na niektóre schorzenia. Kilka z nich działało naprawdę szybko, a już szczególnie te na grypę. Jeden kubek wywaru i odchodziło jak ręką odjął.
Otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka, gdzie czuć było jeszcze perfumy Jurka.
- Idę po resztę – usłyszałam głos Kosy, a po chwili trzask drzwi.
Westchnęłam i przeszłam przez przedpokój i weszłam do przestronnego salonu. Wszystko było na swoim miejscu, czyli Jurek nic nie zabrał. Mam kolejne pakowanie, ale to wystarczy zrobić tak zwanym sposobem „na odwal”. I tak wszystkie jego rzeczy szły na śmietnik.
Weszłam do małej kuchni, w której i tak tylko ja urzędowałam, mężczyzna, który siedział teraz w areszcie był tutaj rzadkim gościem. Otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam z niej sok jabłkowy – tego napoju zawsze było w mieszkaniu pod dostatkiem. Wyciągnęłam jeszcze z szafki płatki i zjadłam garść. Połknęłam tabletki i byłam gotowa do pakowania.
- To od czego mam zacząć? - zapytał Grzesiek stojąc w salonie.
- Może chcesz się położyć spać? - zapytałam.
- Nie – pokręcił dodatkowo głową.
- O jedenastej ma przyjść dziewczyna zainteresowana kupnem, więc trzeba pozbierać te najmniejsze rzeczy. Tym zajmę się ja – zadecydowałam. - A ty, jeśli możesz oczywiście, spakuj moje ubrania – uśmiechnęłam się.
Kiwnął głową z uśmiechem i ruszył z dwoma pudłami do sypialni. Chwyciłam jedno kartonowe pudełko i zaczęłam zastanawiać się co najpierw ma w nim wylądować. Stanęło na albumach ze zdjęciami, a trochę ich było.
- Em! - usłyszałam krzyk Grześka.
- No? - odkrzyknęłam pakując trzeci album do pudła.
- Możesz tu na chwilę przyjść? - zapytał.
Westchnęłam i ruszyłam w stronę sypialni.
Pewnie się zdziwił jak zobaczył ile ciuchów posiadałam, a ile miał ich Jurek. Bardzo rzadko zdarzało się, że mężczyzna miał więcej odzieży niż kobieta. Tak było w naszym przypadku.
- O co chodzi? - zapytałam stając obok Kosy.
- O to... - wskazał na szafę.
Mój wzrok podążył za jego palcem. Myślałam, że oczy wylecą mi z orbit. Moje wszystkie ciuchy były całe w strzępach. Tylko nieliczne koszulki były popowieszane na wieszakach, inne części garderoby leżały na dnie szafy. Gdzieś w stercie zauważyłam jasnoniebieską sukienkę, którą dostałam od rodziców, na osiemnaste urodziny, a której Jurek nie znosił. Od roku nie mogłam jej znaleźć!
- Tej sukienki mu nie podaruje! - ryknęłam i wyciągnęłam ciuch spod sterty ubrań.
- Odku... - zaczął Grzesiek.
- Tej się nie da odkupić! - przerwałam mu i usiadłam zrezygnowana na podłodze. - To był ostatni prezent, jaki dostałam od rodziców.
Czułam jak wilgotnieją mi oczy. Miałam ochotę udusić Jurka gołymi rękami. Przez tego idiotę straciłam prezent od nieżyjących rodziców. Dla innych to po prostu zwykła sukienka, ale nie dla mnie. Za dużo wspomnień z nią miałam. Dziwne, ale prawdziwe.
- Co za idiota... - westchnął cicho Grzesiek i usiadł obok mnie.
- Spakuj to wszystko, a później wywal – poprosiłam i podniosłam się z miejsca.
Odłożyłam sukienkę na łóżko, spojrzałam na nią jeszcze raz i wyszłam z pokoju. W mojej głowie krążyły najgorsze wyzwiska, jakie tylko istniały na ziemi. Zaczynając od języka polskiego, włoskiego, hiszpańskiego, a na rosyjskim kończąc.
Drapnęłam jedno z pudeł i podeszłam do komody. Wszystko, co należało do Jurka wylądowało na dnie pudła. Nie dbałam o to, czy figurki albo ramki się potłukły. Miałam to w głębokim poważaniu. Podobnie zrobiłam z rzeczami, które stały na innych meblach w mieszkaniu. Byłam zadowolona z tego, że wszystko zmieściło się w jednym kartonie. Jak się coś tłucze, to ile miejsca się zaoszczędza!
Wszystkie małe rzeczy Jurka zmiotłam z szafek w zaledwie trzy minuty. Później zajęłam się swoimi. Tym razem pakowałam wszystko dokładniej. Po godzinie wszystkie figurki i inne tego typu rzeczy były bezpiecznie ułożone w kartonach.
Weszłam do kuchni i otworzyłam szafki, w których były naczynia codziennego użytku.
- Spakowałem też ubrania Jurka – poinformował mnie Grzesiek wchodząc od kuchni i siadając na taborecie.
- Dzięki, że zrobiłeś to za mnie – uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością i postawiłam przed nim szklankę z sokiem.
Siatkarz kiwnął tylko głową i pociągnął łyk napoju.
- Krzysiek będzie musiał ci odstąpić pół garażu – powiedział Kosa wskazując wszystkie zapakowane kartony i rzeczy, które jeszcze spakowane nie były.
- W zasadzie, to nie będzie musiał – odpowiedziałam siadając na krześle naprzeciw środkowego. - Wynajęłam mieszkanie – poinformowałam go.
- Nic nie mówiłaś...
- Bo wiesz tylko ty – westchnęłam. - I na razie nikomu nie mów, dobrze? - uniosłam brew patrząc mu prosto w oczy.
- Okej – uśmiechnął się lekko.
Pogawędziliśmy jeszcze przez dwie minuty na temat mojego nowego lokum, gdzie się znajduje i tak dalej, i wzięliśmy się do dalszej pracy. Rozmawialiśmy, ale głównie mówiłam ja. Grzesiek zasypywał mnie pytaniami o niektóre rzeczy, a ja z miłą chęcią udzielałam na nie odpowiedzi, nawet jeżeli wiązały się one z dawnymi znajomymi.
Czułam się przy nim naprawdę swobodnie. Było tak jakbyśmy znali się przez całe życie, a zaledwie było to kilkanaście dni. Wiedziałam, ze mogę na nim polegać, tak samo jak na Piotrku i Zbyszku, a nawet tak mocno jak na Krzyśku. W pewnej mierze, to nawet powinnam podziękować Gośce i Jurkowi. Dzięki nim powróciłam do Krzyśka i poznałam nowych, wspaniałych ludzi. Nie zmieniło to jednak tego, że oboje bardzo mnie zranili.
Kilka minut po jedenastej w mieszkaniu zjawiła się pani Katarzyna. Była zachwycona mieszkaniem, chociaż panował w nim bałagan. Wszędzie walały się kartony, ponieważ nie zdążyliśmy zanieść ich do samochodu Kosy.
Zaproponowałam świeżo upieczonej studentce medycyny, że mogę jej również odsprzedać meble. Była zachwycona tym pomysłem. „Przynajmniej nie będę musiała łazić po sklepach” - powiedziała zadowolona i była gotowa podpisywać umowę. Będąc jeszcze z Rzeszowie przygotowałam warunki, na które musiała przystać nowa właścicielka mieszkania. Młoda dziewczyna powiadomiła nas, że przeprowadzkę zacznie dopiero w następnym tygodniu, więc śmiało mogliśmy zostać w mieszkaniu i wyjechać w nocy z czwartku na piątek.
Studentka, po tym jak dostała od Grześka autograf i zrobiłam im wspólne zdjęcie (była zapalonym kibicem) opuściła swój nowy dom. Wypiliśmy z Kosą po kawie, a kiedy wkładałam naczynia do zmywarki powiedziałam:
- Obiecałam ci, że zdradzę coś o sobie – zamknęłam zmywarkę. - Zbieraj się – uśmiechnęłam się i chwyciłam klucze od garażu oraz pojazdu.
Kiwnął głową i podniósł się z taboretu.
Zamknęłam mieszkanie i ruszyłam w stronę miejsca, w którym zostawiłam swoje jeszcze jedno cudeńko. Weszliśmy do garażu, w którym jak zwykle pachniało benzyną i zapaliłam światło.
- Tarrrra – uśmiechnęłam się szeroko i wskazałam na czarny, duży motor.
Myślałam, że środkowemu oczy wyjdą na wierzch. Podszedł do maszyny i uważnie jej się przyjrzał.
- Harley Davidson FLHTC – mruknął pod nosem.
Tym razem to on zaskoczył mnie.
- Znasz się na motoryzacji? - uniosłam brwi.
- Takie hobby – uśmiechnął się patrząc na mnie. - To twój? - spytał.
Nie miałam zielonego pojęcia o tym, że motoryzacja była również jego pasją. Nigdy nic nie wspominał, a Krzysiek też nic nie mówił. Zaskoczył mnie, ale jak najbardziej pozytywnie.
- Pewnie – wyszczerzyłam się i sięgnęłam po jeden z trzech kasków, które leżały na koślawym stole. - Zakładaj – poleciłam i wcisnęłam mu w ręce ochraniacz na głowę.
- Gdzie jedziemy? - spytał wykonując moje polecenie.
- Zobaczysz – puściłam mu oczko i włożyłam swój kask.
Wsiadłam na motor, a po chwili uczynił to i środkowy. Odpaliłam silnik.
- Obejmij mnie w pasie! – przekrzyczałam warkot; po chwili poczułam duże, silne dłonie na mojej tali. - Trzymaj się mocno! - krzyknęłam i wyjechałam szybko z garażu; w sumie nawet nie martwiłam się tym, że może ktoś do niego wejść. Wiele razy zostawiałam go otwartego i nic mi nie zginęło. Może dlatego, że nic cennego tam nie było.
Z gigantycznym uśmiechem na ustach włączyłam się w ruch uliczny. Wreszcie mogłam poczuć się wolna...



Dwudziestka jedynka... mam nadzieję, że się spodoba i zobaczę trochę komentarzy! :) Epizod miał być jutro, ale nie wiem, czy jutro bym się wyrobiła, więc dodaję dzisiaj ;D
Mam do Was pytanie: jaki według Was powinien być wymarzony facet? ;) A takie o sobie pytanie, a co ;p
News, o którym chyba każdy już wie: KUBUŚ JAROSZ W SIERPNIU ZOSTANIE OJCEM!! :D Ale podjar, ja pierdziele, haha! ;p Słyszeliście, że Michał Bąkiewicz opuszcza Skrę, a zainteresowany Nim jest Jastrzębski Węgiel? A no i Wojtek Włodarczyk został nowym zawodnikiem bełchatowskiego klubu ;) Kuraś już w Polsce, a do Spały zawita 13 maja, a jaki wygląd profilu na facebook'u! :D Coraz bliżej Liga, coraz bliżej Liga!! ;D 22 dni! ;p
Stworzyłam nową zakładkę „Wasze pytania” ;) Powstała ona po to, abyście mogli zadawać mi pytania, na które będę odpowiadać, więc jeśli jakieś pytanie, to zapraszam ;)
Dzisiaj utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że nigdy nie zrozumiem fizyki, amen.
Trzymajcie się, poziomkowa ;*

poniedziałek, 6 maja 2013

Dwadzieścia

Pik.. Pik.. Pik..
Do moich uszu doszedł dźwięk budzika. Nie otwierając oczu wyłączyłam dzwoniące ustrojstwo. Przejechałam po twarzy otwartą lewą dłonią i niechętnie usiadłam na łóżku. Zapaliłam lampkę i sięgnęłam po ubrania, które wcześniej sobie naszykowałam. Ubierałam się na śpiąco i w dodatku pod kołdrą.
Wygramoliłam się niechętnie z łóżka, drapnęłam telefon, zgasiłam lampkę i cicho wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół i skierowałam się do łazienki. Związałam włosy w kucyk i chlapnęłam na siebie zimną wodę. Lekko mnie zatelepało, ale zadziałało.
Zdjęłam gumkę z włosów i ruszyłam do kuchni. Zapaliłam światło i otworzyłam lodówkę, z której zamierzałam wyjąć składniki do kanapek, których wcześniej nie zrobiłam, ale zauważyła kilka zapakowanych przekąsek i kartkę. „Mam nadzieję, że będą smakowały i wspólna praca rodziny Ignaczaków nie pójdzie na marne :)”, przeczytałam i szeroko się uśmiechnęłam.
Wyciągnęłam kanapki z lodówki i zapakowałam je do jednego z przygotowanych przez Iwonę pojemników, a potem wrzuciłam je do małej, podróżnej torby. Nastawiłam wodę i przygotowałam termos, do którego nasypałam kawy. Woda gotowała się, a ja zapakowałam jeszcze trzy butelki soku do tej samej podróżnej torby. Ziewnęłam przeciągle i chwyciłam telefon. Za piętnaście druga. Kiedy miałam odkładać komórkę, przyszedł esemes od Grześka. „Za dziesięć minut u Ciebie będę :)”. Odpisałam tylko „Ok ;)” i odłożyłam urządzenie na blat. Zalałam gorącą wodą kawę, wymieszałam i zakręciłam, aby nic się nie wylało. Termos również wylądował w torbie i byłam gotowa do wyjścia. No, prawie. Wzięłam czystą kartkę oraz długopis i napisałam „Dziękujemy za kanapki :) Zadzwonimy, kiedy dojedziemy ;) Kocham Was!”. Odłożyłam karteczkę na stół i usiadłam przy nim.
Nawet nie wiem, kiedy poleciały mi oczy. Z lekkiego snu wyrwały mnie wibracje mojej komórki. Poderwałam się z miejsca i dopadłam telefon. No ładnie, Grzesiek dzwonił już trzeci raz.
- Już wychodzę – powiedziałam tylko i zakończyłam połączenie.
Chwyciłam torbę z jedzeniem oraz z moimi ciuchami i wyszłam przed dom, gdzie czekał już przy drzwiach Kosa.
- Bardzo cię przepraszam – spojrzałam mu w oczy zadzierając głowę.
- Nie ma za co – uśmiechnął się i wziął torby, a ja przekręciłam klucz w zamku. - Wsiadaj – kiwnął głową na drzwi od strony pasażera.
- Jeśli chcesz, to ja mogę poprowadzić – zaproponowałam.
- Nie ma takiej potrzeby – uśmiechnął się otwierając bagażnik.
Skrzywiłam się trochę, ale posłusznie zajęłam miejsce obok kierowcy.
- Tej małej torby nie chowaj! - krzyknęłam i zamknęłam drzwi.
Włączyłam radio, z którego popłynął utwór „Skrzydlate ręce” zespołu Enej i czekałam na środkowego. Pojawił się kilka sekund później i podał mi torbę podróżną, o której wcześniej mówiłam.
- Wiesz jak jechać? - zapytałam dając torbę pod siedzenie i siadając na siedzeniu po turecku.
- Wiem, wiem – zaśmiał się i wyjechał z posesji Ignaczaków.
- Co? - spytałam patrząc na niego z zaciekawieniem; w tym samym czasie grzywka przysłoniła mi jedno oko.
- Nic, nic – odpowiedział i odgarnął włosy z mojej twarzy.
Pokręciłam tylko głową i oparłam ją o zagłownik.
- Gdybyś był zmęczony, to mów – powiedziałam.
- Za wszelką cenę chcesz mnie wygryźć z roli kierowcy, co? - kolejny raz się zaśmiał.
W sumie, to mogło to tak wyglądać. Zadawałam takie pytania, jakby Grzesiek był jakiś niesprawny umysłowo i bałabym się z nim jechać. Oczywiście nic z tego nie było prawdą!
- Przepraszam – westchnęłam. - Po prostu niezbyt lubię siedzieć w samochodzie bezczynnie.
- Mam jakieś krzyżówki – siatkarz wskazał na schowek. - Tylko to dopiero za trzy godziny, bo sobie wzrok popsujesz – uśmiechnął się i przejechał przez skrzyżowanie.
- No to mogłam sobie wziąć druty i włóczkę – mruknęłam.
- Umiesz robić na drutach? - zdziwił się.
- Powiedzmy – odpowiedziałam i zaczęłam grzebać w kieszeni w poszukiwaniu jakiejś wsuwki. Moja grzywka dzisiaj wcale się mnie nie słuchała. Co odgarnęłam ją do tyłu, za chwile z powrotem miałam ją na oku.
- Dużo jest jeszcze rzeczy, których o tobie nie wiem? - zapytał po chwili z ciekawością w głosie.
- Trochę – wyszczerzyłam się.
Złapałam w palce grzywkę, którą wreszcie udało mi się upiąć.
- Zdradzisz chociaż jedną? - popatrzył na mnie.
- Zdradzę ci jedną na pewno w Gdańsku – obiecałam.
- Mam się bać? - zaśmiał się.
- Nie – pokręciłam głową. - Musisz mi też coś obiecać.
- Co takiego? - spytał wjeżdżając na autostradę.
Ej, czekaj! Już?! Tak szybko?! A może pojechał jakąś drogą na skróty? W sumie, to jak wracaliśmy z Kędzierzyna z Krzyśkiem, to też przyjechaliśmy jakąś inną, krótszą drogą.
Spojrzałam na licznik prędkości. Ponad sto na godzinę! Byłam w szoku. Kiedy jeździłam z Grześkiem, to nigdy nie zauważyłam, żeby nagiął choć jeden przepis drogowy, a tu taka niespodzianka.
- Że bez względu na to, co zobaczysz, zgodzisz się – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- Tak w ciemno? - kiwnęłam głową. - No niech będzie – westchnął. - Mam nadzieję, że mnie nie zabijesz.
Zaśmiałam się głośno. Raczej nie powinnam, ale zobaczymy.
Przez następne dwie i pół godziny rozmawialiśmy na temat muzyki, filmów, a nawet książek. Grzesiek był świetnym towarzyszem podróży. Nie można było się z nim nudzić, co bardzo mnie cieszyło. Przynajmniej odechciało mi się spać. Ba! Nawet byłam gotowa chodzić po górach albo mogłam iść na jakąś imprezę, tak byłam rozbudzona.
Było kilka minut przed piątą, kiedy środkowy zatrzymał samochód na parkingu jednej z stacji benzynowej.
- Kawy? - zapytałam wyciągając termos.
- Jasne – uśmiechnął się i odpiął pas.
Razem z termosem i torbą podróżną wyszłam z auta. Zatelepało mną lekko; wszystko przez poranne, rześkie, a w dodatku chłodne powietrze. Poczułam jak gęsia skórka wstępuje na moje ciało, więc opatuliłam się szczelniej bluzą. Zdecydowanie za cienko się ubrałam.
Odkręciłam termos i już miałam nalewać do kubka kawy, kiedy poczułam jakiś materiał na moim ciele i czyjeś ręce. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętego Grześka.
- Nie mogę pozwolić, żebyś się przeziębiła – powiedział i wziął ode mnie termos.
- Dzięki – odwzajemniłam uśmiech. - Ale tobie nie będzie zimno? - spytałam krzywiąc się lekko, ponieważ środkowy miał na sobie podkoszulek z krótkim rękawem.
- Nie – pokręcił głową i podał mi kubek z gorącym napojem. - Masz gdzieś drugi?
- Jasne – odpowiedziałam i sięgnęłam do torby, z której wyciągnęłam żółty kubek w czerwone serduszka. - Proszę – podałam mu naczynie.
- Dzięki.
Pociągnęłam kilka łyków kawy, a moje ciało od środka trochę się rozgrzało.
- To ile nam jeszcze zostało? - spytałam opatulając się szczelniej o wiele za dużą bluzą środkowego.
- Jakieś dwie godziny drogi – odpowiedział drapiąc się po głowie.
- W Gdańsku prowadzę ja, dobrze? - spytałam słodko.
- Myślisz, że nie dam rady poruszać się po tym mieście? - Kosa uniósł do góry jedną brew.
- Skądże! - mało co nie krzyknęłam. - Po prostu mam potrzebę zasiąść za kierownicą – uśmiechnęłam się lekko.
- Niech będzie – zgodził się i pociągnął łyk parującego napoju.
- I to mi się podoba – wyszczerzyłam się. - Dziękuję.
Na parkingu zostaliśmy jeszcze przez chwilę. Zjedliśmy po dwie kanapki i ruszyliśmy w dalszą drogę. Było już widno, więc bez problemu mogłam zacząć rozwiązywać sobie krzyżówkę. Wyciągnęłam z torebki długopis, a ze schowka książeczkę z zagadkami. Otworzyłam na pierwszej lepszej stronie i przeczytałam na głos pierwszą zagadkę:
- Uczeń szkoły wojskowej...
- Kadet – odpowiedział natychmiast Kosa.
Uśmiechnęłam się, kiedy słowo wpasowało mi się w kratki.
- Hubert, nieżyjący już... Wagner – wpisałam natychmiast. - Co? Jazda saniami po śniegu? - zdziwiłam się czytając pytanie.
- Czekaj... - zamyślił się Grzesiek. - S... Sanna! - olśniło go.
Faktycznie, pasowało. Skąd on to wiedział? Albo to ja byłam taka niedoinformowana.
- Płynie przez Goleniów... - skrzywiłam się trochę. Nie potrafiłam nawet wskazać takiego miasta na mapie.
- Leć dalej – polecił również nieznający odpowiedzi środkowy.
- Rozchodzą się w nim fale radiowe...
- Eter! – odpowiedzieliśmy wspólnie i zaśmialiśmy się.
Wpisałam odpowiedź i wyszukałam kolejnej zagadki.
- Żona brata...
- Ina! - wykrzyknął Kosa.
Popatrzyłam na niego zdziwiona.
- Myślałam, że bratowa – powiedziałam pewnie.
- Ina to nazwa rzeki – wyszczerzył się środkowy.
- To było tak od razu! - zaśmiałam się.
Wpisałam w dwie wolne rubryki słowa i przeczytałam następne z wielkim uśmiechem na ustach:
- Na przykład Zbigniew Bartman... No sprawa oczywista! - zaśmiałam się.
Nagle Grzesiek zjechał na pobocze.
- Co jest? - spytałam podnosząc głowę.
Popatrzyłam najpierw na Kosę, a potem przed siebie. Radiowóz i mężczyzna stojący z lizakiem w ręku i ubrany cały na niebiesko. Witamy policję!!
Czarnowłosy siatkarz opuścił szybę, a ja ściszyłam radio.
- Komisarz Marek Bytnio – przedstawił się funkcjonariusz. Coś mi mówiło to nazwisko, ale za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć skąd. - Dowód i prawo jazdy, poproszę – powiedział i popatrzył na mnie.
- Chwila – odpowiedział Grzesiek i sięgnął do łokietnika, aby wyjąć potrzebne dokumenty.
Mężczyzna w niebieskim ubraniu uporczywie się na mnie gapił, więc odwróciłam wzrok w drugą stronę, ale nic to nie dało.
- Proszę bardzo – Kosa wręczył policjantowi dokumenty.
- I jeszcze proszę dmuchnąć – podstawił mu pod nos alkomat.
Westchnęłam przeciągle.
Grzesiek wykonał polecenie funkcjonariusza. Było trochę widoczne to, że mężczyzna jest zawiedziony postawą mojego towarzysza podróży. Burknął pod nosem, że za chwilkę wróci z dokumentami, popatrzył na mnie i po chwili zniknął z pola mojego widzenia.
Nareszcie!
- Pożerał cię wzrokiem – zaśmiał się cicho środkowy.
Wzruszyłam tylko ramionami i powiedziałam:
- Nie mój typ.
- To jaki jest twój typ? - zaciekawił się i spojrzał mi prosto w oczy.
- A co partnera będziesz mi szukał? - zaśmiałam się i odwróciłam wzrok od jego czekoladowych tęczówek.
- Czysta ciekawość – uśmiechnął się.
- Nie wiesz, że to pierwszy krok do piekła? - spytałam.
- To najwyżej tam trafię – zaśmiał się.
Siatkarz był w doskonałym humorze, który po chwili udzielił się także i mnie.
- Pana dokumenty – odezwał się policjant wręczając Grześkowi dokumenty przez szybkę.
- Dziękuję – powiedział środkowy. - Do widzenia.
Funkcjonariusz mruknął pod nosem coś na kształt „do widzenia”, popatrzył na mnie kolejny raz i odszedł wolnym krokiem.
Spojrzałam na Kosę, który mógł już swobodnie jechać, a siedział i patrzył na swoje dokumenty.
- Co jest? - zapytałam.
- To chyba dla ciebie – podał mi złożoną na pół karteczkę.
Otworzyłam ją, a moim oczom ukazało się dziewięć cyferek i uśmiechnięta buźka.
- Denerwuje mnie ten policjant! - warknęłam i podarłam papier na kilka kawałków, a Grzesiek zaczął się ze mnie śmiać.
- Bez nerwów – poprosił i włączył się w uliczny ruch.
- Wróćmy do naszej krzyżówki – zaproponowałam.
Wrzuciłam strzępki kartki do woreczka i chwyciłam książeczkę z zagadkami. Musiałam się na czymś skupić, bo nie daj Boże jeszcze kazałbym zawrócić Kosie samochód i wywrzeszczała temu całemu policjantowi, co myślę o takich facetach jak on. Miałam takich po dziurki w nosie.
Przeczytałam następne pytanie i od razu wpisałam odpowiedź mocno przyciskając do kartki długopis.






No i macie dwudziestkę, która, mam nadzieję, się spodoba i skomentujecie licznie :)
Dzisiaj swoje urodziny obchodzi atakujący Jastrzębskiego Węgla – Mateusz Malinowski! :D Solenizantowi życzę spełnienia marzeń i setki lat! ;)
AKCJA DLA NASZYCH KOCHANYCH POLSKICH SIATKARZY!! :D Jestem organizatorką tej akcji, więc pytam, czy ktoś chciałby wziąć w tym udział? ;p Robicie napis dla jakiegoś Siatkarza (wcześniej mówicie mi dla kogo robicie, piszecie do mnie na priva na Facebooku albo na gg), później się z obrazkiem fotografujecie i wysyłacie na adres e-mail: elcia552@wp.pl :) Bardzo proszę o udział :D Gdyby Ktoś był zainteresowany to więcej dowie się z facebooka: https://www.facebook.com/events/647394901944744/
No to zachęcam do brania udziału, bo powstanie filmik, który zgram na płytkę i wręczę któremuś Siatkarzowi we Wrocławiu na meczu POLSKA – USA :)
Pozdrawiam Was serdecznie, poziomkowa ;*